Gdyby ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości, czy Tottenham zasługuje na drugie miejsce w Premier League, po tym meczu nie powinien mieć już żadnych. Drużyna prowadzona przez Jose Moruinho nie istniała od pierwszej do ostatniej minuty i tylko szczęście uchroniło ich przed porażką w doprawdy kolosalnych wymiarach.
Jasne, Tottenham był faworytem i właściwie to nic dziwnego, że wygrał. Ale żeby Manchester United doszedł do głosu jeden, jedyny raz przez pełne 90 minut? Właściwie jedynym zawodnikiem, któremu „chciało się chcieć” był Martial. Były zawodnik Monaco szarpał, kiedy tylko mógł, ale za wiele okazji i tak mu z tego nie przyszło. Żadna w tym jego wina, po prostu koledzy nie byli w stanie dostarczyć mu odpowiedniej piłki. Jeśli już ją miał, to oddał groźny strzał z dystansu, to coś kiwnął, a na końcu wyłożył do Rooneya, który zmniejszył rozmiary porażki United.
Bez wątpienia najpiękniejsza w tym meczu była atmosfera na trybunach. Pożegnanie stadionu, który służył Kogutom przez grubo ponad sto lat było najwyższych lotów. Nie można też było narzekać na piłkarzy Tottenhamu, bo nie sposób powiedzieć, że zawiedli. Od pierwszej minuty zaczęli ostry napór na bramkę Manchesteru, który skończyli dopiero wraz z ostatnim gwizdkiem. Bramki padły w podobnych okolicznościach. Rooney nie doskoczył do piłki po dośrodkowaniach Daviesa i Eriksena. Za pierwszym razem wykończył Wanyama, a za drugim uderzał Harry Kane.
Jeśli ktoś parę lat temu powiedziałby kibicom Czerwonych Diabłów, że tak będzie wyglądała gra ich ulubieńców, to nie chcemy nawet myśleć ile czasu zajęłoby liczenie uśmiechów politowania. Rozumiemy, że przyjazd do wicelidera to zawsze trudny mecz i przegrana 1:2 to żaden wstyd, ale gra, jaką zaprezentował Manchester, to już hańba. Kompletnie zero inicjatywy w ataku, czekanie całą drużyną na ciosy jakie miał zadać przeciwnik. Czasami mieliśmy wrażenie, że Tottenham miał do wykonania łatwiejszą robotę niż slalom między pachołkami na wtorkowym treningu.
Ktoś może powiedzieć, że Manchester nastawia się już wyłącznie na finał Ligi Europy i nie ma celu w staraniu się w meczach ligowych, które nic już w ich położeniu raczej nie zmienią? Trochę to jednak smutne, że Jose Mourinho wybiera drogę do Ligi Mistrzów poprzez rozgrywki, które – łagodnie mówiąc – nie są najwyższych lotów. Do tego warto przypomnieć, że Portugalczyk prowadzi wielki Manchester United, który miał odbudować, a nie awansować do Champions League byle jak, byle najprostszą ścieżką.
Tymczasem od odejścia Fergusona, od którego minęło już 150 spotkań, Manchester wygrał tylko połowę spotkań. Dość powiedzieć, że za czasów Szkota wynik ten oscylował w granicach 65%. Tak więc nawet w przypadku wygrania Ligi Europy nie ma mowy o trąbieniu o wspomnianej odbudowie. Na to jeszcze zdecydowanie, oj zdecydowanie za wcześnie.
Tottenham – Manchester United 2:1
Wanyama 6’, Kane 48’, Rooney 71’