Gdyby sezon kończyć dziś, piłkarzem rozgrywek musielibyśmy wybrać Michała Gliwę, a wśród największych plusów ekstraklasy wymieniać Pitera-Bucko, Szufryna, Kurzawę czy Wieteskę. Właśnie ci zawodnicy współtworzą pierwszą w nowym sezonie jedenastkę kozaków, do badziewiaków zrzucając cały zastęp zawodników z niedawnego ligowego podium.
Gdy terminarz skojarzył beniaminków z Lechem i Legią już w pierwszej kolejce, ślepo można było zakładać, że pierwszego prowadzącego w wyścigu o koronę króla strzelców wyłonią między sobą dwaj zażarci rywale. Było nam przed kolejką nawet trochę żal chłopaków z Górnika, że na pierwszy ogień dla wielu z nich pójdzie starcie z drużyną, która w poprzednim sezonie wbijała trzy gole Realowi Madryt i cztery Borussii Dortmund. Współczuliśmy defensywie Sandecji, że zamiast spokojnego wejścia w rozgrywki, musi się mierzyć z przebudowanym, ale mającym nie mniejsze niż w ubiegłym sezonie ambicje Lechem.
I gdyby ktoś nam jeszcze w sobotę rano powiedział, że Górnik pogoni Legię trójką, a Sandecja zagra na zero z tyłu z Lechem, tylko popukalibyśmy się w czoło.
A tak? Tak dziś, wybierając kozaków 1. kolejki, aż 7 z 11 miejsc obsadzamy piłkarzami, którzy jeszcze w poprzednim sezonie walczyli na pierwszoligowych boiskach (Górnik, Sandecja, Gumny).
Wśród badziewiaków zaś – głównie ligowi wyjadacze. Najmniej szczęścia z tego towarzystwa ma Szmatuła, który zawalił przy bramce dla Cracovii, by później nie dostać choćby jednej szansy na rehabilitację i podniesienie słabiutkiej noty za występ przeciwko Pasom.
Jedenastkę przegranych pierwszej kolejki – podobnie jak kozaków Górnik i Sandecja – w dużej części zawłaszczyła sobie Legia. W linii pomocy znalazło się miejsce tylko dla dwóch piłkarzy spoza stolicy, a jakby tego było mało – Furman to przecież produkt legijnej akademii. Najbardziej rozczarował nas jednak chyba Jędrzejczyk – reprezentant kraju, który za Igorem Angulo od połowy boiska gonił przy golu na 2:0 dla Górnika tak, jakby ktoś nagle doczepił mu ołowianą kulę do nogi.
Kapitanem (i grającym trenerem) badziewiaków nie może jednak być nikt inny, jak tylko Dominik Furman. Nie tylko złapał dwie głupie żółte kartki na przestrzeni kilku minut, ale też po jego zejściu Nafciarze jakby odpięli wrotki i zaczęli wreszcie stwarzać sobie sytuacje. Co zdecydowanie nie świadczy najlepiej o tym, który powinien być w Płocku kreatorem gry.