Piłka nożna to taka gra, w której 22 mężczyzn biega za piłką, a na końcu i tak wygrywa drużyna, która w składzie ma Daniego Alvesa. Brazylijczyk jest jak wino, takie najdroższe z najdroższych, bo na tego 34-latka brakuje nam już przymiotnika, który odda jego wielkość. Oczywiście PSG wygrało dzisiaj, bo było dużo lepsze, ale bez Alvesa ich przewaga byłaby dużo, dużo mniejsza.
Legenda głosi, że spotkania o krajowy superpuchar traktowane są trochę niepoważnie, bo niby ważny mecz, ale po czasie nikt o nim nie pamięta. Taki poważniejszy sparing i tyle. W perspektywie całego sezonu, jeżeli zdobędzie się tylko ten puchar, to później trochę wstyd się nim chwalić. Dlatego nie spodziewaliśmy się po tym meczu niczego szczególnego, ale początek pokazał, że to trochę trefna teoria, bo było naprawdę całkiem nieźle. No nikt nie wyszedł do tego meczu w klapkach, z nadwagą, czy wakacyjnym luzie. Było kompletnie inaczej, bo najpierw aktywniej zaczęło Monaco i padł nawet gol Mbappe, ale sędzia dopatrzył się minimalnego spalonego. Słusznie. Następnie Dani Alves dał sygnał, że trzecia młodość w jego przypadku będzie bardziej naturalna niż ktokolwiek przypuszczał. Brazylijczyk od początku meczu był bardzo aktywny i już w pierwszej połowie mógł to udokumentować bramką, bo oddał mocny strzał z bliskiej odległości, ale Subasic sprostał zadaniu i to dwukrotnie, bo dobijać próbował jeszcze Cavani. Chwilę po tej akcji Urugwajczyk spróbował raz jeszcze, ale tym razem powstrzymał go Jemerson. Napastnik PSG pomyślał pewnie do trzech razy sztuka, gdy wchodził w pole karne po raz kolejny, ale zapomniał, że Glik nie będzie się z nim cackał. Cóż, bilans pierwszej połowy wyszedł mu dość biernie, bo trzy szanse i wszystkie zmarnowane. No, ale napór trwał dość długo, bo Monaco trochę oddało paryżanom inicjatywę i nie wyglądało na drużynę, która może wyjść na prowadzenie. Pozory jednak mylą, bo Tielemans zagrał prostopadłą piłkę do Sidibe, a ten, przy ogromnym farcie, podcinką oszukał Areole. Nie była to jednak bramka w stylu Messiego, bo Argentyńczyk w futbolówkę uderza zwykle czysto, a nie zagarnia przy okazji źdźbło trawy.
Cóż, w trakcie przerwy Emery musiał zaliczyć mowę życia, bo PSG na drugą część wyszło bardziej naładowane niż telefon i aparat Krychowiaka w trakcie wakacji całego poprzedniego sezonu. Choć mogło być też tak, że szkoleniowiec paryżan zagadał do Alvesa i powiedział mu, żeby zrobił tutaj porządek. No, a Brazylijczyk wziął to sobie do serca, bo nie dość, że załadował piękną bramkę po rzucie wolnym, to na dodatek skłonił nas do rozmyślania o urządzeniu pomagającym w teleportacji, bo ten 34-latek był po prostu wszędzie. A to wrzucił do Rabiota, a to strzelił groźnie z dystansu, a to dograł znowu do Rabiota, który tym razem nie zmarnował już świetnej okazji i dał prowadzenie swojej drużynie. Bez dwóch zdań Dani Alves był dzisiaj najlepszy i po raz kolejny udowodnił, że wiek w jego przypadku jest sprawą drugorzędną.
Monaco wyglądało dzisiaj, jak dziadziuś, który chciał przejechać 200 km, a zatankował za trzy dychy. Z początku gazowali i nawet to jakoś wyglądało, ale z każdą minutą moc słabła, aż furmanka wreszcie stanęła. Co prawda, od momentu kiedy przegrywali, próbowali doprowadzić do wyrównania, ale groźny strzelał Lemara wybronił fenomenalny Areola. Pod koniec głową próbował jeszcze Falcao, ale również trochę brakło. Choć trzeba też podkreślić grubą linią, że już w doliczonym czasie gry Monaco należał się rzut karny, bo Rabiot ewidentnie zagrał ręką w polu karnym, ale sędzia akurat wtedy miał najsłabszy moment w trakcie całego meczu. Jednak mimo wszystko PSG wygrało słusznie, bo trudno o zwycięstwo, gdy najlepszym zawodnikiem drużyny jest stoper, a konkretnie chodzi tutaj o Kamila Glika, który popełnił tylko jeden błąd przez 90 minut. Polak sfaulował Cavaniego tuż przed polem karnym i dostał za to żółtą kartkę, ale poza tym nic z tego nie wniknęło. Cała reszta w wykonaniu Kamila już tradycyjnie na dobrym poziomie.
PSG – Monaco 2:1
0:1 Sidibe 30′
1:1 Alves 51′
2:1 Rabiot 63′