2016 był truskawką na torcie polskiej piłki. Pierwszy raz w XXI wieku taktyka “mecz otwarcia, mecz o wszystko, mecz o honor” została na finałach wielkiej imprezy zarzucona. Całe pokolenie kibiców przekonało się, że polski klub może awansować do Ligi Mistrzów również bez wczytywania sejwa w FM-ie.
Futbol porwał nadwiślańskie plemię. Pazdan stał się najbardziej popularnym łysym od czasów Kojaka. Ale w 2017 roku zamiast kontynuacji przyszło wyrównanie.
W Europie musieliśmy uznać wyższość klubów z Azji. Ekstraklasa pierwsze tygodnie grała w rytm mambo nr 0:0. VAR okazał się w obsłudze trudniejszy niż kontrola piłki w Sensible Soccer. Podczas młodzieżowego Euro u siebie włączyliśmy się do walki o zaszczytnej walki miejsca 10-12. Nawet kadra Nawałki zagrała swój najsłabszy mecz od czasów, gdy pan Adam powoływał zawodników Dolcanu Ząbki.
Dlatego z pełną świadomością i przekonaniem twierdzę, że najlepsze, co zdarzyło się w hiobowym dla polskiej piłki 2017 roku, to Górnik Zabrze.
Ich awans do Ekstraklasy sam w sobie jest scenariuszem na film akcji z lat 80tych typu “Quest” z Jean Claude’m Van Dammem. Gdy wszelkie nadzieje poszły się już upić z żalu, gdy zaprzepaszczono przedostatnią, ostatnią i ostateczną szansę, Górnik udowodnił, że czasem i szanse czysto matematyczne mogą stać się realne.
30 kwietnia. Szanse Górnika tak małe, że Mogielowi nie zmieściły się w 140 znakach
Powiedzieć, że Zabrze było głodne Ekstraklasy, to jak powiedzieć, że Pogoń Szczecin dawno nie wygrała żadnego trofeum. Ludzie w Zabrzu są zwariowani na punkcie swojej dumy. Świetnie wyliczył Michał Sadomski w swoim wtorkowym “Rozliczeniu”:
Już dziś – ledwie po pięciu meczach – Górnik osiągnął lepszy wynik pod względem łącznej frekwencji u siebie (110 886) niż sześć zespołów w całym poprzednim sezonie. A konkretnie Ruch Chorzów (109 500), Pogoń Szczecin (104 577), Wisła Płock (101 601), Piast Gliwice (91 431), Bruk-Bet Termalica Nieciecza (66 592) i grający w Lublinie Górnika Łęczna (65 562). I teraz najlepsze – już wczoraj, na 13 dni przed przed kolejnym meczem w Zabrzu z Piastem Gliwice, Górnik sprzedał wszystkie bilety. A to oznacza pięć sold-out’ów na sześć możliwych.
Frekwencyjna demolka. Ja dodam, że gdyby Górnik utrzymał tą średnią, porównując do średnich z zeszłego sezonu byłby w setce najchętniej oglądannych drużyn Europy, przed drużynami z Premier League, Serie A, La Liga, Galatasaray.
źródło: https://www.european-football-statistics.co.uk/attn.htm
Nierealne jest myśleć, że dowiozą taką średnią do końca, ale przecież ile było głosów, że stadion jest znacznie za duży? Mnóstwo. Sam wątpiłem. A teraz okazuje się, że jest potrzeba go rozbudować.
Wciąż za większy wyczyn na trybunach uważam to, co robi Widzew w III lidze, ale aktualny Widzew piłkarsko ma problemy z Kaczkanem Morąg, podczas gdy aktualny Górnik to najefektowniej grająca drużyna w Polsce. Ofensywna, wychodząca na boisko jakby na przekór tym wszystkim meczom według schematu “zagrać na zero z przodu, a z tyłu coś wpadnie”. Banda charakterna, bez kompleksów, rzucająca się do gardła i walcząca do końca. Może Górnik Zabrze nie grzeszy wyrachowaniem, ale emocji jest co nie miara w każdym ich meczu.
Zresztą, może przesadziłem z tym wyrachowaniem? Jak najlepiej w Polsce wykonuje się stałe fragmenty gry, z samych rzutów rożnych potrafił ukręcić siedem bramek, to może i góruje cwaniactwem?
Podczas gdy niektórzy kibice, piłkarze i prezesi dali się nabrać, że nad Wisłą grać umieją tylko Lewandowski, Glik, Piszczek i Krychowiak, a potem już lepiej sprowadzać z Segunda Z, Superligi Nigru, reprezentacji chorwackich strażaków i Atlantydy, Górnik robi wynik Polakami. Deprecjonować grę Angulo mógłby tylko zły brat bliźniak Angulo, ale w Zabrzu są właściwe proporcje między zawodnikami rodzimymi, a graczami, którzy jeszcze rok temu słysząc “Poland” odpowiadali “You mean Holland?”.
Jakby tego mało, Górnik robi Polakami – by tak rzec – po lepszej stronie dwudziestki. To zespół młody gniewny nie tylko na nasze warunki, ale w skali europejskiej.
źródło: CIES Football Observatory
Jakby tego było mało, Górnik robi wynik zawodnikami identyfikującymi się z Górnikiem i regionem. Kto o tym słyszał w dzisiejszych czasach rozbrykanej globalizacji?
Loska w wywiadzie Szymona Podstufki o melodyjnym tytule “Najważniejsze to się nie obsrać. Ja się nie obsrałem”. Syn śląskiej legendy sceny.
Tata śpiewa śląskie szlagiery, no! Jest tutaj rozpoznawalny, ma swój zespół od dwudziestu lat. Jak miał czternaście lat, zagrał pierwsze wesele samemu. To jest jego hobby i mnie też chciał zrobić muzykantem. Jak byłem mały, chodziłem na lekcje akordeonu, gry na organach, na pianinie. Trochę obowiązków było – szkoła, instrumenty, piłka. Po pięciu latach nauki gry na instrumentach w końcu uznałem, że to nie jest to, że wolę pójść w piłkę. Granie nie kręciło mnie tak bardzo. A był już nawet taki czas, że grałem koncerty akordeonowe. Z zespołami jakimiś, na festynach, dla starszych ludzi, dla kół gospodyń wiejskich i tak dalej.Tak, bo tu w Paniówkach jest słynny w okolicy komentator meczy. Starszy gość, który robi to bardzo emocjonalnie i zawsze puszcza właśnie muzykę mojego ojca. A jak tata wchodzi na stadion, to on zawsze mówi „witamy, witamy, popularny Gienek z Paniówek, lider zespołu B.A.R.”. Huczne przywitanie, wszyscy klaszczą. Ojca tu na rękach noszą, bo jest lokalną gwiazdą. Dlatego też te szlagiery tutaj lecą.
A tu bracia Wolsztyńscy w cyklu “Piętnaście rund z Rokim” Mateusza Rokuszewskiego. Tytuł mówi wszystko: “Mieliśmy po 12 lat i jedno marzenie – żeby Górnik wyglądał tak jak dzisiaj”:
Jesteście chłopakami, którzy na murawę zeszli z trybun? Chodziliście na Torcidę?
Rafał: Na początku nie na Torcidę. Jak zaczynaliśmy jeździć na Górnik, to pieniędzy w klubie nie było prawie wcale. Wszędzie wokół była bieda, wystarczyło popatrzeć na stadion. Wchodziłeś do kibla, a tam rów wykopany i lejesz w dziurę w podłodze. Ale mimo wszystko ta otoczka była niesamowita. 15 tysięcy ludzi na meczach, na ulicach pełno osób w barwach Górnika. Nie miałeś pieniędzy, ale odkładałeś te kilka złotych dziennie, żeby pójść na Górnika w weekend. Nasz pierwszy mecz na stadionie to było spotkanie z Legią. Kibice akurat bili się z tymi z Warszawy. 80. minuta na zegarze, my na drugiej stronie na piknikach, ale i tak byliśmy zesrani i mówiliśmy tacie, że już chyba musimy jechać do domu.
Łukasz: Tak zaczęła się nasza miłość do Górnika. W składzie Jacek Wiśniewski, Sławik, Moskal, Prokop, Aleksander i tak dalej. Bieda była, ale to nam imponowało, że ci goście nigdy i tak nie odpuszczali i na boisku walczyli, dlatego kibice zawsze w to utrzymanie wierzyli, choć było ciężko.
Rafał: Potem przyszły te lepsze czasy Allianzu. To znaczy niby lepsze, ale tak naprawdę gorsze.
Łukasz: A my już wtedy w młynie. „Górniku jesteśmy z Tobą, nie opuścimy Cię!”. I płakaliśmy, gdy Daniel Mąka z Polonii strzelił w ostatniej minucie, co oznaczało spadek. W tym najgłupszym wieku złapaliśmy największą zajawkę na kibicowanie.
Rafał: Kupiliśmy sobie obaj bluzy „Torcida Knurów” i zabrakło nam hajsu na bilety na autobus. Jedziemy bez nich, przychodzi kanar – po 100 złotych mandatu. Po cichu sprzedaliśmy te bluzy po stówce i zapłaciliśmy. Rodzicom powiedzieliśmy oczywiście dopiero dwa miesiące później.
Łukasz: I od nowa ciułaliśmy grosz do grosza na te bluzy. Kompletnie zafiksowani byliśmy. Nawet na treningi przyjeżdżaliśmy, żeby na piłkarzy popatrzeć i zdjęcie sobie zrobić. Ostatnio gadaliśmy z Mariuszem Przybylskim. Teraz siedzimy razem w szatni i wychodzimy na trening, a kiedyś mieliśmy marzenie, żeby stanąć z nim do zdjęcia.
Rafał: Dlatego jak teraz przychodzą do nas chłopacy, żebyśmy się im podpisali na koszulkach, to zawsze jest radość. Kto wie, czy kiedyś my z nimi nie będziemy szatni dzielili.
Łukasz: Górnik był wtedy całym naszym życiem. Cały tydzień kręcił się wokół meczu. Jak rodzice robili nam prezenty na święta, to musiały być z herbem z Górnikiem. Jak był inny, to fajnie, ale dlaczego nie z Górnika? Ale rodzice byli mądrzy i wiedzieli, że jak będzie coś z klubu, to mają spokój.
Ja wiem, że jak są wyniki, to piłkarz cokolwiek powie, wypadnie dobrze. Pamiętam, że gdy Ondrejowi Dudzie żarło, wydawał się równym gościem, podczas gdy później wyszła słoma z butów. Ale na ten moment młodzi Górnicy wygrywają również medialnie. Zresztą, wygrywają to również Górnikowi, bo w rozmowie ze mną Konrad Nowak przyznał, że zawsze mógł liczyć na wsparcie w klubie, a przecież kontuzje go nie omijały. Tego lata znów przedłużono z nim kontrakt, choć ostatnio więcej się leczył, niż trenował. A przecież jest jeszcze inicjatywa Socios Górnik, także pokazująca fenomen piłki w Zabrzu.
Piłka na Górnym Śląsku jest w odwrocie. Wiadomo, że tutejsze kluby za PRL-u funkcjonowały w warunkach cieplarnianych, pół ligi pochodziło z regionu (sezon 68/69):
Te czasy się skończyły, dziś kluby z Górnego Śląska potrzebują nowej tożsamości. Czy Górnik właśnie ją znalazł?
Nie, nie wybiegajmy za daleko. Na razie mamy do czynienia z fenomenem zdolnej, dobrze prowadzonej, ale tylko i aż drużyny. Pytanie nr 1: na ile ta grupa się utrzyma? Jej trzonem są zawodnicy młodzi, po których – znając dzisiejsze realia rynkowe – niebawem zgłoszą się bogatsi kontrahenci.
Pytanie nr 2: na ile złożenie tej drużyny jest wynikiem klubowej filozofii, a na ile czynników zewnętrznych? Słyszałem teorię, według której gdyby Górnik miał forsę, jego kadra wyglądałaby inaczej. Przyjechałby czwarty najlepszy strzelec portugalskiej okręgówki. Przyjechałby Serb z jednym meczem w La Liga rozegranym dziesięć lat temu. Przyjechałby wyjątkowo żwawy jak na 43 lata Okechukwu. Ale warunków na sprowadzanie nie było, więc grano swoimi. A to zaskoczyło, dosłownie i w przenośni.
Ale jeśli gdzieś mają wyciągnąć z jesiennych sukcesów lekcję, to właśnie tu. Gdzie jak gdzie, ale tu mieli całkiem niedawno okazję odbyć praktyki z zakresu przepuszczania potężnych pieniędzy na armię zaciężną.
Włodarzom Górnika życzę zauroczenia – nie mylić z bezwarunkową miłością – posiadanym zespołem.
A potem konsekwencji.
A w konsekwencji nowej tożsamości.
***
Pamiętacie jakie baty miała zbierać od wszystkich Sandecja Nowy Sącz, grająca przynajmniej jedną rundę na wyjeździe?
Ta sama Sandecja, która jest o rzut beretem od czołówki. Sandecja, która ugrała więcej punktów w Niecieczy niż Nieciecza.
Ale ta nasza liga jest słaba.
***
Dawnych wspomnień czar. Jak robić program telewizyjny o Ekstraklasie, gdy po oczach bije, że Ekstraklasa nie ma wiele wspólnego ze sportem? Szacunek dla redakcji “Gola”, która nie pudrowała rzeczywistości. Jońca wali między oczy: “Nie była to niedziela cudów, bo grano w środę”. Otwarcie jedzie po arbitrze meczu GKS – Pogoń, który wykluczył Pokładowskiego nie wiadomo za co. Ciekawa jest też rozmówka z Węgrzynem przed innym kluczowym meczem:
– Czy was zastraszano?
– Mnie nikt nie zastraszał.
Dla fanów pokrętnego klimatu futbolu tamtych lat, prawdziwa gratka : ały mecz Hutnika z Siarką z 1995. Róbcie popcorn, wyciągajcie piwo i się delektujcie.
Leszek Milewski