Nie jest łatwo nagle przestać lubić piłkarza, którego się lubiło, więc przydaje się zastępstwo. Bardzo często w rolę czarnego charakteru wciela się menedżer, ale są też możliwe inne warianty. Przeglądam internetowe komentarze i czytam, że Neymar to w sumie fajny chłopak, ale niestety jego ojciec – oj, pijawka, zachłanny i przebiegły typ, który mąci synowi w głowie. Skąd ta wiedza? Nie mam pojęcia. Skąd pewność, że to nie Neymar w tym gronie jest bardziej zachłanny? Nie wiem. A dlaczego ludzie uważają, że 25-latek nie ma własnego zdania i robi wyłącznie to co mu się każe? Zagadka. Gdyby tych komentujących kibiców zapytać „czy w wieku 25 lat byłeś totalnie ubezwłasnowolnionym pizdeuszem?”, to odpowiedzieliby, że nie, absolutnie, robili co chcieli.
Ale wiadomo, lepiej nie lubić jakiegoś tatuśka, niż piłkarza, po którego golach skakało się z radości. To wygodniejsza. Higieniczniejsze dla mózgu.
Dziwi mnie ten transfer i nie dziwi.
Dziwi dlatego, że jest jakaś skala bogactwa, po przekroczeniu której pieniądze stają się tylko cyferkami na koncie, a banknoty papierkami, które wyciąga się z bankomatu niczym chusteczki higieniczne z pudełka. Posiedziałem ostatnio chwilę z Marcinem Gortatem. Mówił: – Wiesz, ja tego wszystkiego i tak nie wydam, choćby nie wiem co. Mam pieniądze tak polokowane, że niektóre będę mógł dotknąć dopiero za 10 czy 15 lat.
Marcin co miał sobie kupić to już kupił. Jakie zachcianki chciał spełnić – spełnił. Teraz chce coś po sobie zostawić. Często używa słowa „legacy”.
Znam kilku ludzi naprawdę obrzydliwie bogatych. Łączy ich jedno – nadrzędną wartością stał się dla nich ich własny komfort. Zarabianie samo w sobie to przyjemne hobby, ale już nie kosztem własnego komfortu. Gdybym im powiedział – „hej, wiecie, że za przerzucanie gnoju zaczęli płacić kosmiczne pieniądze?”, to nie założyliby gumiaków i nie ruszyli po łopatę. Pieniądze nie stanowią już dla nich celu samego w sobie. Są środkiem do celu. Celem jest samorealizacja, komfort, poczucie dumy.
Z tego względu nie do końca rozumiem, skąd ten pęd Neymara za pieniędzmi, skoro i tak przez następne 800 lat będzie niebywale bogaty. Według „Forbes” to najlepiej zarabiający sportowiec w kategorii U-25, w dodatku zgarniający więcej z kontraktów reklamowych niż z boiska. Na koniec kariery będzie miał setki milionów euro i dziwi mnie, że robi mu różnicę czy będzie to 500 milionów, czy 700. Ja wiem, to wciąż 200 dużych baniek i jednak je lepiej mieć niż nie mieć, ale czy kosztem marzeń i komfortu życia? Nie mam wątpliwości, że Barcelona jest lepszym miejscem do realizacji sportowych marzeń i nie mam wątpliwości, że jest lepszym miastem do życia.
Dlatego mnie ten transfer dziwi. Ale nie dziwi mnie, ponieważ jestem dużym chłopcem i wiem, że ludzie bywają zachłanni ponad miarę, a piłkarze dość często miewają zwichrowane priorytety.
Barcelona wiedziała z kim tańczy. Ściągnięcie Neymara było pewnie jednym z najbardziej skomplikowanych transferów w historii futbolu i już wtedy trzeba było zaspokajać finansowe żądania, daleko wykraczające poza wcześniej przyjęte normy. Teraz ktoś po prostu dołączył do pląsania na parkiecie i dał jeszcze więcej. Mogła „Barca” wyrównać ofertę PSG? Mogła. Ale tego nie zrobiła, bo widocznie się to nie kalkulowało albo nie było jej stać. Dlatego też Neymar po ludzku miał prawo iść do firmy, która jego pracę wycenia wyżej.
Nie mam do niego pretensji. To jego życie, jego kariera. Jako kibicowi Barcelony jest mi trochę smutno, ale będę życzył mu absolutnie wszystkiego najlepszego. Oglądanie go było przyjemnością, gratką, radość bijąca od niego zarażała innych. Chłopak biega leciutko, jakby na paluszkach, przypomina gotową do skoku panterę. To artysta, ale jest przy tym zajebiście twardym skurwysynem. Tak, tak, ludzie widzą w nim płaczka, a jest – powtórzę – zajebiście twardym skurwysynem. Kopią go mecz w mecz, ale on zawsze wstaje. Depczą, przewracają, podcinają, przygniatają – a on wstaje. Drobny facet z wielką wolą walki. Nie prosi o zmianę, rzadko wzywa lekarzy, rzadko opuszcza mecze. Owszem, troszkę się pozwija na murawie, zrobi troszkę teatru, ale na koniec wstanie. I odda.
Tak po ludzku, wydaje mi się fajnym gościem. Pamiętam event Gillette, na który zostałem zaproszony. Neymar ujął uśmiechem, normalnością, naturalnością. To znaczy on ewidentnie ma w sobie gwiazdorstwo, ale to jest takie gwiazdorstwo, z jakim mu do twarzy. Coś jak nieujarzmiona radość życia. W Polsce kimś takim – uśmiechniętym, bezczelnym, rezolutnym – był Mariusz Piekarski.
Myślę, że Camp Nou nie doceniało go do końca. Nie zawsze był fetowany tak, jak na to zasługiwał. Owszem, ludzie go lubili, ale jednak była odczuwalna pewna rezerwa. Przeciągłe skandowanie jego nazwiska było dość rzadkie i z reguły cichsze niż pocieszanie Messiego po nieudanym strzale. Luis Suarez szybko zdobył uznanie, szybko zapracował, by po golach krzyczano: „Urugwajczyk, Urugwajczyk!”. Ale Neymar zawsze był dla trybun trochę taki z innej, nie naszej bajki. Przeciągłe „ooooch” i „aaaach” po zwodach rozlegało się regularnie, lecz na tym koniec. Może każdy z osobna – a co za tym idzie, wszyscy razem – czuł podskórnie, że ten kolorowy ptak pojawił się przelotem i nie należy się przywiązywać. Cóż, Camp Nou miało rację.
Odejście Neymara – o ile dojdzie do skutku – może wyjść Barcelonie na dobre. Nie w sensie sportowym oczywiście, bo sportowo nikt możliwy do sprowadzenia nie jest w stanie zastąpić Brazylijczyka. W sensie organizacyjnym. Ten transfer ujawnił kolejne pokłady nieudolności zarządu klubu i czasami lepiej, żeby mleko się rozlało, ale żeby do sprzątania zaproszony był już kto inny. Jeśli prezydent klubu nie potrafi wynegocjować właściwej – czyli blokującej – klauzuli odstępnego, jeśli daje 36 milionów euro za przedłużenie umowy, która w praktyce przedłużona nie zostaje… Liczę, że Neymar ze skarbca FCB weźmie tyle, ile tylko może, byle tylko obnażyć Bartomeu. To prosta matematyka. Klauzula Neymara wynosiła 190 milionów euro, a po przedłużeniu umowy 200, potem 222 (z czasem 250). To oznacza, że na przedłużeniu kontraktu Barcelona straciła 4 miliony euro. Teraz 222 miliony, ale 36 milionów dla Neymara (konkretnie jego ojca-menedżera) za podpis. 186. Mniej niż poprzednie 190 baniek.
Nawet dyrektor finansowy GKS-u Bełchatów wiedziałby, że taką kwotę za przedłużenie kontraktu należy wypłacać w transzach, wraz z trwaniem umowy. Ale Bartomeu nie zabezpieczył interesów klubu w żadnym momencie. Skoro przedłużał i dawał za to gigantyczną premię – należało gigantycznie zmienić klauzulę (która już przy przejściu z Brazylii powinna wynosić miliard).
Może więc sprawa Neymara wstrząśnie klubem na tyle, że faktycznie uda się uzbierać podpisy pod odwołaniem prezydenta. Chyba że aby to się stało, musiałby jeszcze odejść Sergi Roberto (klauzula 40 milionów) albo Umtiti (60)…
Rozpada się moim zdaniem najlepsze trio w historii futbolu. Myślę, że byłem wielkim szczęściarzem, mogąc dobrych kilkadziesiąt razy oglądać popisy tych trzech magików z trybun. Dzięki Ney, baw się dobrze. Wszyscy będą tęsknić. Wszyscy w znaczeniu, że ty też.
*
Sędzia z miasta X może wreszcie sędziować drużynie z miasta X. Napisałem „wreszcie”, ponieważ apelowałem o to w 2013 roku. Jako że temat znowu wzbudza emocję, polecam:
Pewnie powinienem napisać felieton świąteczny, coś o Świętym Mikołaju, reniferach, dzieleniu się opłatkiem i zabijaniu karpia. Wybaczcie, w tych klimatach nie jestem za dobry. Dlatego napiszę tekst normalny, nie zważając na dzisiejszą datę, bo domyślam się, że i wy macie przesyt tych wszystkich słodkich wigilijnych pierdów. Napiszę o sędziach ligowych, ponieważ jedna rzecz nie daje mi spokoju. Mianowicie – związana z sędziami hipokryzja i to nie tylko u nas w Polsce, ale generalnie: światowa.
Jak dobrze wiecie, sędzia z Poznania nie może prowadzić meczów Lecha, sędzia z Gdańska Lechii, a sędzia ze Śląska – Górnika Zabrze. Jest to zasada przyjęta, aby arbiter nie faworyzował drużyny ze swojego regionu. Tak naprawdę chodzi o dmuchanie na zimne, o to, by kibice nie mieli się do czego przyczepić. Bo oni często mierzą wszystkich swoją miarą, uważają, że bankowo arbiter z miasta X sprzyjałby drużynie z miasta X. Ja natomiast w to nie wierzę. Poznałem setki osób w środowisku piłkarskim i nie wiem, czy potrafię wskazać chociaż jednego zaślepieńca. Ludzie, im bliżej tej piłki są, tylko bardziej obojętnieją i tracą klubowe sympatie. Na przykład te wszystkie opowieści o byłych piłkarzach, którzy rozpaczają, że „ich” klub stracił gola, przerżnął mecz albo zawalił cały sezon – to bujda, gra pod publiczkę. Oni rozpaczają, jak im siądzie akumulator w samochodzie.
Jak głupia jest zasada, by sędzia z miasta X nie prowadził meczów drużyny z miasta X udowodnię na jednym przykładzie. Tomasz Musiał uchodzi za kibica Wisły Kraków, załóżmy, że nim faktycznie jest. To znaczy – na potrzeby tekstu przyjmijmy, że jest kibicem totalnym, zbzikowanym (nie dowierzam). Powszechnie wiadomo, że jeśli należałoby go wiązać z jakimś krakowskim klubem, to z Wisłą, a nie Cracovią. Jednak Cracovii także nie może sędziować, ponieważ – jest z Krakowa. W teorii – wedle przyjętych bezdusznych zasad – zachodzi podejrzenie, że mógłby faworyzować „Pasy”, a przecież dobrze wiemy, że to idiotyzm. Jeśli przyjmiemy, że Musiał ma bzika na punkcie Wisły, to wiadomo, że Cracovii nie może lubić. Tak czy nie? Dlaczego więc nie może prowadzić jej meczów?
Odpowiecie – ponieważ nie byłby obiektywny, chciałby skrzywdzić Cracovię, lokalnego wroga. To pierwsze, co się nasuwa.
W tym momencie dochodzimy do bardzo ciekawego wniosku: arbiter nie może sędziować drużynie, która na „jego” stadionie nie jest witana oklaskami, tylko gwizdami i stekiem wyzwisk. Ale w takim razie, czy Musiał może sędziować mecze Legii? Kto w ogóle może sędziować mecze Legii, która poza Warszawą nigdy nie cieszyła się sympatią? Jeśli przyjmiemy idiotyczne założenie, że arbitrów odsuwa się od pewnych drużyn ze względu na sympatie oraz antypatie, to sprawa się nam bardzo skomplikuje. „No ale bez przesady, żeby Musiał nie mógł sędziować Legii” – powiecie. Oczywiście, bez przesady. Ale dlaczego w takim razie nie może sędziować Cracovii? Zostawmy na razie Wisłę, weźmy się za lokalną konkurencję. Czy jest jakaś bardzo istotna różnica w poziomie antagonizmów między fanami Wisły i Legii oraz Wisły i Cracovii? A co z Poznaniem, gdzie jest tylko jeden klub? Dla poznaniaków to Legia jest najbardziej nielubianym zespołem. Sędziowie z Poznania mieliby mieć odgórny zakaz gwizdania przy Łazienkowskiej? Chcąc zachować konsekwencję, musimy dojść do właśnie takiego wniosku: kibic Wisły nie może sędziować Cracovii, więc kibic Lecha nie może sędziować Legii.
Jeśli dopuścimy odsuwanie sędziów ze względu na wirtualne antypatie, poruszymy kostki domina.
Gdybym wierzył, że arbiter ze Śląska jest zapalonym kibicem Górnika Zabrze, to dlaczego odbierać mu prawo do sędziowania meczów drużyn z całego regionu. Przecież jeśli jest kibicem Górnika, to raczej nie jest też kibicem Ruchu i Piasta. W obecnej sytuacji – gdy zabrzanie są w samym czubie tabeli – zapalony kibic Górnika zapewne wolałby skrzywdzić Legię niż Piasta czy też kiedyś Odrę Wodzisław. Ha, czy potraficie wskazać osobę z Zabrza, która miałaby obsesję na punkcie Odry? Chciałaby ją albo wspierać, albo niszczyć? Moim zdaniem typowy kibic Górnika nie lubi Odry, ale jest to poziom antypatii jak względem Stomilu Olsztyn.
O ile zasada „sędzia z miasta X nie prowadzi meczów drużyny z miasta X” jest nienaruszalna, o tyle czasami – ale bardzo rzadko – przełamuje się zasadę „sędzia z województwa X nie prowadzi meczów drużyny z województwa X”. Jednak wtedy zawsze pojawiają się głosy oburzenia. Tak było, gdy arbiter z Siedlec miał prowadzić mecz Legii. Hmm, z Siedlec do Warszawy jest ponad 90 kilometrów. To mniej więcej tyle, ile arbitra z Krakowa dzieli od stadionów w Chorzowie czy Zabrzu. Różnica między Jakubikiem (to on jest z Siedlec) a Musiałem (Kraków) jest taka, że Jakubikowi między Siedlcami i Warszawą nikt na mapie nie narysował kreski oznaczającej granicę województwa, natomiast Musiałowi między Krakowem i Chorzowem już tak. Lepszy przykład: sędzia Marciniak jest z województwa mazowieckiego, więc gdy prowadził mecze Legii, podnosiło się larum, przynajmniej początkowo. A przecież z Płocka, gdzie mieszka Marciniak, jest bliżej do Łodzi, niż do Warszawy. Przyporządkowanie administracyjne Płocka do Warszawy, a nie do Łodzi, to nic więcej jak urzędnicze malowidła na mapie.
Mamy sędziów zawodowych. Jeśli przyjmiemy, że to oszołomy, kibice z gwizdkami, to w ogóle dajmy sobie z nimi spokój. Takie założenie – że sędziowie to fanatycy – na dzień dobry podważa sens wyznaczania ich na jakiekolwiek mecze, bo teorię spiskową dopasujemy do każdego zestawu par. Jak to jest, że wychowanek Lecha może przejść do Legii i w niej grać i że wtedy władze związku powiedzą „piłka to zawód”, a jednocześnie zawodowy sędzia nie może prowadzić meczu drużyny z tego samego miasta? Dlaczego wtedy piłka to już nie tylko zawód? Moim zdaniem geograficzne obostrzenia powinny zostać zniesione. I tak, Musiał powinien mieć prawo sędziować Wiśle. Taką ma robotę. Gdyby się okazało, że jest stronniczy, wówczas należałoby rozwiązać z nim kontrakt – niech poszuka nowej pracy. Ale zakładać z góry czyjąś nieuczciwość? To słabe. Podejrzewam, że Musiał w meczach Wisły byłby skupiony potrójnie, właśnie po to, aby nikt się do niego nie przyczepił. Może jestem naiwny, ale uważam, że poprowadziłby mecz perfekcyjnie.
Ewentualnie można byłoby dać każdemu sędziemu prawo do poinformowania PZPN, której drużyny meczów nie chce on prowadzić. Wtedy Musiał mógłby wpisać – Wisły. I po kłopocie. Każdy arbiter, który nie czułby się na siłach prowadzić meczów jakiegoś klubu (bo np. na trybunach siedzieliby jego kumple i później nie dawali żyć przez kolejny miesiąc), powinien mieć możliwość wypisania się. Myślicie, że którykolwiek by to zrobił? Wątpię.
Ten przepis jest nielogiczny, można w nim znaleźć sto luk i można go podważyć, tak jak ja to zrobiłem powyżej. Gdy przyjmiemy, że sędzia jest kibicem, to MUSIMY go wziąć z całym kibicowskim pakietem – czyli z jego sympatiami i antypatiami, bo nie ma na świecie kibica, który lubi klub X, a jednocześnie jest bezstronny wobec całej konkurencji. Tacy nie istnieją. Jeśli więc zaczniemy pleść tę kibicowską nić, to się nią całkowicie poplączemy. I zwariujemy.
Oczywiście 90 procent z was na hasło „mecz Górnika z Legią poprowadzi arbiter ze Śląska” dostałaby białej gorączki. Ale zastanówcie się na spokojnie: czy naprawdę byłby powód, by się gorączkować? Trochę wiary w ludzi. I nie mierzmy wszystkich swoją miarą. Wiecie, które drużyny naprawdę lubią sędziowie, a których nie? Lubią te, w których grają sympatyczni piłkarze, mający szacunek dla pracy arbitrów. A nie lubią tych, w których grają wkurzające cymbałki.
KRZYSZTOF STANOWSKI