Cel Bayernu Monachium na rewanż z Realem Madryt jasny jest już od tygodnia: strzelić co najmniej dwa gole. I choć dziś Bawarczycy akcent swojej gry muszą przenieść przede wszystkim na ofensywę, to Carlo Ancelottiemu największego bólu głowy dostarczają paradoksalnie obrońcy. A raczej ich brak.
Na Allianz-Arena zabrakło w szczególności Roberta Lewandowskiego, bo nie dość, że Thomas Mueller nie potrafił zastąpić go w roli egzekutora, to praktycznie w ogóle nie potrafił odnaleźć dla siebie miejsca na boisku. Ani nie stanowił oparcia dla gry zespołu, ani nie koncentrował na sobie uwagi przeciwników, ani też nie brał udziału w konstruowaniu akcji. Na boisku fizycznie przebywał, ale momentami zdawało się, że nasuwa na siebie pelerynę-niewidkę i tak naprawdę gospodarze radzić muszą sobie w dziesięciu. I choć w drugiej połowie problemy monachijczyków mnożyły się też w obrębie własnej szesnastki, to trudno nie ulec wrażeniu, że obecność Polaka na placu pomogłaby złapać oddech, zorganizować się na polu bitwy i wypchnąć Real z własnej połowy.
Dziś Robert już zagra i – co najważniejsze – zęby na ten występ ostrzy sobie nie od weekendu, ale już od półtora tygodnia. W sobotę bowiem pauzował przez zawieszenie za kartki, z pierwszej odsłony dwumeczu wykluczył go uraz, więc dziś, na kompletnej świeżości, pomoże powalczyć na Santiago Bernabeu. I jakkolwiek dobrą informacją dla kibiców bawarskiego klubu jest obecność Polaka, tak nie rozwiązuje ona wszystkich trosk. Bo tych, od środy, tylko się nawarstwiło.
Tak jak nietrudne do przewidzenia jest zestawienie drugiej linii zespołu Ancelottiego, tak praktycznie do samego wieczora nie dowiemy się zapewne, jakim materiałem ludzkim Włoch dysponował będzie z tyłu. Obecność Neuera między słupkami jest oczywista, ale już stworzenie tandemu środkowych obrońców, którzy będą zmuszeni zatrzymać rozpędzonych gospodarzy, jest zagadką, w rozwiązaniu której nie pomoże nam ani przelewanie wosku przez dziurkę od klucza, ani też wróżenie z fusów.
Że nie będzie mógł Ancelotti skorzystać z Javiego Martineza, to oczywiste. Hiszpan wyleciał przed tygodniem z czerwoną kartką, więc swoje musi odcierpieć. Problem jednak w tym, że wciąż nie wiadomo, czy zagrać będą mogli i Mats Hummels, i Jerome Boateng, a bez nich, mówiąc kolokwialnie, defensywa leży i kwiczy. Pierwsze sygnały z bawarskiego obozu były jasne: obaj panowie lecą do Madrytu, ale tylko po to, wspierać kolegów z wysokości trybun. Im bliżej jednak rewanżowego spotkania, tym optymistycznych przesłanek jest coraz więcej. Obrońcy wzięli już udział w pełnym treningu z zespołem i na tę chwilę sporo wskazuje, że Hummels zdoła wyrobić się do pierwszego gwizdka. Boateng zaś, tak twierdzą niemieckie media, odpocznie.
Final do treinamento no estádio Santiago Bernabéu com Hummels e Boateng [Sky]pic.twitter.com/m7G6LOctiP
— Bayern & Germany (@MiaSanMiaPT) 17 kwietnia 2017
Trudno bowiem wyobrazić sobie defensywę Bayernu bez dwóch kluczowych dla niej zawodników. W tym przypadku włodarze klubu uroniliby pewnie nawet łezkę nad wypożyczonym zimą do Schalke Badstuberem, który dziś miałby pewnie pewne miejsce w składzie. W przeciwnym razie Ancelotti będzie musiał kombinować, a najbardziej prawdopodobny scenariusz zakładałby czwórkę Lahm – Kimmich – Alaba – Bernat. I choć jakości temu kwartetowi odmówić nie można, to na pewno można mu odmówić bezcennych centymetrów. 170 cm – 176 cm – 180 cm – 170 cm. Nawet jeśli Bayern prezentowałby dziś niesamowitą skuteczność pod bramką rywala, to w opałach byłby za każdym razem, gdyby w pole karne Manuela Neuera wędrowała górna piłka. Czterech piłkarskich mikrusów na tle silnego i agresywnego Benzemy, czy dysponującego koszykarskim wyskokiem Ronaldo – walka z takimi turami mogłaby wyglądać komicznie.
Jest jeszcze jeden mały smaczek, który rywalizacji monachijsko-madryckiej dodaje pieprzu. To osoba sędziego, który dzisiejsze spotkanie poprowadzi. Viktor Kassai gwizdał bowiem rewanżowe spotkanie obu drużyn przed pięcioma laty. Pierwszy mecz? 2:1 dla Bayernu na Allianz-Arena. Rewanż? 2:1 dla Realu i seria rzutów karnych.