Śląsk Wrocław rozegrał kolejne żenujące spotkanie na własnym stadionie. Ostatni raz tak zaskoczeni byliśmy, gdy o 17 przełączyliśmy na “Jedynkę” i zobaczyliśmy czołówkę “Teleexpressu”. W sumie to cholernie smutne, że do takich obrazków można się po prostu przyzwyczaić. Zastanawiamy się tylko, co dziś wyglądało gorzej – ten pusty stadion czy może 11 chłopa w zielonych koszulkach, których komentatorzy szumnie nazywali drużyną.
Ledwie wczoraj napisaliśmy o tym, że akurat w przypadku Śląska cztery mecze na własnym stadionie w rundzie finałowej niekoniecznie muszą być atutem, a już dziś dostaliśmy bardzo czytelne potwierdzenie tej tezy. Wielgachne, drukowane litery złożyły się w napis “MARAZM”. Wyobraźcie sobie świetną domówkę, po której gospodarz w dodatku rozdaje wychodzącym ludziom swój dobytek życia. Najsłabiej punktująca na własnym obiekcie ekipa w całej lidze była dziś właśnie mniej więcej tak gościnna dla Górnika Łęczna.
Może i jesteśmy dziwni, ale uważamy, że to wstyd nie strzelić gola drużynie, w której na środku obrony grają Przemysław Pitry i Adam Dźwigała. Nawet biorąc pod uwagę to, jak dobrze wyglądał po zmianie pozycji nominalny napastnik, jest to duet, który w normalnych okolicznościach, przy zdrowych stoperach, zapewne nie stanowiłby o sile obrony nawet w Koszarawie Żywiec. Nikt nie wypadłby na to, by tak to zestawić. A jeśli jeszcze z boiska po kwadransie musi zejść Pitry, a jego miejsce zajmuje Paweł Sasin, to brak goli trzeba nazywać kompromitacją.
Śląsk w takich okolicznościach oddał trzy celne strzały.
Owszem, piłkarze Urbana mogli strzelić bramkę. Wtedy gdy Madej został w ostatniej chwili zablokowany po kontrze, gdy Zwoliński zmarnował wyłożenie piłki przez Augusto, gdy Morioka po podaniu Zwolińskiego trafił w Małeckiego albo gdy Kovacević minimalnie pomylił się z rzutu wolnego. Gdy dodamy, że było jeszcze kilka innych sytuacji, możecie sobie nawet pomyśleć, że Śląskowi w tym meczu zabrakło tylko skuteczności. Ale gówno prawda, to tylko złudzenie. Lista braków liczyłaby mniej więcej tyle samo pozycji co wykaz językowych wpadek Smudy z tygodnia. Nie będziemy skupiać się na indywidualnych ocenach, bo tak naprawdę niemal wszyscy zawodnicy Śląska zagrali źle.
A propos wpadek Smudy. Podobno Grzelczaka ciągle nazywa “Grzelakiem”, ale nie wykluczamy, że po dzisiejszym meczu się to zmieni. Były zawodnik Jagiellonii pokazał się dziś ze świetnej strony, dał się zapamiętać – harował na lewej flance, a poza tym: wziął udział w pierwszej akcji bramkowej, gdy Drewniak świetnie dograł do Śpiączki, przy drugim golu bezbłędnie obsłużył Bonina, który na raty pokonał Pawełka, a gdyby po jego akacjach padł chociaż jeszcze jeden gol, nie bylibyśmy zaskoczeni.
Ale tak naprawdę cały Górnik wyglądał dziś bardzo korzystnie. Nawet jeśli wynik był na styku, to goście momentami kontrolowali ten mecz tak, jak kontroluje się psa na smyczy w trakcie spaceru. Bonin i spółka wyskoczyli dzięki temu zwycięstwu z najgorętszej strefy, w tabeli minęli m.in. Śląsk i gdybyśmy dziś mieli wskazywać, która z tych drużyn jest poważniejszym kandydatem do spadku, to chyba nie zerknęlibyśmy w ich kierunku.
Fot. FotoPyK