Nie poszedł utartą przez jego kompana Franka Lamparda ścieżką do MLS, nie podążył drogą wydeptaną wcześniej choćby przez Didiera Drogbę ani do Chin, ani na pogranicze Europy i Azji. John Terry postanowił, że zawalczy o to, by nie tylko Londyn był na Wyspach Brytyjskich miejscem, gdzie będzie pamiętany jako prawdziwa skała, opoka defensywy. Że spróbuje przywrócić dawny blask nie byle komu, bo siedmiokrotnemu mistrzowi Anglii, a także zdobywcy Pucharu Europy. Dziś został zaprezentowany – trzeba dodać, że w dość oryginalny sposób – jako nowy piłkarz Aston Villi.
📱✍️ pic.twitter.com/G2DxMQhAv6
— Aston Villa FC (@AVFCOfficial) 3 lipca 2017
I tak naprawdę trudno w tym wyborze nie dostrzec żelaznej logiki. Rozmyślnego działania Terry’ego w taki sposób, by jak najwięcej pieczeni upiec przy jednym ogniu.
Po pierwsze – nie zranić kibiców Chelsea. Aston Villa przede wszystkim nie jest żadnym wielkim rywalem Chelsea. To nie któraś z ekip z Londynu, to też nie nienawidzone wśród kibiców ze Stamford Bridge długimi latami Leeds. Ba, to nawet nie klub z Premier League, który w przyszłym sezonie mógłby w jakikolwiek sposób utrudnić obronę tytułu byłym klubowym kolegom JT.
Po drugie – nie wybierać byle kogo. Aston Villa to klub z ambicjami. To, jak wspominaliśmy, siedmiokrotny mistrz Anglii, który napisał kawałek pięknej historii angielskiego futbolu, a który jednocześnie znalazł się ostatnio na kompletnym bezdrożu. Trzynaste miejsce w Championship pomiędzy Cardiff a Barnsley to zdecydowanie nie jest pozycja, na której usytuowalibyśmy w hierarchii angielskiego futbolu nowego pracodawcę Terry’ego. Ściągnięcie legendy Chelsea powinno być pierwszym krokiem ku odbudowie, której jednym z celów numer jeden jest natychmiastowy powrót do Premier League.
Po trzecie – zapewnić sobie niepodważalną pozycję. Pół-żartem, pół-serio przy prezentacji Terry’ego na Twitterze, którą wrzuciliśmy wyżej, w jednej z wiadomości na komunikatorze Gabby Agbonlahor pisze, że to najlepszy obrońca, jaki kiedykolwiek grał w klubie z Villa Park (co zdecydowanie nie spodobało się wcześniejszym legendom The Villans). I trudno się z tym nie zgodzić, pewnie gdybyśmy dopisali, że z automatu staje się też największą osobistością Championship, wiele byśmy się nie pomylili. Terry musiałby chyba opuszczać co drugi trening, a w międzyczasie przejść na dietę piwną, by z miejsca nie łyknąć wszystkich rywali do podstawowej jedenastki. Nie będziemy czarować, że w dwa-trzy lata, jakie pewnie spędzi w Aston Villi zanim przejdzie na emeryturę, zostanie jedną z legend klubu, w klubowym muzeum stanie jego popiersie, a pod stadionem pomnik. Ale ma całkiem sporo czasu, by napisać kawałek fajnej, ciepło wspominanej po latach w Birmingham historii.
Tak naprawdę, choć ciężko będzie się przyzwyczaić do widoku Terry’ego w koszulce innej niż Chelsea, wydaje się że na dziś jego wybór – postawienie na ekipę Steve’a Bruce’a – wydaje się być naprawdę logiczny. Ambitnych celów, na czele z powrotem do Premier League po ciężkim, 46-meczowym sezonie, z pewnością mu nie zabraknie.