Reklama

To najtwardsza kobieta w historii sportu? Poznajcie Chrissie Wellington

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

27 kwietnia 2017, 20:22 • 6 min czytania 2 komentarze

Chrissie Wellington nie jest wyjątkowa dlatego, że została profesjonalną sportsmenką mając 30 lat, chociaż oczywiście to rzecz niespotykana. Chrissie Wellintgon jest absolutnie niezwykła, ponieważ mimo że zaczęła zawodową karierę tak późno, to wywalczyła… cztery złote medale mistrzostw świata w triathlonie. Na dystansie Ironman ANI RAZU nie dała się pokonać żadnej kobiecie.

To najtwardsza kobieta w historii sportu? Poznajcie Chrissie Wellington

2011 rok, Kona. Najważniejsze dla każdego triathlonisty zawody, czyli MŚ, które co roku są organizowane na urokliwych Hawajach. Brytyjka byłaby ich zdecydowaną faworytką gdyby nie jeden drobny fakt: staje do wyścigu w naprawdę kiepskim stanie. Jedenaście dni wcześniej wywróciła się na rowerze, w efekcie czego rozwaliła nogę i biodro. Naciągnęła również mięsień piersiowy, co bardzo mocno przeszkadzało jej w pływaniu. W tej sytuacji wydawało się, że Chrissie po raz pierwszy w karierze może przegrać na długim dystansie (3,9 km pływania – 180 roweru – 42,195 biegu) z inną zawodniczką.

I rzeczywiście: w pierwszych dwóch konkurencjach Wellington spisała się poniżej swoich wielkich możliwości. Przed ostatnim etapem wyścigu, maratonem, miała… 22 minuty straty do liderki. I co? I mimo to została, po raz kolejny, najlepszą zawodniczką globu! To był jej ostatni profesjonalny start na dystansie Ironman. Uznała, że nie ma sensu więcej się ścigać, bo właśnie odniosła najcenniejsze zwycięstwo w karierze. Pokonała bowiem nie tylko dziesiątki rywalek, ale – przede wszystkim – olbrzymi ból, który towarzyszył jej przez znaczną część długiej i trudnej (upał, porywisty wiatr) trasy.

To był dla Chrissie występ numer 13. na dystansie IM, jak widać ta liczba nie zawsze musi być pechowa. W poprzednich dwunastu Wellington trzykrotnie wygrywała na Kona, kilka razy biła też rekord świata, podczas bardzo szybkich niemieckich zawodów w Roth. Gdy dokonała tego po raz ostatni, zameldowała się na mecie z niesamowitym czasem 8:18:13, co dało jej… piąte miejsce w klasyfikacji generalnej imprezy bez podziału na płeć. W samym maratonie osiągnęła zaś drugi wynik (2:44:35)! Te liczny pokazują, że mamy do czynienia z prawdziwym fenomenem, zdaniem niejednego triathlonowego eksperta z najlepszą zawodniczką w historii tej dyscypliny.

Tak naprawdę Wellington za czasów swojej kariery odniosła tylko jedną poważną porażkę. Nie przegrała jednak z żadną rywalką, a ze zdrowiem. W 2010 roku musiała wycofać się ze startu na Kona, ponieważ była chora. Początkowo wydawało jej się, że to tylko mocniejsze przeziębienie, okazało się jednak, iż sprawa była dużo poważniejsza. W swojej książce „Bez ograniczeń” opisuje ją tak: „Po powrocie do Boulder znałam już wyniki badań krwi – okazało się, że dopadła mnie zabójcza mieszanka anginy, zapalenia płuc i choroby wirusowej zwanej gorączką Zachodniego Nilu”. Przyznacie, że z czymś takim raczej ciężko było brać udział w imprezie, która liczy około 226 km…

Reklama
Kup książkę "Bez ograniczeń. Historia najtwardszej kobiety na świecie" Chriessie Wellington w Sklepie WeszłoKup książkę “Bez ograniczeń. Historia najtwardszej kobiety na świecie” Chriessie Wellington w Sklepie Weszło

W drugim akapicie tego tekstu wspomniałem o rowerowej kraksie Chrissie. Warto napisać w jakich okolicznościach do niej doszło, bo pewnie wielu z was wyobraża sobie, że musiało solidnie padać, wiać, a kto wie, może na trasie pojawił się jeszcze jakiś kataklizm. Otóż nie. Wellington wywaliła się na swojej kolarzówce w zupełnie niegroźnej sytuacji, wchodząc w zakręt, który wcześniej pokonywała bezproblemowo setki razy w życiu. Tym razem się nie udało, bo złapała gumę i już, nieszczęście gotowe.

W jej przypadku takie historie nie są niczym niezwykłym: podczas lektury „Bez ograniczeń” człowiek cały czas czyta o wpadkach Brytyjki i myśli sobie wtedy „kurde, jak to możliwe, że taka mistrzyni jest aż tak pierdołowata?” Chrissie wspomina o nich z rozbawieniem: „Mówią na mnie Muppet. I to ze wszystkich powodów, jakich możesz się domyślać. Zawsze miałam skłonności do wypadków i luki w zdrowym rozsądku. Jako dziecko uwielbiałam sport, ale nie przejawiałam żadnych szczególnych talentów”.

Faktycznie, z książki można się dowiedzieć, że młoda Chrissie bawiła się w pływanie i owszem, była całkiem niezła, ale trudno nazwać ją zawodniczką, która rokowała na zrobienie kariery chociażby na poziomie krajowym, o światowym nie wspominając. Zresztą dla Wellington latami ważniejsza od sportu była nauka. Przyszła triathlonowa mistrzyni była szóstkową uczennicą w każdej szkole do której chodziła. Po studiach uznała, że zostanie wybitną prawniczką. Jej marzenie nie do końca się spełniło: imała się różnych prac, była m.in. urzędniczką państwową w Ministerstwie Środowiska, Żywności oraz Spraw Wsi. „Trafiłam do zespołu koordynującego działania rządu brytyjskiego na rzecz przygotowań do Światowego Szczytu Zrównoważonego Rozwoju. (…) Pokochałam tę pracę. Była to posada na wysokim szczeblu, wymagająca zaufania i odpowiedzialności, w dodatku w dziedzinie, która mnie pasjonowała. (…) Poznałam Tony’ego Blaira, który zaskoczył mnie charyzmatyczną postawą oraz opalenizną. Było to jeszcze przed wojną w Zatoce Perskiej, więc nie miałam nic przeciwko wspólnemu zdjęciu”.

Reklama

To właśnie za czasów pracy w ministerstwie rozkochana w bieganiu Wellington wzięła udział w pierwszym maratonie. Osiągnęła w nim zaskakująco dobry czas, mianowicie 3:08. Jak na kobietę-amatorkę to był świetny wynik. Niedługo potem znajomi z Birmingham zarazili ją pasją do triathlonu, tyle że Chrissie za bardzo nie miała go jak uprawiać. Powód? Jako miłośniczka podróży i poznawania nowych kultur, a także osoba, która kocha pomagać innym, Brytyjka wzięła bezpłatny urlop i pojechała na długie miesiące… do Nepalu.

„Gdy dotarłam na miejsce, kraj był w epicentrum wojny domowej. (…) Niszczono posterunki policji, baraki wojskowe i miejscową infrastrukturę. Wymuszano haracze od turystów. Bez przerwy wybuchały strajki i protesty (…)”. W takich warunkach raczej ciężko zajmować się triathlonem na poważnie, prawda? Chociaż trzeba przyznać, że Nepal pomógł Chrissie rozwinąć się rowerowo – wybierała się tam regularnie na długie wycieczki na wysokości kilku tysięcy metrów nad poziomem morza, co zapewne miało wpływ na poprawę kondycji przyszłej mistrzyni.

Swoim ukochanym sportem zajęła się jednak dopiero w 2006 roku, po powrocie do Wielkiej Brytanii. W tak zwanym międzyczasie zdążyła jeszcze wpaść m.in. do Marahau w Nowej Zelandii, gdzie jej znajomi wzięli ślub na plaży. Po tym wydarzeniu Wellington postanowiła wziąć udział w uwielbianym w tamtych rejonach wyścigu Coast to Coast, w którym są trzy etapy: biegowy, kolarski oraz… kajakowy. Mimo że przed startem Wellington nie za bardzo potrafiła pływać kajakiem, przez kilkanaście dni zdołała opanować podstawy i ostatecznie zajęła drugie miejsce pośród kobiet! Cytat z książki: „Moje sportowe wyczyny zaczęły mnie samą zadziwiać”.

Jeszcze bardziej niezwykłym wynikiem było wygranie mistrzostw świata amatorów w triathlonie na dystansie olimpijskim w Szwajcarii. Wellington jechała tam z nadzieję zajęcia pierwszego miejsca w swojej kategorii wiekowej, nie spodziewała się jednak, że zdystansuje absolutnie wszystkie kobiety: druga zawodniczka miała do niej cztery minuty straty, co tak krótkim odcinku (1,5 – 40 – 10) jest przepaścią. To właśnie po tym sukcesie w głowie Brytyjki pojawiła się myśl, że mogłaby być zawodowcem. Znajomi poradzili jej, żeby pojechała do niejakiego Bretta Suttona, który najlepiej może ocenić, czy nadaje się do profesjonalnego uprawiania sportu. To kontrowersyjny facet: surowy, małomówny, żyjący w swoim świecie. Poza tym przed laty przespał się z jedną ze swoich podopiecznych, która dodatkowo była nieletnia, więc wiele osób go nie znosi. Z drugiej strony: gość wychował wielu mistrzów, możliwe, że to najlepszy trener w historii triathlonu.

To właśnie pod jego skrzydłami Wellington niesamowicie poszła do przodu. W efekcie już po kilkunastu miesiącach współpracy nieznana większości kibiców i dziennikarzy zawodniczka sięgnęła na Hawajach po mistrzostwo świata. A potem napisała piękną – choć krótką jak na mistrzynie dystansu Ironman – historię…

KAMIL GAPIŃSKI

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
0
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
3
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Komentarze

2 komentarze

Loading...