Co tu zrobić, żeby zarobić, ale się nie narobić? Przez wiele lat odpowiedzi na to szalenie ważne pytanie szukał Ferdek Kiepski, ale nie tylko on, bo w środowisku piłkarskim również zadawane jest ono dość często. W różnych kontekstach, nie tylko w przypadku cwaniaków szukających łatwego grosza. Na przykład dziś Legia Warszawa chciała zarobić trzy punkty, dając od siebie na boisku w Płocku jak najmniej. Udało się, ale na pewno nie napiszemy, że była to tylko zasługa chytrego planu, bo fart odegrał wielką jedną z głównych ról.
Jacek Magiera postanowił oszczędzić kilku piłkarzy przed meczem o awans do Ligi Europy, mieliśmy więc okazję zobaczyć m.in. Cierzniaka, sprowadzonego przed chwilą Astiza, Jodłowca, Hildeberto, Chukwu, Pasquato czy Niezgodę. Pomysł może i dobry, ale szkoleniowiec Legii chyba nie przewidział, że niektórzy z tych grających mało zawodników też postanowią oszczędzać, oczywiście samych siebie. Efekt był taki, że gra Legii nie hulała, wszystko było oparte na indywidualnych zrywach. Oczywiście nie wykluczamy też, że oddanie piłki przeciwnikowi, by on się martwił, było jak najbardziej planowaną zagrywką, ale jeśli tak, to legioniści trochę przesadzili z realizacją tego założenia.
Wywołaliśmy fart, teraz trochę o nim. Na pewno Legia miała go wtedy, gdy w końcówce meczu Daniel Stefański nie odgwizdał ewidentnego zagrania Brozia ręką w polu karnym, gospodarzom należał się rzut karny. Duża wpadka. Również wtedy, gdy Święty Mikołaj Lebedyński zaliczył fatalną stratę, a w nieprzygotowaną na taki scenariusz obronę Wisły wjechał jak w masło Jarosław Niezgoda i mieliśmy bramkę na 1-0. Również w momencie, w którym Patryk Stępiński pozwolił nam sprawdzić przygotowanie fizyczne Hildeberto. Nowy piłkarz Legii pognał sam przez całą połowę, stanął oko w oko z Kiełpinem, ale w kulminacyjnym momencie wyglądał trochę tak, jak uczestnik programu “Morderczy maraton z Robem Bellem” w środku tygodnia.
Poza tym, warszawska drużyna nie była szczególnie groźna. Ale pochwalić musimy Tomasza Jodłowca, który potrafił zarówno stwarzać zagrożenie jak za najlepszych lat, jak i bardzo pewnie wyglądał w środku pola. On i Jarosław Niezgoda to z pewnością wygrani tego meczu.
Wisła z kolei nieszczególnie dobrze radziła sobie z piłką. Mieliśmy na przykład takie kwiatki.
Ekstraklasa ❤️pic.twitter.com/EGcE4eEdT0
— Marcin Lechowski (@MarcinLechowski) 20 sierpnia 2017
Choć akurat Merebaszwilemu nie można zarzucić tego, że się nie starał. Czasami za mocno kombinował, ale jeśli ktoś miał dziś Legii sprawić psikusa, to właśnie on. Ewentualnie Dominik Furman, który również chciał się pokazać, ale jemu z kolei zabrakło trochę jakości w niektórych zagraniach. Okazje strzeleckie? Niecelny strzał głową Lebedyńskiego, uderzenie Merebaszwilego w środek bramki, sytuacyjna próba Łasickiego, która minęła bramkę, dwa niecelne strzały Kante i jeszcze kilka mniej groźnych dla Legii sytuacji. W skrócie: coś tam było, ale bardzo poważnie golem nie śmierdziało.
Niestety, do poziomu na boisku dostosowali się też kibice – nie jesteśmy szczególnie wrażliwi, ale po takiej dawce mięcha nawet my jesteśmy zniesmaczeni. Czy mocniej niż poziomem gry i sędziowania? Chyba tak, czyli to spore osiągnięcie.
[event_results 349300]