Dziesięć punktów straty do lidera, w dodatku z jednym meczem rozegranym więcej. Szanse Liverpoolu na zdobycie mistrzostwa Anglii w tym momencie są plus minus takie, jak Przemysława Pitrego na zastąpienie Kamila Glika przeciwko Rumunii na Narodowym. Aż trudno uwierzyć, że zespół z tak ogromną stratą do ligowych przodowników nie przegrał jak dotąd żadnego z piętnastu meczów z drużynami z górnej połówki tabeli. A cytując klasyka: takie są fakty.
Tak wyglądają wyniki osiągane przez zespoły obecnej szóstki przewodzącej stawce angielskiej Premier League w spotkaniach z rywalami z górnej połówki tabeli (1-10):
I stworzona na ich podstawie tabela:
Co najbardziej rzuca się w oczy? Według niej Liverpool punktuje z rywalami najtrudniejszymi zdecydowanie najlepiej. Jako jedyny jest niepokonany, mimo że ma za sobą już 15 z 18 prób z takim zestawem przeciwników. W dodatku trzy pozostałe to nie starcia z którymś pretendentem do gry w przyszłorocznej Lidze Mistrzów, a wyjazdy na West Bromwich i Stoke, a także domowa potyczka z Southampton.
Ba, gdyby stworzyć tabelkę uwzględniającą jedynie bezpośrednie mecze TOP 6 – tutaj dopiero robi się ciepło na sercach fanów z czerwonej części miasta Beatlesów.
Nikt nie ma już najmniejszych szans, by być lepszym w tym aspekcie od Liverpoolu. Nawet, gdyby Chelsea wygrała obydwa spotkania z zespołami z Manchesteru, i tak uzbierałaby mniej punktów od The Reds. Którzy z kolei zmagania z najbardziej wymagającymi rywalami już zakończyli. Bez choćby jednej porażki, za to z imponującymi wyjazdowymi wygranymi nad Chelsea (2:1) czy Arsenalem (4:3 na samym początku rozgrywek).
I tu wracamy do wstępu. Mimo że banda Juergena Kloppa jest absolutnie bezbłędna w meczach z górą tabeli, cały czas zajmuje w niej trzecie miejsce, w dodatku z tak ogromną stratą do Chelsea. A to dlatego, że stała się żywym dowodem na jedną ze starych piłkarskich prawd. Że mistrzostwa nie wygrywa się w starciach z bezpośrednimi rywalami do tytułu, tylko przegrywa na boiskach drużyn, które w walkę o czołowe lokaty nawet nie są zamieszane.
I w tym aspekcie Liverpool wypada katastrofalnie. Bo trudno inaczej nazwać:
– porażkę 0:2 na wyjeździe z 18. Hull City
– porażkę 2:3 u siebie z 17. Swansea
– porażkę 0:2 na wyjeździe z 15. Burnley
– porażkę 1:3 na wyjeździe z 13. Leicester
– porażkę 3:4 na wyjeździe z 11. Bournemouth
– remis 2:2 na wyjeździe z 20. Sunderlandem
– remis 2:2 u siebie z 14. West Hamem
Szczególnie, że w każdym z tych meczów podopieczni Juergena Kloppa przeważali naprawdę zdecydowanie. Że z Bournemouth w 64. minucie prowadzili już 3:1, a dali sobie odebrać najpierw prowadzenie, a później także remis. Że w spotkaniu z Burnley rywali oddali 3 strzały, a Liverpool 26, a mimo to przegrał 0:2…
Można się wręcz pokusić o stwierdzenie, że to nie Chelsea między innymi swoją niesamowitą serią zwycięstw wypracowała taką przewagę, jaką dziś ma nad The Reds i pozostałymi uczestnikami pogoni. To Liverpool na własne życzenie, zamiast uciekać grupie pościgowej razem z podopiecznymi Antonio Conte, stał się jej częścią.
SZYMON PODSTUFKA