Ludzie związani z PSG dzisiejszą datę mogliby mieć zakreśloną czerwonym kolorem w kalendarzu – Monaco, które spogląda na nich z wyższością przez większą część sezonu, jechało do Lyonu. I gdyby przeanalizować terminarz drużyny z Księstwa, to właśnie ta wyprawa wydaje się najtrudniejsza przed końcem sezonu, więc jeśli Glik i spółka mieliby gdzieś potracić punkty, Stade des Lumières wydawał się do tego najodpowiedniejszym miejscem. Jasne, Lyon w tym sezonie rozczarowuje, bo miało być podium a może nie być nawet pierwszej piątki, lecz nazwiska ta drużyna ma konkretne – dziś zabrakło Lacazette’a i Fekira, ale grali choćby Depay i Valbuena. Zbierając te dane do kupy: PSG miało prawo wierzyć, lecz… tylko na tym stanęło, bo Monaco znów pokazało klasę.
Kolejny mecz i kolejny dowód na to, jak ekipa Jardima jest w tym sezonie mocna. Naprawdę, znów gości oglądało się przyjemnie, znów skrzydłem potrafił uciec Mbappe (to jego prowadzenie piłki podeszwą jest cudowne), po raz kolejny magię potrafił zaprezentować Silva (akcja, gdy nawinął dwóch rywali i walnął w poprzeczkę była kapitalna), znów Glik sprawnie dyrygował obroną. Tak, Monaco to zdecydowanie bardzo dobrze naoliwiana maszyna i, co najważniejsze, wciąż skuteczna.
Dziś rywala skarcili dwukrotnie. Najpierw Glik po wrzutce z rzutu rożnego powalczył o piłkę z Diakhabym i zrobił to tak skutecznie, że udało mu się odegrać futbolówkę głową do Falcao i ten dopełnił formalności, również z dyńki. Gospodarze mogli tylko bezradnie podnieść ręce domagając się spalonego, ale boczny sędzia na gimnastykę ochoty nie miał i ręce trzymał wzdłuż ciała, bardzo słusznie zresztą. Drugi gol to efekt wrzucenia Diakhaby’ego na karuzelę przez Mbappe – Francuz rozbujał rywala, minął go, a potem przerzucił piłkę nad wychodzącym Lopesem.
Mogło być więcej – wspomniany już Silva trafiał w poprzeczkę czy Germain, znów grający jako joker, trochę za bardzo pośpieszył się z uderzeniem, gdy miał przed sobą tylko jednego obrońcę.
Trzeba też przyznać, że w tym meczu było widać, kto jest w czwórce Ligi Mistrzów, a kto do półfinału europejskich pucharów też się dostał, lecz tylko piętro niżej. Monaco prezentowało większą jakość, ale to też nie tak, że Lyon w tym meczu został wdeptany w ziemię. Nie, gospodarze nawet przegrywając 2:0 się nie poddawali i potrafili wejść w kontakt, kiedy Tousart wykorzystał centrę z rzutu rożnego. Jednak w przeciągu całego meczu Lyon nie potrafił być tak skuteczny jak rywale – Tousart nie wykorzystał szansy na dublet, Depay cackał się z przyjęciem, gdy obrona Monaco popełniła błąd i wystawiła mu piłkę – i w konsekwencji to niechlujstwo kosztowało go porażkę.
O dobrej grze Glika już wspominaliśmy, więc jeszcze słówko o Rybusie, którego widok w pierwszym składzie na pewno cieszył. Polak swoją szansę wykorzystał, widać było po nim wielkie zaangażowanie – czasem aż przesadzone, co skutkowało faulami – ale ogólnie jego występ trzeba ocenić na plus. Dobry w obronie, co jakiś czas mądrze podłączający się do ataku. Oby tak dalej, to może jego francuska historia będzie miała jeszcze ładne rozdziały.
Olympique Lyon – Monaco 1:2
Tousart 51′ – Falcao 36′, Mbappe 44′