Parc des Princes gościło dzisiaj gwiazdy NBA i jeśli Neymar obiecywał im kosmiczny mecz, to chyba będzie musiał przeprosić i zorganizować zacny afterek, aby zrekompensować półtorej godziny kosmicznej nudy. Oczywiście PSG wygrało i to nawet całkiem wysoko, ale powiedźmy sobie uczciwie, że stać ich na dużo więcej.
Nie spodziewaliśmy się wyrównanego meczu, bo tutaj od początku pachniało pogromem i kolejnymi popisami Neymara. A początek tego spotkania był może nie zaskakujący, to zbyt duże słowo, ale jednak dość dziwny. Gdybyśmy mieli to zestawić ze wspomnianymi koszykarzami zza oceanu – Stephen Curry w pojedynku z utalentowanym młodzikiem na którymś z osiedli Los Angeles. Oczywiście gwiazda NBA podeszłaby do takiego starcia lekceważąco, bo przecież ten smarkacz i tak nie ma szans. Nawet gdyby miał związane oczy i wypił duszkiem pół litra wódki, to i tak z nim wygra. Z drugiej strony nastolatek potraktował ten bój niezwykle poważnie. W końcu grał z kozakiem i wielkim mistrzem, a drugi raz taka okazja zbyt szybko się powtórzy.
Rzecz jasna w rolę koszykarza NBA wcieliło się PSG, które w pierwszej połowie stworzyło tylko jedną okazję – rzut karny – jak najbardziej słuszny, bo Janko powalił w polu karnym Cavaniego. Właściwie, to obrońca przyjezdnych miał sporo szczęścia w tej sytuacji, ponieważ sędzia spokojnie mógł wyjąć z kieszonki czerwoną kartkę. Ostatecznie skończyło się na żółtej i straconej bramce, bo Urugwajczyk karnego zamienił na bramkę. Wydawać by się mogło, że to otworzy worek, a tutaj kompletnie inna sytuacja:
– świetna kontra St. Etienne, dzięki której Bamba znalazł się w sytuacji sam na sam, ale nogą obronił Areola.
– Janko urwał się na skrzydle i gdyby tylko dośrodkowanie było odrobinę lepsze, PSG znów mogło oberwać
– Maiga strzela z dystansu, ale zabrakło precyzji
– zamieszanie pod bramką Areoli po rzucie rożnym
Ktoś powie nic specjalnego, ale co w takim razie powiedzieć o dalszych poczynaniach zespołu ze stolicy Francji? W drugiej części wcale nie było lepiej, a największy zawód sprawił chyba Neymar, który chęci miał duże, ale właściwie nic z tego nie wynikało. I tak przewyższał rywali i większość kolegów z drużyny, ale trzeba przyznać, że Theophile-Catherine wyjątkowo obrzydził ten mecz Brazylijczykowi. Gdy 25-latek miał piłkę i chciał zabawić się z przeciwnikami, to czarnoskóry obrońca automatycznie posyłał go na ziemię. Plaster w starym stylu, który okazał się całkiem skuteczny.
Druga bramka dla PSG również padła po stałym fragmencie gry, czyli w momencie, gdy mimo szczerych chęci Theophile-Catherine nie mógł trzymać Neymara za koszulkę. Brazylijczyk to wykorzystał, groźnie dośrodkował, a głównym bohaterem tej akcji został Marquinhos, który „przyzlatanował” i klatką piersiową podał do Thiago Motty. Włoskiemu pomocnikowi nie pozostało już nic innego, jak podwyższyć prowadzenie swojej drużyny. Zaraz potem paryżanie znowu zagrozili gościom, ale po raz kolejny nie była to akcja z gry. Tym razem z rzutu wolnego w słupek trafił Angel Di Maria. W ostatnim kwadransie mecz się trochę ożywił, bo świetną okazję zmarnował Bamba. Natomiast gospodarze wreszcie strzelili bramkę po składnej akcji, a jej autorem został Cavani, który wykorzystał świetne dośrodkowanie Meuniera.
Nie mieliśmy dzisiaj brazylijskiej samby i ośmieszania przeciwników w wykonaniu Neymara. Nie doświadczyliśmy też wielkiego piłkarskiego widowiska, ale pamiętajmy, że klasyk mawia – takimi spotkaniami wygrywa się mistrzostwo kraju. I to chyba jest najważniejsze dla PSG, które po tak dużych zakupach tego lat, nie ma innego wyboru, jak powrócić na mistrzowski tron.
PSG – St. Etienne 3:0 (1:0)
1:0 Cavani 20’
2:0 Motta 51’
3:0 Cavani 89’