Nie jest tajemnicą, że zespół z Nuevo Los Carmenes powoli opuszcza La Liga i nie ma żadnych argumentów, by się w niej utrzymać. Nawet przyjście Tony’ego Adamsa nie spowodowało, chociaż częściowego otrząśnięcia się zespołu z Granady i podjęcia próby walki o byt w najwyższej klasie rozgrywkowej. Sevilla dzisiejszego wieczoru zwyczajnie wypełniła obowiązki i w derbach Andaluzji nie dała żadnych szans czerwonej latarni obecnego sezonu.
W ostatnich tygodniach Sevilla mocno rozczarowywała. Wystarczy powiedzieć, że przed meczem z Granadą w ostatnich siedmiu spotkaniach zdobyła siedem punktów. Dla porównania walcząca o utrzymanie (które i tak jest poza zasięgiem) Osasuna zebrała taką samą liczbę oczek i nie ma w tym przypadku – ekipa z Ramon Sanchez Pizjuan grała zwyczajnie słabo. Jorge Sampaoli z człowieka robiącego furorę, który miał zastąpić Lucho w Barcelonie, stał się trenerem prowadzącym zespół, który wpadł w dołek. Dzisiaj Sevilla miała wrócić do walki o trzecie miejsce, które jest nadal w zasięgu i tym samym wrócić na odpowiednie tory.
Sampaoli stwierdził, że w wyjściu na prostą pomoże mu wyciągnięty z szafy Ganso. I Brazylijczyk pokazał, dlaczego kiedyś w Santosie mówiono o nim, jako o perełce, którą trzeba tylko oszlifować. Mimo że pomocnik jest już za stary, by mówić o nim jako talent, który będzie się oszałamiająco rozwijać, to jednak argentyński szkoleniowiec podjął ryzyko i sprowadził go za sobą do Europy. Licząc na występy właśnie takie jak dziś.
Mecz zaczął się jak najgorzej mógł dla przyjezdnych. Jovetić zrobił wiatrak z lewego obrońcy Granady, który nie zablokował Czarnogórca, a Ganso wykończył całą akcję. Do końca pierwszej połowy mogliśmy zaobserwować kontrolę meczu przez Sevillę, która prowadziła grę i jednocześnie uniemożliwiała rywalom przeprowadzenie choćby jednej skutecznej kontry. W 46. minucie, Jovetić dostał piłkę na lewej stronie boiska, wyczekał i piętką podał do Pablo Sarabii. Hiszpan wyłożył jak na tacy do Ganso, a ten wykończył cudowną, składną akcję ekipy z Pizjuan. Do końca spotkania mogliśmy zaobserwować jeszcze kilka prób Brazylijczyka z dystansu (trzeba dodać – całkiem niezłych prób). Sevilla jednak wygrała „tylko” 2-0, choć gdyby nie bardzo dobry Ochoa, to mogłoby się skończyć czwórką, czy nawet piątką.
Niestety, znowu o sobie dali znać hiszpańscy sędziowie. Wszystko zaczęło się w 64 minucie, kiedy to Joaquin Correa dostał żółtą kartkę. Dokładnie trzy minuty później, ten sam Argentyńczyk sprzedał łokcia w twarz zawodnikowi Granady. Gdyby Trujillo Suarez wlepił byłemu zawodnikowi Sampdorii czerwoną kartkę, nie śmielibyśmy protestować, a wręcz przyklasnęlibyśmy tej decyzji. Co jednak zrobił arbiter? Nie dał nawet „żółtka”. Żeby było śmieszniej, ten sam Correa 60 sekund później zdobył gola. Niesłusznie nieuznanego…