Miał być trenerem Legii „na lata”, były wręcz przebąkiwania o tym, że kimś takim, kim w Manchesterze był sir Alex Ferguson. Tak przynajmniej mówił o nim prezes klubu Dariusz Mioduski, który dziś, nie dając Jackowi Magierze przepracować pełnego roku (o 27 latach, jak w przypadku „Fergiego” to nawet wstyd wspomnieć). Wobec tego, zrzucając trenera Legii z czwartego na ostatnie miejsce, musimy zaktualizować jedno z najbardziej przerażających dla trenerów ekstraklasy zestawień. To pokazujące, którzy szkoleniowcy najdłużej pracują w jednym klubie występującym w najwyższej klasie rozgrywkowej.
Na dzień dzisiejszy w naszej lidze jest tylko trzech trenerów, którzy na jednym ekstraklasowym stołku zasiadają dłużej niż przez rok, a także dwóch, którzy miejsca pracy nie zmienili przez więcej niż 365 dni, ale sporą część tego okresu spędzili na zapleczu ekstraklasy.
Piotr Stokowiec (Zagłębie) – 856 dni (1221 dni wliczając czas w 1. lidze)
Piotr Nowak (Lechia) – 615 dni
Nenad Bjelica (Lech) – 380 dni
Kiko Ramirez (Wisła) – 254 dni
Jan Urban (Śląsk) – 252 dni
Dariusz Wdowczyk (Piast) – 195 dni
Leszek Ojrzyński (Arka) – 157 dni
Ireneusz Mamrot (Jagiellonia) – 94 dni
Michał Probierz (Cracovia) – 85 dni
Radosław Mroczkowski (Sandecja) – 75 dni* (612 dni wliczając czas w 1. lidze)
Marcin Brosz (Górnik) – 75 dni* (440 dni wliczając czas w 1. lidze)
Mariusz Rumak (Bruk-Bet) – 75 dni
Maciej Skorża (Pogoń) – 75 dni
Gino Lettieri (Korona) – 75 dni
Jerzy Brzęczek (Wisła P.) – 65 dni
Romeo Jozak (Legia) – 1 dzień
* liczone od 1.07.2017
Trzeba też dodać, że nad głową każdego z pierwszej trójki rankingu – i Piotra Nowaka, i Piotra Stokowca, i Nenada Bjelicy, zbierały się już czarne chmury. Że każdy był o krok od przepaści, o jeden fałszywy ruch od pośredniaka. Stokowiec – gdy Zagłębie w niewyjaśnionych okolicznościach zaczęło gubić punkty i zleciało z pewnego miejsca w grupie mistrzowskiej do grupy spadkowej. Bjelica – gdy odpadał z dwóch pucharów na przestrzeni zaledwie kilku dni. Nowak – w sumie niedawno, kiedy Lechia grała kompletnie bez pomysłu i wszyscy wokół klubu byli zirytowani nieporadnością trenera przy tak mocnej, wydawałoby się, kadrze.
Reszta wciąż na swoją rocznicę czeka, choć – jak pokazuje doświadczenie – większości pewnie nie będzie dane odkorkować szampana przy świętowaniu 365 dni od zatrudnienia. Bo też aż dziesięciu nie przepracowało nawet półrocza, a dziewięciu zatrudnionych zostało po zakończeniu minionych rozgrywek. Przed nimi więc, w drodze do małego jubileuszu, mnóstwo wybojów na polu minowym, z dodatkowo poustawianymi kolczatkami i wysypanymi tu i ówdzie gwoźdźmi. Oraz tłumem ludzi zacierających ręce w razie najmniejszej kraksy.
I ta droga jest o tyle trudna, że prezesi zwykle nie mają cierpliwości. Gdy tylko coś zaczyna się psuć, szybko uznają, że data przydatności zatrudnionego wcześniej (najczęściej zresztą przez nich samych) fachury została już nieodwołalnie przekroczona.
Fot. FotoPyK