Byliście pewnie kiedyś w wesołym miasteczku i wskakiwaliście na rollcoastera, więc doskonale znacie to uczucie, gdy najpierw jest fajnie, przyjemnie i ogólnie radośnie, bo kolejka powolutku wyciąga was w górę, aż tu nagle… jeb! Spadek w dół z piorunującą prędkością, wymiociny jakiegoś chłopca z tyłu latające w powietrzu i poczucie, jak gdybyście właśnie zaliczali swoją ostatnią przejażdżkę w swoim życiu. No, to właśnie tak przez ostatnie dwa tygodnie czuli się kibice z Białegostoku i Krakowa. Jedni i drudzy bowiem zostali w tym czasie konkretnie skołowani.
Przerwa zimowa to dla wszystkich zespołów czas na to, by skorygować to, co nie wychodziło jesienią. Jedni stwierdzą, że fatalnie szło im w defensywie, więc cały styczeń będą tłukli grę obronną. Inni zaś dostrzegą problem ze zdobywaniem bramek, więc nagłowią się po to, by wiosną zapełniać protokoły meczowe. Generalnie jednak wszystko sprowadza się do poszukiwania jako takiej stabilizacji. Każdemu trenerowi marzy się chyba wejść w kolejny etap rozgrywek z poczuciem tego, że kontroluje sytuację boiskową. Wypracował pewne schematy, nakreślił plan działania, a zawodnicy – poprzez jego realizację – złapali równowagę.
Nijak więc nie możemy tego powiedzieć o Jagiellonii i Wiśle. “Jaga” wiosnę rozpoczęła bowiem od sromotnej klęski w Gdańsku. Klęski niewynikającej z kumulacji pecha, zapominalstwa sędziego, który nie spakował do torby soczewek kontaktowych, czy jakichkolwiek innych plag. Nie. Zawodnicy Michała Probierza zagrali po prostu na inaugurację tak gówniano, że 0:3 w pełni im się należało. Ostrzyliśmy sobie zęby na to starcie, bo jak tu nie wyczekiwać konfrontacji lidera z wiceliderem. Koniec końców rzeczywiście, po jednej stronie lider występował, ale po drugiej już jakaś przypadkowa banda przebrana za siedzącego mu na ogonie przeciwnika.
Zapaliła nam się wówczas lampka ostrzegawcza. Oho, coś chyba zimą poszło nie tak. Być może ta wiosna to był jednak wynik ponad stan, a teraz czas potulnie wrócić do szeregu i grzecznie się ukłonić. I gdy tak przez tydzień mieliśmy z tyłu głowy to jednostronne widowisko w Gdańsku, to nagle przyszło otrzeźwienie – Jagiellonia dokonała bezlitosnej rzezi na Górniku Łęczna i wbijając ekipie Franciszka Smudy pięć bramek starała się udowodnić, że od czasu do czasu nawet najlepszym się noga powinie. No dobra, bo zaraz ktoś zakrzyknie, że powieźć piątką taki smutny Górnik to jak dostać mapę na Centralnym i trafić pod Pałac Kultury i Nauki, ale też nie przesadzajmy – skuteczność była i to była na wysokim poziomie.
Wisła nie poszła tak szeroko jak jej koledzy po fachu z odległego Białystoku. Mariusz Kondak, analityk taktyczny “Białej Gwiazdy”, opowiadał w rozmowie z nami, że zespół przede wszystkim koncentruje się na taktyce i własnej organizacji gry. Nie będzie więc szedł na wymiany ciosów, nie będzie uchylał gardy byle tylko pocelować sierpowym – schowa się raczej umiejętnie z tyłu i poczeka na szansę do kontrataku. I rzeczywiście przeciwko Koronie tak to wyglądało – co z tego, że kielczanie spędzili sporo czasu na połowie gospodarzy, skoro nie potrafili oddać strzału z pola karnego. W zamian przyjęli dwa gongi i do domu powrócili z niczym.
Minął tydzień a Wisła – zamiast wyrachowania i pragmatyzmu – pokazała dekoncentrację i opieszałość. Wtedy, gdy rzeczywiście mogła rywala ugryźć, fatalnie pudłowała. A i sama nie wystrzegła się błędów, bo taki brak krycia, jak przy golu Romana, jest niedopuszczalny. A nie musimy chyba tłumaczyć, co oznacza porażka we Wrocławiu w kontekście tego, jak Śląsk radzi sobie przed własną, skromną bo skromną, ale jednak – publicznością.
flashscore.pl
Czekamy więc niecierpliwie na to, co zobaczymy dziś w Krakowie. I jedni, i drudzy chcieliby pewnie dać jasny sygnał – słuchajcie, nie patrzcie na tę głupią wpadkę. Dwa z trzech meczów zagraliśmy na wysokim poziomie i tego spodziewajcie się tej wiosny. Bo koniec końców obie te drużyny chętnie przesiadłyby się przecież z szalonego rollercoastera na coś znacznie spokojniejszego.