Dziwne to musi być uczucie dla kibiców Arki Gdynia – z jednej strony ich drużyna sięgnęła po Puchar Polski, więc powód do dumy i dobrego humoru jest, ale z drugiej zaraz może się okazać, że żółto-niebiescy polecą z ligi. Walczyli o przepustkę do elity pięć lat i przygoda tutaj miałaby skończyć się po roku? No, nawet trofeum nie osłodziłoby nikomu takiej klęski, co przyznają sami piłkarze w różnych wywiadach. Postanowiliśmy sprawdzić jakie argumenty stoją za utrzymaniem Arki, a jakie wskazują, że za pięć kolejek liga wystawi gdynianom walizki za drzwi.
Arka się utrzyma, bo:
1. Rafał Siemaszko walnie jeszcze ze dwie-trzy ważne bramki.
Obecnie w klasyfikacji najefektywniejszych piłkarzy ligi jest drugi – Arka może liczyć na jego bramkę co 122 minuty, z obecnych ekstraklasowiczów regularniejszy jest tylko Robak, strzelający co 103 minuty (za ekstrastats.pl). Historia Siemaszki to jedno z największych pozytywnych zaskoczeń tego sezonu i dowód, jak pozory mogą mylić. Piłkarz niewysoki, z 30-tką na karku, bez większego doświadczenia na boiskach Ekstraklasy, a co rusz trafia – w ostatnich tygodniach przekonała się o tym choćby Wisła Płock czy oczywiście Lech Poznań w finale, obu tym drużynom facet załadował z główki. Opłacało się wracać do futbolu, bo przecież napastnik powoli ze sportem się żegnał. – Miałem miesięczny rozbrat z piłką – w ogóle nie trenowałem, zająłem się sprawami zawodowymi. No ale ówczesny trener, Jarosław Kotas, wydzwaniał, namawiał do zmiany zdania. Zresztą cały czas obserwowałem, jak sobie radzą chłopaki. Poczułem ponownie ten głód i dałem się namówić do powrotu – mówił Siemaszko w naszym wywiadzie. Strach pomyśleć, co byłoby z Arką gdyby tego głodu nie poczuł.
2. Zwycięstwo w finale Pucharu Polski naładuje jej baterie.
Rzeczywiście, przywołanie tego argumentu akurat teraz może dziwić – Arka dopiero co dostała w cymbał od Cracovii, będąc świeżo po finale. Można to jednak jakoś zrozumieć, gdynianie mieli w nogach 120 minut biegania oraz przesuwania formacji z Lechem i zapewne niejedną godzinę imprezy w głowie. Trudno po czymś takim przestawić się na mecz ligowy, choć oczywiście w sytuacji Arki każdy kibic drużyny wolałby, aby ta nie musiała szukać podobnych wymówek. Jednak teraz, po szalonym zeszłym tygodniu, zespół podejdzie świeższy do starcia z Łęczną i chyba już świadomy tego, co osiągnął. A co za tym idzie, pewniejszy siebie i zdania, że Ekstraklasa w sezonie 17/18 bez Arki grać nie może.
3. Więcej meczów zagra u siebie.
Niby pierdoła, ale może okazać się kluczowa – Arka zapewniła sobie cztery mecze na własnym boisku, trzy na wyjeździe. Po jednym tu i tu już rozegrała, z Krakowa wróciła z pustymi rękami, w Gdyni podzieliła się punktami z Piastem. Pamiętając początek sezonu, kiedy nad morzem udało się zbudować twierdzę, ten handicap może być kluczowy. No, tylko teraz trzeba zakasać rękawy i w ekspresowym tempie odbudować fortecę z ruin.
Arka spadnie, bo:
1. Słabo się broni.
Jeśli spojrzeć na grupę spadkową tylko Łęczna straciła więcej goli (55) od Arki (53). Złożyło się na to wiele czynników – poprzedni trener gdynian, Grzegorz Niciński, mieszał w obronie bez ustanku, nie dając okazji defensorom na zgranie się i wypracowanie jakichkolwiek automatyzmów. Słabo wygląda statystyka stałych fragmentów gry. Arka straciła po nich 26 bramek, co jest najgorszym wynikiem w lidze, natomiast procentowo składa się to na 49% wszystkich strat gdynian, co z kolei jest drugim najgorszym wynikiem Ekstraklasy (po Legii). Arka potrafi dać się zaskoczyć nawet z autu (już czterokrotnie w lidze). Jeśli chce się utrzymać, musi przestać rozdawać takie prezenty – jest już lepiej, za Ojrzyńskiego nikt nie strzelił gdynianom więcej niż dwóch goli, ale czyste konto to wciąż sfera marzeń.
2. Nie wytrzyma maratonu
Cracovia – 8 maja
Łęczna – 12 maja
Wisła Płock – 16 maja
Śląsk Wrocław – 19 maja
Cztery mecze, 11 dni – oj, napięty mają grafik gdynianie na koniec tego sezonu. Jasne, pozostałe drużyny nie wybierają się w tym czasie na wakacje, ale to właśnie Arka obok Ruchu wydaje się mięć najwątlejszą i najsłabszą kadrę. Zresztą, już jesień zeszłego roku to wykazała. Gdynianie będąc w gazie, zaraz po awansie, grali jak z nut, ale z czasem stracili impet. Tutaj znów może zabraknąć pary.
3. Leszek Ojrzyński może nie okazać się skutecznym strażakiem.
Wiemy, że trener to dobry motywator, który potrafi zebrać drużynę do kupy, ale… na poziomie Ekstraklasy jeszcze nie gasił pożarów. Najpóźniej przejmował zespół w październiku (Podbeskidzie), więc miał dużo czasu, by poukładać klocki. Tu może go brakować, a też przygoda Ojrzyńskiego w Górniku pokazuje, że nie zawsze łatwo trafić do drużyny – trener objął tam stery w sierpniu i przez 21 meczów grał na poziomie 1,05 punktu na mecz. Do utrzymania podobny wynik nie wystarczy.
Fot. FotoPyk