Kibic Ekstraklasy ma przekichane. Sympatycy poszczególnych klubów również, ale w najgorszej sytuacji są po prostu fani tej ligi. Ludzie żywo zainteresowani każdym z klubów, ludzie śledzący każdego dnia transfery, sprawdzający CV piłkarzy przyjeżdżających do Polski oraz kwoty płacone za tych, którzy Ekstraklasę opuszczają. Ludzie, których wiedza nie ogranicza się do podania aktualnego mistrza Polski – chodzi bardziej o tych, którzy pamiętają jak Paweł Sasin na trzydzieści sekund w drugiej części rundy wiosennej stał się skrzyżowaniem Paula Pogby i Arjena Robbena.
Tak, to ostatnie naprawdę się wydarzyło i sympatycy Ekstraklasy, o których piszę, doskonale to pamiętają.
Dlaczego kibic Ekstraklasy ma przekichane? Nie jest to klasyczna sytuacja. Nie jest to taki rodzaj bólu, jakiego doświadczają na przykład kibice Polonii Warszawa, śledzący w jednym sezonie historyczny awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów oraz mistrzostwo lokalnego rywala, przy jednoczesnym spadku ich własnego klubu. Spadku do III ligi, na czwarty poziom rozgrywkowy. Oni mają po prostu przejebane i należy im się powszechne współczucie. Kibic Ekstraklasy ma zaś przekichane i w równym stopniu wynika to z nagromadzenia wiadomości negatywnych, jak i faktu, że regularnie przeplatają je informacje jak najbardziej pozytywne.
Kibic Ekstraklasy otwiera jednego dnia gazetę, włącza komputer i czyta o rekordowym transferze Jana Bednarka do Southampton. Wiedziony ciekawością sprawdza, skąd ten Bednarek się wziął – i czyta o Akademii Lecha Poznań, która bogata w boiska i uznanych trenerów od lat wypuszcza w świat zawodników przynajmniej solidnych. Przy okazji rzuca okiem na poprzednie wysokie transfery “Kolejorza” – i cieszy się, że w Polsce wykształcono Karola Linettego, że to Polacy wyciągnęli za uszy z ogórkowej ligi Artioma Rudniewa, że to w Polsce udało się zwiększyć wartość i przeróżnych Kadarów, i bardziej swojskich Łukaszów Teodorczyków.
Kibic Ekstraklasy czyta uważnie, że budżet Legii ma dziewięć cyfr a pierwsza z nich nie jest wcale jedynką. Przypomina sobie mecze z Realem Madryt i cztery gole strzelone Borussii w meczu, w którym Roman Weidenfeller postanowił w pewnym momencie zagrać przewrotką we własnym polu karnym. Bo może. Przypomina sobie ten wielki mecz ze Sportingiem Lizbona, przypomina sobie, jak wyglądał w Ekstraklasie Vadis Odjidja-Ofoe. Wspomina kwoty transferów Prijovicia czy Nikolicia, czasem nawet Ondreja Dudy. Odświeża sobie raz jeszcze wyliczenia dokonane tuż po meczu z Dundalk, w którym kilkunastu legionistów ugrało dla klubu kilkanaście milionów euro. Potem zerka na ofertę sklepiku Legii. Zerka na ofertę biletową. Patrzy na stadion przy Łazienkowskiej.
Patrzy na stadion przy ulicy Pokoleń Lechii Gdańsk. Patrzy na Stadion Narodowy. Patrzy na dziesięć boisk w sąsiedztwie schludnego obiektu Zagłębia Lubin. Patrzy na szczelnie zapełniony stadion Górnika Zabrze. Przypomina sobie, jakie kluby ma w CV Milos Krasić i na ławce którego klubu zdarzyło się w ubiegłym sezonie zasiadać Kamilowi Wojtkowskiemu. Sprawdza dwukrotnie, czy to na pewno nie plotki – i faktycznie transfery gotówkowe przeprowadziły Wisła Płock, Cracovia i Bruk-Bet Termalica. Tak, widzi, że to prawda. Widzi, że Wisła Płock – jakkolwiek to brzmi – kupiła piłkarza Tuluzy, że Cracovia – jakkolwiek to brzmi – wydała 850 tysięcy euro na jednego piłkarza, że Bruk-Bet – jakkolwiek to brzmi – zapłacił 200 tysięcy euro za Bartosza Śpiączkę. Bartosza Śpiączkę.
200 tysięcy euro.
Bartosza Śpiączkę.
I kibic Ekstraklasy myśli sobie wówczas – jest w porządku. Mamy coraz więcej akademii, a nie tylko szkółek piłkarskich, mamy coraz więcej pieniędzy, mamy coraz więcej transferów, a nie grzebania w trzecim sorcie pomarańczy, mamy coraz więcej trybun, coraz więcej kibiców, coraz więcej działaczy, których nie trzeba się wstydzić.
Ale potem kibic Ekstraklasy przeciera oczy i widzi, że najlepszy piłkarz Ekstraklasy okazuje się fizycznie niezdolny do podjęcia wyzwania w Krasnodarze. Że drugi najlepszy piłkarz Ekstraklasy ląduje w Piaście Gliwice. Że jeden z największych talentów ligi negocjuje ze średniakiem ligi belgijskiej. Że jeden z najlepszych prawych obrońców pójdzie w ślad za jednym z najlepszych lewych obrońców do Dynama Kijów, czyli innymi słowy – że boki obrony polskiego giganta rozmontuje wcale nie najlepszy klub z państwa uczestniczącego w wojnie. Czyta, że mimo dziewięciocyfrowego budżetu, najbogatszy klub ma “pustą kasę”, ba, właściciel wydaje się tym faktem chwalić. Czyta, że w Koronie Kielce testowany jest syn właściciela, a pierwsze dni nowego szkoleniowca to materiał na komediodramat. Sprawdza, co ciekawego w Górniku Łęczna i Ruchu Chorzów, bo to przecież tak naprawdę nadal kawałek Ekstraklasy.
W sumie nie ma co sprawdzać.
Przenosi więc uwagę nad morze i dostrzega, że klub z czołowej czwórki nieomal po raz kolejny wyłapałby karę ujemnych punktów. Zapoznaje się z kulisami niedoszłego transferu do Cracovii, w którym klub był o krok od podpisania 81-kilogramowego “filigranowego” pomocnika o wzroście 1,70 metra. Rzuca okiem do Niecieczy, gdzie trwają przygotowania do derbów tejże Niecieczy z Sandecją. Do Sandecji, gdzie trener do niedawna narzekał, że nie będzie miał za bardzo kogo przygotowywać do ligi, bo piłkarzy mógłby policzyć na palcach ręki stolarza-kaskadera. Że ta sama Sandecja chce brać bez żadnych testów jakiegoś ultra-snajpera z Mołdawii z 3 golami na sezon. Kibic Ekstraklasy widzi, że Ekstraklasa ma wyłożone nawet na swoje własne nagrody. Zapoznaje się z wypowiedziami Mączyńskiego na temat poślizgów w wypłatach w Wiśle, następnie z absurdalnymi reakcjami klubu, a wreszcie z jego niedorzeczną sagą transferową. Rad czy nie – ekscytuje się obradami Komisji Licencyjnej, bo niejednokrotnie to punktów przyznawanych bądź odbieranych w tym okresie brakuje w ostatecznym rozrachunku.
Kibic Ekstraklasy chłonie to wszystko i dochodzi do słusznego wniosku, że to jest – jak to kiedyś słusznie ujął Jakub Kosecki – “kurwa, niemożliwe” i tak naprawdę to wszystko nie może się dziać naprawdę. Że albo zgrywamy profesjonalistów i ład korporacyjny, albo wciąż jesteśmy na etapie klubu kokosa i podpisywania ugody oraz zaświadczenia o zrzeczeniu się wszelkich zaległości. Ale jeśli to się dzieje naprawdę? Jeśli naprawdę przy całym rozwoju polskiej piłki, równolegle następuje jej rytmiczny rozkład? Jeśli przy tych wszystkich fantastycznych rzeczach, które dzieją się wokół nas, istotnie zdarzają się takie kwiatki jak Korona wypieprzająca Macieja Bartoszka i połowę najważniejszych piłkarzy?
Jeśli tak, to trzeba stwierdzić, że kibic Ekstraklasy przy tak sprzecznych bodźcach długo normalny nie pozostanie.
I dlatego ma przekichane.
Mamy przekichane.