Reklama

Pięć lat w Koronie to jak trzydzieści lat w innym klubie

redakcja

Autor:redakcja

04 sierpnia 2017, 07:02 • 24 min czytania 19 komentarzy

 

Pięć lat w Koronie to jak trzydzieści lat w innym klubie

Wszyscy, którzy znają Jakuba Żubrowskiego, opisują go w zasadzie w jednakowy sposób: kumaty, ogarnięty, inteligentny. Warto dodać do tego opisu jeszcze jeden przymiotnik: normalny. Nie rozrzuca forsy na prawo i lewo, skoro przez część swojej kariery żywił się pierogami po sześć złotych za kilogram i spaghetti bez mięsa. Nie gwiazdorzy, bo przez kilka lat utknął niezauważony w niższych ligach, co było szkołą życia i pokory. Czy trenowanie z Fabianem Burdenskim przyprawia o kompleksy? Jak Korona zaszczepiała w młodych chłopakach chodzenie w klapkach? Jak zostaje się w wieku 23 lat kapitanem zespołu? Jak zostaje się jednym z trzech czynnie grających na zawodowym poziomie wychowanków Korony Kielce? Poznajcie 25-letniego pomocnika Korony Kielce, który bardzo dobrze wprowadził się do ligi i przekonajcie się gdzie był, gdy go nie było. 

– Od zawsze bardzo chciałem grać w piłkę. Mama powtarzała, że „po komunii, po komunii” i rzeczywiście – przyszła komunia i tata mnie zapisał na pierwszy trening do starszych roczników. Mojego rocznika wtedy w Koronie jeszcze nie było, więc jako ośmiolatek grałem z dziesięciolatkami.

W takim wieku to dość duża różnica.

Fizyczna przede wszystkim, dopiero potem się to wyrównuje. Warunki i infrastruktura wtedy w Koronie kulały, zresztą jak wszędzie w tamtych czasach. Treningi odbywały się głównie na piachu, na tak zwanej glince, gdzie biegamy teraz kółka po meczach z trenerem Gino. Najlepsze boisko było wówczas na strzelnicy, ale jakbyś tam teraz pojechał, to nie zgadłbyś, że to boisko. Za małolata grało się wszędzie. Pod blokiem stawiało się bramki z kamieni i się kopało. Kto miał piłkę ten miał władzę. Póki babcia nie krzyczała na obiad, nie wracało się. Komputery powoli wjeżdżały na osiedle, ale ja nie pochodziłem z bogatej rodziny, komputer to nadal był rarytas.

Reklama

Wszyscy dostawali na komunię komputer, ty dostałeś Koronę, sprytne.

Wujek kupił mi jeszcze słownik PWN i encyklopedię. Zegarka ani roweru nie dostałem. Za płotem miałem betonowe boisko na liceum Norwida. Od gorąca wybulwiła się tam na środku nawierzchnia, ale mimo to zawsze było pełne. Już tam nie mieszkam, ale dziś jest nowe, ładne boisko, lecz nikt na nim nie gra w piłkę. Dramat. Dzieci nie garną się teraz do piłki, chyba to rodzice mają teraz większe parcie na to by wyhodować nowego Lewandowskiego niż same dzieciaki.

Rodzice mają teraz dziwny strach, że jak puszczą dziecko samo na normalne boisko, coś się stanie.

Głupota. Przecież miałeś wakacje to wychodziłeś o ósmej, wracałeś o dziesiątej wieczorem, wpadałeś tylko na obiad i jakieś kanapki. Żeby tylko babcia zobaczyła cię z okna raz na jakiś czas i wszyscy jakoś żyli, nikomu nic się nie działo.

Podawałeś piłki na meczach Korony?

Tak, tak.

Reklama

Duże wydarzenie dla młodego chłopaka?

Oczywiście. Dużo było tych meczów, ale mam w pamięci jeden, gdy Korona grała z Legią w Pucharze Polski. Odpowiadał za nas śp. kierownik Mierzwa, który był koordynatorem grup młodzieżowych. Wyprowadzając zawodników było ustalane kto i gdzie, zawsze pilnowałem by jako pierwszy powiedzieć:

– Szach, ja pod młynem!

Chciałem popatrzyć głównie na to co się dzieje na trybunach, kątem oka na boisko. Uczulano nas, że gdyby coś się działo – mamy szybko biec. Teoretycznie na młynie była w tym kontekście najgorsza miejscówka, bo miałeś całe boisko do przebiegnięcia. No i doszło na tym meczu do awantur. Mam w głowie jak goście z Legii… gryźli płot. Naprawdę byli tak nafurani, że chcieli przegryźć płot! Rzucali płytami chodnikowymi, dantejskie sceny.

Uciekałeś?

Uciekałem, trzeba było. Sędzia zastopował mecz, to się ścięło i przebiegło przez murawę. Dobrze wspominam też wyprowadzanie piłkarzy na mecze. To były czasy trzecioligowego Kolportera, z racji pozycji na boisku najbardziej patrzyłem na Hermesa i Arka Bilskiego. Hermes to taki niebrazylijski Brazylijczyk – mrówka, bardzo dużo biegania. Bilski to nie był jakiś mega piłkarz, ale podobało mi się, że miał bardzo małą stopę i dzięki temu świetny strzał. Nie oglądałem wtedy meczów by patrzeć, kto jest jakim kozakiem, kozaków mogłeś wtedy oglądać tylko w telewizji. Tyle działo się na trybunach, że umykało 70% meczu, nie zwracałeś uwagi gdy ktoś się wywracał na piłce jak Hlousek w ostatniej kolejce. Później jeździliśmy z Koroną na różne turnieje halowe. Pamiętam z nich Rafała Wolskiego, który zawsze walczył o tytuł najlepszego zawodnika z naszym Andrzejem Paprockim. Dużo talentów zginęło, z mojego rocznika w piłkę na wyższym poziomie gram tylko ja. Spośród wychowanków Korony – obecnie tylko ja, Malar i Krzysiek Kiercz.

Kiedy zacząłeś myśleć, że może będziesz zawodowym piłkarzem? W liceum sportowym nadzorowanym przez Koronę można było pewnie powoli takich myśli nabierać.

Zastanawiałem się nad tym ostatnio, ale nie mam przełomowego momentu, gdy pomyślałem sobie: kurde, będę grał. Jak byłem mały marzyłem o Realu Madryt, każdy marzył, ale już chyba nie dam rady.

Fabian Burdenski może grać w Koronie, to i ty możesz jeszcze w Realu.

Moja mama musiałaby najpierw zdetronizować Florentino Pereza (śmiech). W naszym liceum sportowym nie czułeś, że wszystko jest profesjonalne. Widzisz teraz akademie Zagłębia czy Lecha – tam wszystko jest mega profi. Mieliśmy dostosowany plan zajęć do treningów, chłopaki przyjeżdżali z różnych zakątków Polski do internatu, ale Korona nie była taką marką – chyba dalej nie jest – by juniorzy z całej Polski zabijali się, by tutaj trenować.

Słyszałem, że to liceum to było sporym siedliskiem sodówy, piłkarze nosili zeszyty w kosmetyczkach jak panowie piłkarze.

Szczerze? Nie wiem, czy były przesadne odstępstwa od normy. Czasem bywało tak, że nie chciało się iść na trening, przyświrowałeś czy poszedłeś na wagary. Nigdy nie miałem problemów z nauką, więc nie groziło mi, że czegoś nie zaliczę, ale czasami miałem  frekwencję niższą niż 50%.

Przez wagary?

Tak. Leniwy byłem i głupi. Jechało się do kogoś, grało się w FIFĘ, wszystko było lepsze niż szkoła. Baliśmy się szczególnie niemieckiego, bo pani była straszna.

A widzisz, przydałby się teraz.

Przydałby się, właśnie. Gdybym miał kapsułę czasu, cofnąłbym się, przeprosił i pilnie się uczył. W podstawówce wszystko łatwo przychodziło, świadectwa z paskiem, mama myślała, że zawsze tak to będzie wyglądać. Wraz z piłką przyszły jednak łatwe wymówki. Mam trening, więc się nie muszę uczyć, nadrobię sobie.

Bramkę strzeliłem, mogę odpocząć.

Z bramkami akurat zawsze było u mnie średnio, ale gdy zagrałem dobrze – luzowałem z nauką.

Słyszałem, że twój wychowawca chcąc wybrać kto idzie do odpowiedzi wyjmował plik pieniędzy i szedł do odpowiedzi ten, kogo numer z dziennika znalazł się na numerze seryjnym banknotu.

To był nasz drugi wychowawca, najpierw mieliśmy anglistę, który został wychowawcą po raz pierwszy i chyba ostatni (śmiech). Dusza człowiek, ale zbyt dobry, ciężko mu było ogarnąć 34 chłopaków. Nasz drugi wychowawca miał taką metodę, rzeczywiście. Modliłeś się by cię nie wziął do odpowiedzi, gdy cię wziął – byś miał jeszcze nieprzygotowanie. A jeśli nie to musiałeś rzeźbić. Ci bardziej inteligentni coś z lekcji wystrugali, a ci mniej się kompromitowali.

Wyobraziłem sobie gościa, który wyjmuje plik banknotów na lekcji i wydaje mi się to zachowaniem strasznie…

Lanserskim, nie?

Dokładnie. A więc ciężko winić chłopaków za ewentualną sodówkę, skoro przykład idzie z góry.

On raczej nie miał z tym problemów, to bardziej w żartach było, nie uważał się za lepszego. Przygotowywałem się z nim do matury z WOS-u i to mega w porządku gość. O sodówkę ciężko o tyle, że nikt z nas tak naprawdę w piłce ani w Koronie nic nie znaczył.

Ale to nieistotne.

Możesz mieć wyobrażenie o sobie i to ci może wystarczyć. Poza jednostkami – bo takie były – jako grupa nie wyróżnialiśmy się specjalnie na tle innych.

Dalej potrafisz sterować telefonami?

Była taka aplikacja, przez którą mogłeś połączyć się z drugim telefonem. To już były czasy Bluetooth, wcześniej przesyłałeś dane przez całą lekcję przez podczerwień. Łączyłeś się z kolegą i miałeś całkowity dostęp do jego telefonu. Nasza pani katechetka miała skłonności do przesadnego rozczulania się nad sobą. Zdarzało się, że ją prowokowaliśmy, a ona nie wytrzymywała ciśnienia. Za całą operacją staliśmy w trójkę, mieliśmy do dyspozycji dziesięć telefonów. Zaczyna się lekcja, jakieś krzyki z pierwszego telefonu. Katechetka zaczyna cisnąć delikwenta, a on: to nie ja, niech pani zobaczy! I faktycznie. Potem z następnego telefonu dziwne dźwięki, potem z jeszcze następnego. Katechetka zgłupiała:

– Szatany, szatany! – krzyczała.

Pani od geografii też była czarną owcą. Zdarzało się, że zbierała się nad nią grupka i omawiała sprawdziany, a jakiś zawodnik podpalał w tym czasie dekorację klasową. Działo się. Sporo akcji było też w internacie, ale ja tam byłem tylko gościem, więc już nie pamiętam wszystkiego dokładnie. Bywało, że nawet spędzaliśmy tam wagary, gdy nikt nas nie rozpoznał.

Wagarowałeś, ale problemów z nauką nie miałeś żadnych, bez problemu zdałeś maturę, mimo że w twojej klasie zdało ją tylko siedem osób na 21.

Duże podziękowania dla mojej przyszłej małżonki, która przygotowała mnie do tej matury szczególnie z matematyki, bo ja liczyć potrafię tylko pieniądze. Byliśmy pierwszym rocznikiem, który miał obowiązkową maturę z matematyki. Było OK, bo była mega prosta, gdy przerobiłeś odpowiednią ilość testów, nie było opcji byś nie zdał. Chociaż ten odsetek 33% z hakiem pokazuje w sumie co innego. W klasach sportowych panuje stereotyp, że piłkarze to debile. Często tak jest, nie ma co ukrywać, ale w innych grupach zawodowych, nie mówię o dziennikarzach, bo to wykształceni ludzie…

Dziękuję.

Ale jak się pójdzie do jakiejkolwiek innej dziedziny masz to samo – na dziesięć osób trzech idiotów się zawsze znajdzie. Ale pewnie w sumie w twoim fachu też znajdziesz trzech idiotów, tylko trochę bardziej wyedukowanych.

Ze swoją narzeczoną jesteś od liceum, co też pokazuje, jakim jesteś ułożonym chłopakiem. Słyszałeś pewnie teorię Sebastiana Mili: najważniejsza w karierze jest baba.

Jest, jest. Stabilizacja w życiu codziennym przekłada się na boisko. Nie musisz zastanawiać się, że „ta mi nie odpisuje” albo „tą wczoraj zrobiłem, a nie chce mi się z nią gadać”. Który jest dzisiaj? Pierwszy? Szóstego będziemy mieli ósmą rocznicę. Jesteśmy ze sobą do tej pory, za rok mamy wesele. Pierwsza kobieta, mam nadzieję, że ostatnia (śmiech). Znamy się tak długo i przeszliśmy ze sobą tyle szczebli, że mogę wykluczyć to, że to typowa żona piłkarza, która jest z tobą, by cię wykorzystać. Gdy ktoś jest zakochany to zawsze mówi jak ja teraz, ale jestem jej w stu procentach pewien. Odbyła pięć lat ciężkich studiów i dziś siedzi po 12 godzin w aptece. Może kiedyś nie będzie musiała pracować, gdy będę zarabiał troszkę więcej, ale zawsze powtarza, że dopóki może chce dokładać cegiełkę do domowego budżetu.

Potwierdź czy to prawda, że w waszym liceum był przymus chodzenia w klapkach.

Tak, był.

Młody koroniarz był wychowywany od małego w określonym DNA a ostatnio cała mozolnie budowana filozofia klubu została brutalnie zburzona.

No i to jest pewien problem dla mnie, bo już mi to weszło w nawyk. Ale Miguel nie chodził akurat ze mną do szkoły.

Ale wchodząc do klubu szybko przesiąknął tym DNA, filozofią.

Możliwe, tak jak masz Mes que un club, to w Kielcach też miałeś złocisto-krwiste klapki. Faktycznie był taki idiotyczny przepis, że musiałeś zmieniać buty na klapki. Zwykle w szkole wystarczy biała podeszwa, a u nas był cały przegląd – od Kubotów, przez Sporty, gdy ktoś miał Adidasa to był kozakiem.

A propos słyszałem, że podchodzisz do tej akcji z klapkami bardzo na wesoło.

Dla mnie w całym kontekście sprawy i tego, że Miguel był i tak wystawiony na listę transferową, było to trochę obustronne szukanie pretekstu. Media nakręcają tę spiralę, więc co nam pozostaje? Oficjele na górze mogą się denerwować, bo mówi się w ten sposób o klubie, ale my, wiadomo, będziemy toczyć beczkę, bo tak to działa. Ktoś mi zrobił zdjęcie jak udzielałem wywiadu klubowej telewizji w klapkach i śmiał się ze mnie, że martwi się o moje losy, czy po tym incydencie dalej będę piłkarzem Korony.

Totalny brak wyobraźni, twoja kariera wisiała na włosku.

Tętno miałem grubo ponad normę. Tylko patrzyłem stojąc w tych klapkach czy prezes nie idzie i mówiłem sobie w duchu: ale się wygłupiłem.

WARSZAWA 17.04.2017 MECZ 29. KOLEJKA LOTTO EKSTRAKLASA SEZON 2016/17 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH IN WARSAW: LEGIA WARSZAWA - KORONA KIELCE 0:0 JAKUB ZUBROWSKI FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Dlaczego musiałeś tak długo się przebijać?

Nie mam pojęcia. Splot różnych zdarzeń, zacząłem z niskiego pułapu…

Nie sądzę, startowałeś od Korony Kielce.

I ilu z chłopaków z Korony jest dziś gdziekolwiek?

Mimo wszystko uważam, że trudny start to ma utalentowany chłopak z Parzęszowa, ty byłeś w Koronie Kielce, klubie z dużego miasta, z Ekstraklasy.

Zawsze uważałem, że łatwiej ma chłopak, który jest w drugiej lidze niż ten startujący z Ekstraklasy. Tym bardziej w Koronie, gdzie zawsze była tendencja do ściągania zawodników z różnych miejsc, proporcja obcokrajowców do Polaków wynosiła pół na pół. Gdy ja odchodziłem z Korony, na środku grał Vuković i Jovanović, więc szanse na przebicie się zerowe. Musiałbym być chyba Messim, żeby zaistnieć.

Ładnie podpompowałeś teraz Vuko. 

No dobra, przesadziłem, ale wiesz, o co mi chodzi. Łatwiej jest chłopakowi, który jest napastnikiem, pójdzie do III ligi i strzeli 15 goli niż środkowemu pomocnikowi od czarnej roboty. Nikt tych meczów przecież nie będzie oglądał. W Koronie usłyszałem w końcu, że lepiej byłoby, gdybym poszukał sobie jakiegoś klubu. Wcześniej miałem umowę, która automatycznie podwajała mi zarobki, gdy przedłużę ją o rok. Ówczesny dyrektor sportowy pan Niebudek powiedział, że OK, umowa przedłuża mi się, ale sam zapłacę sobie za operację, albo przedłużę na starych warunkach i opłaca mi zabieg. Poszliśmy na drugą opcję, dla nas 4 tysiące złotych jednorazowo to było dużą kwotą. Pojeździłem na testy po Podkarpaciu, ale odbiłem się od Stali Stalowa Wola i Siarki Tarnobrzeg. Do Mielca trafiłem głównie przez osobę trenera Gąsiora. III liga, młode chłopaki, młody zespół… Niby zacząłem wreszcie grać w piłkę, ale to tak naprawdę dalej było amatorskie kopanie. Fajnie się złożyło, że w pierwszym roku zrobiliśmy awans i Stal zdecydowała się mnie wykupić, Korona odpowiedziała na zasadzie: niech idzie. Poszedłem za 25 tysięcy złotych w trzech ratach. Dopiero w Mielcu zmieniłem swoje podejście do piłki. Złapaliśmy się z Sebastianem Głazem, który zawsze był mega profi i zaraził mnie tym. Zacząłem świadomie jeść, ćwiczyć, chociaż nie było tak, że na siłce bywałem codziennie i nie brałem do ust glutenu.

Co sprawiło, że akurat ty się przebiłeś? Trzech chłopaków z Korony w poważnej piłce na przestrzeni lat – skandalicznie mało.

Jak na tyle lat… znikomy odsetek. Co mnie wyróżniało? Nie wiem. W przełomowym momencie chyba chęć polepszania się. Złapałem świadomość w wieku 22 lat, ale powinienem mieć ją w wieku 18 lat. W Kielcach nie zawsze pewne rzeczy wyglądały jak powinny wyglądać, więc siłą rzeczy świadomość kiełkowała późno. Poszedłem na III ligę i chciałbym myśleć, że to nie mój poziom, ale chyba jednak to był mój poziom.

Jak się odnalazłeś w tej III lidze? Dla młodego chłopaka raczej wątłego bazującego na technice – masakra.

Aż tak źle nie jest. Na pewno fizyczności jest mega dużo i nazwy typu Unia Nowa Sarzyna nie robią na nikim wrażenia. Na trybunach 30 osób, 15 po to by zjeść kiełbasę, reszta po paru piwach, bo żona akurat ich wypuściła z domu. Wszyscy krzyczą na zawodników, że nie umieją prosto kopnąć piłki, wyzywają. To też miało swój klimat i pokazało mi, w jakim miejscu kiedyś byłem i jaką drogę musiałem przebyć. Nauczyło pokory. Styl mieliśmy mało trzecioligowy – próbowaliśmy grać piłką, utrzymywać się, raczej techniczną piłkę, oczywiście na miarę możliwości. Dobrze, że od razu zrobiliśmy awans do drugiej ligi. Po pierwszej rundzie zawierzono osobom, które nie miały pojęcia o przygotowaniu fizycznym. Trener był kulturystą, wzięli go z miejscowej siłowni. Miał niby pojęcie, fajny gość, chciał się podjąć czegoś nowego i dali mu na jako królików doświadczalnych w takim ważnym okresie dla klubu. Biegaliśmy z wagonami na plecach, ale jakoś się finalnie utrzymaliśmy. W pierwszych kolejkach chłopaki nie mogli zrobić sprintu. Ja miałem o tyle dobrze, że złapałem kontuzję i rehabilitowałem się obok drużyny. Wróciłem na trzecią kolejkę i chłopaki dziwili się: co ty tak szybko biegasz?! A ja nigdy nie byłem sprinterem. Gość nie miał pojęcie o fizjologii, najważniejszy był przyrost mięśnia.

W Stali dowiedziałeś się generalnie, że powiedzenie „organizacyjnie Stal Mielec” nie zostało wzięte z kosmosu.

Stadion już był w budowie, patrzyłeś obok i coś kiełkowało, była jakaś perspektywa. Wszyscy żyliśmy tym, by na inaugurację była druga liga, bo gdyby miała przyjechać na otwarcie osławiona Unia Nowa Sarzyna… Jak mówił klasyk – mało ekskluzywnie. Graliśmy mecze trzecioligowe na bocznym boisku w Mielcu. Żelazne trybuny, ławeczki drewniane, frekwencja na meczach między 13 a 43. Przebieraliśmy się w barakach, szatnie były takie duże jak nasz stolik i stolik obok. Nietoperze tam latały. Dawid Florian nie prał sprzętu, skarpetki miał sztywne jakby dwa lata leżały na chacie. Otworzył torbę a tam taka ogromna ćma wylatuje:

– Co ty, kurwa, nietoperze trzymasz w tej torbie?! Chłopie, nowe życie ci się rodzi!

– Nie, co wy, co wy, kosę mam ze starą, nie mogę prać – tłumaczył się.

Jak czasem kogoś trener wywalił z treningu, to biegał po żużlu dookoła.

– Na żużel wypierdalaj a nie po dobrej trawie!

A ta dobra trawa wyglądała tak, że na środku miałeś delfina i prawoskrzydłowy nie widział lewoskrzydłego. Na pierwszy mecz jechaliśmy na – znowu! – Unię Nowa Sarzyna, ale kierowca miał chyba chorobę lokomocyjną, bo jechał ciągle nie więcej niż 40 km/h. To godzina od Mielca, a jechaliśmy 2,5. Może bał się, że mu zabiorą prawko za punkty. Bujało jak w łódce, z czasem to i ja zacząłem mieć chorobę lokomocyjną. Wygraliśmy 1:0 po żenującym spotkaniu. Było nie było seniorzy – tak się zaczynało poważne kopanie.

Łukaszowi Grabowskiemu z PS opowiadałeś, że kupowałeś sobie pierogi po 6 złotych za kg i tak się żywiłeś.

Dobrze było o tyle, że klub był zobligowany do płacenia zamieszkanie. Mieszkaliśmy w pięciu w domu i nie było opcji, że gość nas wyrzuci za próg, gdy było spóźnienie. Jako nowy miałem swoje łóżko w dwuosobowym malutkim pokoju, później awansowałem na większy, a później na jedynkę. Po awansie dostałem 800 złotych podwyżki, ale klub przestał płacić za mieszkanie, więc doszedł duży wydatek. Początkowo część umowy, 600 złotych, miała mi płacić Korona, 500 dawała mi Stal.

Highlife.

No, 1100 miesięcznie.

Kasyno, Merdecesy…

Kasyna w Mielcu na szczęście nie było, bo z taką kwotą mógłbym popłynąć. Bywało, że Stal zalegała dwa miesiące, Korona też sie ociągała, ale nawet jakby sie nie ociągała – i tak trzeba było kombinować. Starałem się nie pożyczać pieniędzy. Nie kupowałem nic, co mi nie było potrzebne. Nauczyłem się gotować, to bardzo duży plus tej sytuacji. Trzeba było sobie radzić, by zrobić 13 potraw z ziemniaka. Jak zarabiałem już dwa koła, nauczyłem się coś więcej o zdrowym odżywianiu i sam robiłem sosy, ale wcześniej ciach do Biedry, gotowy sos i miałeś spaghetti na trzy dni. Gdy było więcej kasy to z mięsem i sosem bolońskim – to wersja ekskluzywna – gdy mniej to tak zwana neapolitana. Nie zawsze było kolorowo, ale nie zamieniłbym tego na nic. Szatnia zawsze dobra, zostało kilka przyjaźni. Takie warunki i sytuacja organizacyjna zmuszały do tego, byśmy trzymali się razem.

Dzięki tej szkole życia potrafisz bardziej docenić, gdzie jesteś teraz?

Myślę, że tak. Zarabiało się 1000 złotych, potem dwa, potem 3,5 tysiąca i dopiero w pierwszej lidze mogłem coś odłożyć, nie mówiąc o tym, że wreszcie mogłem sobie kupić co chciałem nie oglądając się na portfel. Gdy twoją pierwszą pensją jest 20 tysięcy, inaczej na to patrzysz. Od razu kupujesz auto, rozwalasz na ciuchy. Gdy zaczynasz z niższego pułapu i dochodzisz krok po kroku do wyższych stawek, jesteś w stanie docenić co masz i nie przestajesz chcieć się ciągle rozwijać. Miałem lepsze finansowo oferty z innych klubów, ale nie mam zbyt wielkiego doświadczenia w Ekstraklasie, a kluczowe było dla mnie granie. Poza małymi epizodami nigdy dłużej nie siedziałem na ławce. A w naszym zawodzie jest tak, że gdy grasz dobrze – pieniądze zawsze przyjdą. Tylko tyle i aż tyle.

WARSZAWA 17.04.2017 MECZ 29. KOLEJKA LOTTO EKSTRAKLASA SEZON 2016/17 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH IN WARSAW: LEGIA WARSZAWA - KORONA KIELCE JAKUB ZUBROWSKI VADIS ODJIDJA OFOE FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Układałeś sobie w głowie plan B?

O, poczekaj, dzwoni wasz ulubieniec!

(Kuba pokazuje na telefonie połączenie od Bartosza Rymaniaka)

Zaczęliśmy z chłopakami studia w Rzeszowie, ale przez problemy organizacyjnie i lenistwo odpuściliśmy. Kierunek klasyczny: wychowanie fizyczne. Samozaparcia starczyło na jeden semestr. Mieszkaliśmy 50 km od Rzeszowa i codzienne dojeżdżanie mijało się z celem: musiałeś wrócić na trening, zwalniać się, potem znowu wracać na uczelnię. Niektórzy mieszkali w Rzeszowie i przyjeżdżali do Mielca na treningi, im było łatwiej. Dalej to moja niespełniona ambicja i mam nadzieję, że to nadrobię.

Szkoda czasu.

Zależy, jakie masz alternatywy. Gdy masz zgromadzony kapitał, nie jest problemem, by sobie poradzić. Aktualnie mam plany z różnymi ludźmi, by te pieniądze mądrze zainwestować, więc myślę, że nie zginę. Będąc w Kielcach złożyłem te z papiery na dziennikarstwo i komunikację społeczną.

To dopiero strata czasu!

Może dobrze, że nie wyszło, było za mało chętnych by uruchomić kierunek. Za małolata mama wbijała mi do głowy, że z moją gadką powinienem zostać adwokatem. To była jej niespełniona ambicja i może moja też. Czytam wiele książek w takich klimatach – Grisham, Remigiusz Mróz. Gdybym w obecnym wieku dalej grał w Mielcu w drugiej lidze i zarabiał czwórkę-piątkę, na pewno bym to łączył z jakimś studiami. Jeśli w wieku 25 lat sie o ciebie nie zabijają, to już zabijać się nie będą. Napastnik może strzelić 20 goli i dostać nagle szanse, ale pomocnik – raczej bez szans.

W Stali zostałeś bardzo młodym kapitanem drużyny. Jak zapracowałeś sobie na autorytet?

Nie wiem, czy takim młodym. Miałem 23 lata.

Znajdź mi 23-letniego kapitana.

Radosław Murawski.

I kto dalej?

Donnarumma (śmiech). To też nie było tak, że szatnia mnie wybrała, to był autorytarny wybór trenera.

Cytat z Bogusława Wyparło: „Nawet gdyby to nie trener wybierał kto dostanie opaskę, jestem pewny, że w 99 procent głosów drużyny i tak dostałby Kuba”.

Może to będzie zuchwałe, ale myślę, że to prawda. Zazwyczaj kapitanem zostaje najstarszy, najbardziej doświadczony, albo ten, kto najlepiej ogarnia piłkę. Myślę, że spełniałem ten drugi warunek. Gdy już dostałem opaskę było łatwiej panować nad szatnią o tyle, że mieliśmy młody zespół. Bodzio był już nieaktywnym zawodnikiem, na niego bym raczej nie krzyknął. Najstarszy zawodnik miał 27-28 lat. Nigdy nie mieliśmy problemów, pożarów do gaszenia. Kwestie sporne były tylko z zarządem, jakaś walka o pieniądze, regulaminy, prozaiczne sprawy typu wyjazd dzień przed meczem, bo to też nie było standardem. Myślę, że ta opaska zwróciła uwagę innych klubów. Gdy normalnie robisz mrówczą pracę w środku: OK, spoko sobie gość biega. A tu patrzą: kapitan, 23 lata, może coś ogarnia, przyjrzymy się.

Byłeś dobrym kapitanem?

Myślę, że tak. Ogarniałem sprawy, służyłem pomocą nowym chłopakom, na boisku dawałem radę. Nie było grupek, w szatnia była zżyta – dla mnie to największy cel kapitana.

Ale byłeś bardziej jak Magiera niż Probierz.

Zdecydowanie. Nie jestem osobą, która lata, wykrzykuje. Nie mówię tego stricte o trenerze Probierzu, ale czasem tak bywa, że dużo krzyczą ci, którzy mało robią. Szukają sposobu, by odsunąć od siebie odpowiedzialność. Więcej było we mnie dobrego wujka niż policjanta. Nie latałem za chłopakami i nie pytałem „co ty odpierdalasz?”.

Spotkałem się z opinią, że byłeś już dawno gotowy na Ekstraklasę, ale nikt nie dał ci szansy. Czułeś się niedostrzeżony?

Mój pierwszy kontrakt z menedżerem to ten, który mam teraz. Wcześniej nie miałem nikogo, kto próbował mnie wcisnąć. Może to jest głupie, ale nie chciałem dzwonić po menedżerach po to, by mieć szybko jakiś profit. Robiłem swoje i czekałem, być może to czekanie było zmarnowanym czasem. Wiem, jak ciężko się przebić, dlatego wspieram takie inicjatywy jak Football Trials, na których chłopaki z niższych lig mogą zostać wypatrzeni przez skautów. Gdy grałem już w drugiej lidze czułem, że poradziłbym sobie wyżej. Nigdy nie miałem drygu do bramek, ale gdy już w pierwszej lidze strzelałem, to takie, które można pokazywać.  Pocztą pantoflową robił się szum. Korona nie była moją jedyną opcją, ale z wiadomych względów zdecydowałem się na ten ruch. Już latem przed rozpoczęciem pierwszoligowego sezonu byłem bardzo mocno w kontakcie z trenerem Wilmanem. Kończył mi się kontrakt w grudniu i Korona chciała, bym podpisał z nią już w czerwcu i przyszedł za darmo za pół roku. Bardzo dużo jednak zawdzięczam Stali – byłem tam 4,5 roku, wyciągnęła po mnie dłoń, zapłaciła za mnie nawet pieniądze, a 25 tys. było wtedy dla nich jak 300 tys. dziś dla Korony – więc podpisałem nowy kontrakt z klauzulą odstępnego, by klub też coś na mnie zarobił.
Fajnie się zachowałeś, mogłeś po prostu odejść. Zaryzykowałeś, że Korona się rozmyśli.
Nie chciałem ich zostawić na lodzie. Nie zyskali za mnie kosmicznych pieniędzy, ale byłem świadomy, że Korona nie płaci za transfery nie wiadomo ile.

WARSZAWA 22.07.2017 MECZ 2. KOLEJKA LOTTO EKSTRAKLASA SEZON 2017/18 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH IN WARSAW: LEGIA WARSZAWA - KORONA KIELCE 1:1 JAKUB ZUBROWSKI FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Jaką atmosferę wokół nowych piłkarzy roztaczał trener Bartoszek? Jak wyglądało dołączenie do tej rodziny?

Gdy przyszedłem, znałem paru chłopaków, ale szatnia była zmieniona. Pięć lat w Koronie to jak trzydzieści lat w innym klubie. W szatni był Marcin Cebula, Kwiatka kojarzyłem, bo się mijaliśmy, znałem ogólnie 3-4 zawodników. Reszta była pozytywnie nastawiona, więc łatwo było się wprowadzić. Na początku byłem schowany do szafy. Kolejny szczęśliwy splot okoliczności – wszedłem w Łęcznej przy 0:1. Naturalne było, że powinien wejść Maciek Górski, ale Rymek złapał kontuzję, Mateusz Możdżeń przeszedł na prawą, ja wszedłem do środka. Próbowałem kopnąć, ale mi nie wyszło, trafiłem w Rybę, on zrobił z tego bramkę. Gdyby nie uraz Bartka, może dalej bym siedział w szafie. Trener potem miał do mnie zaufanie, pytał się mnie o zdanie. Z nowych każdy dostał swoją szansę. Nie znajdzie się zawodnik, który powie o trenerze źle.

Przyznasz, że w krótkim czasie stworzył w Kielcach coś magicznego.

Korona była w ciemnej dupie, wyprowadził ją z dołka, wygrali parę spotkań, polecieli dalej na fantazji. Pozytywny luz. Kiedy jest praca, to jest praca. Na treningu masz zapierdalać, ale gdy jest czas na zabawę – trener pozwala drużynie i sam też bawi. Nie ma przesadnego rygoru. Potrafił kupić zespół swoją autentycznością. Widziałeś, że ten gość nie ściemnia. Jeżeli mówi, że możesz napić się piwa, to nie będzie ci patrzył, ile wypiłeś i gdy ci kiedyś coś nie wyjdzie to nie będzie wypominał, że wypiłeś dwa piwa i to przez to. Dwie strony mogły sobie zaufać.

Trener Lettieri to przejście z jednego świata do drugiego.

Wspominałem zanim zacząłeś nagrywać, że można bajki można włożyć to, że jest amatorem i nie ma pojęcia o trenowaniu. Ma po prostu inne metody. Jest przyzwyczajony do standardów zza zachodniej granicy i jak na razie to fajnie funkcjonuje. Na początku – nie ukrywajmy – były problemy z komunikacją i wymaganiami trenera. Może był przyzwyczajony w poprzednich klubach do czegoś innego, ale Polacy mają inną mentalność niż Niemcy. Jak mówiłeś, Niemcy są nauczeni tak, że jak coś mają zrobić, to to robią. Polacy mają trochę słowiańskiej krwi pt. „a ty chuju, zrobię na odwrót”. Tym bardziej, gdy ton polecenia jest taki, jakby to był rozkaz. Lettieri przychodził w momencie, w którym nikt z nas nie wiedział, czy to wszystko pójdzie w lewo czy w prawo. Wyszliśmy w tamtym sezonie na prostą i w takim momencie zwolniono nam trenera… Ogólna niepewność. Media dokładały, że przychodzi trener, który na 28 meczów wygrał dwa. Nie pomagało to drużynie w takim życzeniowym myśleniu, że na pewno będzie dobrze. Nie ukrywajmy, że ruchy ludzi na górze, którzy nie przedłużyli kontraktów z chłopakami i ściągnęli na ich miejsce zagranicznych też nie napawały piłkarzy optymizmem. W krótkim czasie udało się to sklecić i zobaczymy jakie będą efekty dalej. Trener też dostosował się do tego.

Do czego?

Do naszej mentalności.

Zrozumiał, że nie może być dyktatorem?

Tak, że musi współpracować na trochę innych regułach, musi brać pod uwagę to, co ma do powiedzenia szatnia i ci, którzy pracowali z nami wcześniej. Trener Dutkiewicz od przygotowania fizycznego pracuje z nami na tyle długo, że wie, kiedy dołożyć, kiedy odjąć, zna się na tym fachu. Balans był ważny, by trener nauczył się tego, jak sie tu pracuje. Nie zawsze da się to przełożyć 1 do 1.

Nie dawałeś sobie rady z ciężkimi treningami?

Nie, nikt z nas nie narzekał. Nie było mowy o tym, że są ciężkie treningi. To normalne: masz okres przygotowawczy, to zapierdalasz. Jest krótszy niż zimowy, ale jest. Na pierwszym spotkaniu trener powiedział nam, że dwa tygodnie odpoczynku to dramat. W Niemczech przed okresem przygotowawczym masz miesiąc leżenia, totalnego luzu,. Słyszymy coś takiego i za trzy dni robimy dziennie w lesie po 20 km. Z perspektywy czasu widać, że to nam pozwoliło zrobić jakąś bazę, na której będziemy jechać dalej. Graliśmy mecz wczoraj z Cracovią i ja się w ogóle nie zmęczyłem. Kwestia zaufania. Gdybyśmy zaczęli od trzech czap, od razu zaczęłoby się szukanie, a tak powoli się docieramy.

Wpadłeś już w kompleksy patrząc na treningach na Fabiana Burdenskiego czy to jeszcze przed tobą?

Nie, jeszcze nie.

Nie? Taka tuza piłkarska…

Podpuszczasz.

Nie, powinieneś mieć kompleksy.

Nie powinienem, dlaczego?

Nie oglądałeś dwóch poprzednich meczów i wejść Burdenskiego?

Widziałem tę iskrę! Nie no, przed mało kim mam kompleksy, trzeba zbilansować szacunek do przeciwnika i strach przed nim.

A tak serio: łapiesz już słówka po niemiecku?

Tak jak pani od niemieckiego mnie prześladowała w szkole, tak teraz też mnie prześladuje ten język, bo słyszę go na każdym kroku. Mam założenie, że będę się uczył jednego głupiego słówka co dzień. Będę tłumaczył to słówko Angelosowi Argyisowi na polski i on się będzie uczył go po polsku. Po czasie potrafię już zrozumieć trenera, zwłaszcza, gdy dojdzie do tego gestykulacja.

Na koniec szalenie ważna kwestia do rozstrzygnięcia – po meczu Żubr czy Żubrówka?

Ogólnie nie piję alkoholu, jeśli już to raczej piwo, wódka to jet dramat. Piję ją tylko jak pójdę na wesele i ktoś mnie zmusi by się napić kieliszek za zdrowie młodej pary. Piwko, wino z dziewczyną w domu – jak najbardziej. Czasami można też pierdolnąć sobie szklaneczkę whisky (śmiech). Ale nie ciągnie mnie, nie widzę przyjemności, by się nadźgać i odwalać. Żubrówka czy Żubr? Stawiam na Żubra, chociaż są lepsze piwa niż ten sikacz.

Spaliłeś sobie właśnie zajebisty kontrakt marketingowy.

Możliwe. Ale no co? Teraz to już spalone gary.

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

Fot. FotoPyK

***

Sprawdź poprzednie odcinki cyklu.

Janusz Piechociński opowiada o czekających na niego kibolach z łańcuchami, topionych bułgarskich winach i produkcji wpisów na Twitterze.

t8oZGgv-835x420

Daria Kabała-Malarz zdradza, za jakimi komplementami nie przepada. 

qtUnf02-835x420

Łukasz Stupka, były skaut Górnika Łęczna, dowodzi wyższości Bonina nad Neymarem

CK1W36A-835x420

Najnowsze

Cały na biało

Piłka nożna

Bilety za stówkę, brak stadionu i dobra akademia. Lechia Zielona Góra, jej problemy i sukcesy

Szymon Janczyk
20
Bilety za stówkę, brak stadionu i dobra akademia. Lechia Zielona Góra, jej problemy i sukcesy

Komentarze

19 komentarzy

Loading...