„Totalna katastrofa”, „Upokorzenie”, „To nie jest Barcelona”, „Emery rozbija Barcelonę”, „Barca rozjechana walcem”, „Tortura”. Podobnych nagłówków oraz całą masę synonimów słowa „klęska” po wczorajszym pogromie na Parc Des Princes w hiszpańskiej prasie i internecie znaleźć dziś możemy na pęczki. Nawet jeśli na Półwyspie Iberyjskim media często lubią nieco podkolorować niektóre fakty, tym razem jednak reakcje wydają się jak najbardziej uzasadnione. Lanie w stolicy Francji wraz z przegranym 0:7 dwumeczem z Bayernem w sezonie 2012/13 było bowiem z dużą dozą prawdopodobieństwa najcięższym nokautem Dumy Katalonii w XXI wieku. Z obozu „Blaugrany” po łbie dostało się wszystkim i za wszystko. Nawet madrycka prasa zepchnęła wieczorne starcie Realu z Napoli na dalszy plan.
W największym ogniu krytyki znalazł się, jak łatwo się domyślić, Luis Enrique. „Nawet nie wykorzystał zmian, choć wynik zmuszał go do szukania rozwiązań umożliwiających zmniejszenie strat. Paco Alcacer przesiedział całe spotkanie. W najtrudniejszych chwilach Luis Enrique udowadnia, że nie ufa swoim pomocnikom. Pierwszy z brzegu przykład – Arda, który nie znalazł się nawet na ławce„, piszą w dzisiejszym wydaniu dziennikarze Marki. „Być może zanosi się powoli na koniec pewnego cyklu. To jego trzeci sezon w Barcelonie, drużyna jest o centymetr od odpadnięcia w 1/8 finału Ligi Mistrzów i ze stratą do Realu, która może urosnąć wkrótce do siedmiu punktów. Niewiele pomaga awans do finału Pucharu Króla, który jest najmniej istotnymi rozgrywkami„, kontynuują. Na tym jednak nie koniec analizy obecnej sytuacji w stolicy Katalonii.
Podstawowy powód niepowodzenia? Dość banalny – Barcelona w tym sezonie po prostu nic nie gra. Kolejne elementy wyliczanki: nieumiejętność zarządzania siłami w trakcie meczów, brak godnego zmiennika dla Daniego Alvesa, krótka ławka oraz brak odpowiedniego nastawienia. Z trio MSN, według największej hiszpańskiej gazety sportowej, kompromitacji udało się uniknąć jedynie Neymarowi.
Emery rozbija Barcelonę
Redaktorzy Marki rzucają również kilka luźnych spostrzeżeń związanych nie tylko z wczorajszym meczem, lecz w dużym stopniu odnoszących się także do Barcelony w przekroju całego sezonu:
Czy Luis Enrique ponosi odpowiedzialność za porażkę?
Trudno uwierzyć, by trener nie zdawał sobie sprawy z tego, że Busquets i Iniesta nie zdążyli jeszcze dojść do zdrowia po odniesionych kontuzjach. Mając tego świadomość, odważnym było wystawienie obok nich Andre Gomesa. Brak alternatyw sprawia, że sytuacja przed rewanżem jest bardzo martwiąca.
Ter Stegen znów był najlepszym piłkarzem Barcelony
Jeśli najbardziej wyróżniającym się zawodnikiem jest bramkarz, jest to zły znak. W ostatnich meczach zdecydowanie zbyt często mówiło się o golkiperach Barcelony. Gdyby nie Ter Stegen, PSG strzeliło by dwie bramki więcej.
Barcelona wydała latem 120 milionów euro
Ale gdy Luis Enrique spojrzał wczoraj na ławkę rezerwowych, nie było nikogo, kto mógłby uratować zespół. Postawił na Rafinhę, który z pewnością był najlepszym rozwiązaniem. Alcacer się nie liczy. Rakitić ma inną charakterystykę, Denis nie zwykł grać w Lidze Mistrzów, Digne i Mathieu są zaś obrońcami.
Jak zaś komentuje klęskę sam szkoleniowiec Dumy Katalonii?
To proste. Przeciwnik był lepszy z piłką i bez niej. Miał większą skuteczność. Wynik w pełni odzwierciedla przebieg potyczki. Myślę, że nie muszę zbyt wiele w tym aspekcie tłumaczyć kibicom. Nic nas nie zaskoczyło. Rozmawialiśmy o wysokim pressingu PSG przed meczem. Nie oznacza to jednak, że uda się go zniwelować. Przegraliśmy mnóstwo pojedynków. Rywal grał tak, jak się tego spodziewaliśmy i zademonstrował swoją najlepszą wersję. My nie. Znajdujemy się w bardzo trudnym położeniu, jednak nie tracę nadziei. Czego potrzebujemy? Pięciu goli.
Na wszystkich portalach umieszczono jednak także nagranie ze strefy mieszanej, gdzie Luis Enrique wyraźnie daje do zrozumienia, że nie podoba mu się ton dziennikarza zadającego mu pytanie. „Szkoda, że nie zachowujecie się podobnie, gdy wygrywamy”, odpowiedział ze złością. Według jednej z reporterek, trenera Barcelony przed ruszeniem z rękami do dziennikarza powstrzymywać musiały później trzy osoby.
Na świeczniku po raz kolejny znalazł się również Andre Gomes. Jego występ opisano w następujący sposób:
Wczorajsze spotkanie Andre Gomesa powinni puszczać dzieciom w szkołach, by mogły zobaczyć, jak nie grać w piłkę. Luis Enrique popełnił wielki błąd, wystawiając go w pierwszym składzie. Jeszcze większy popełnił zaś trzymając go tyle czasu na boisku. Dał PSG 12 minut swobody, które paryżanie oczywiście wykorzystali. Trzeba jednak zaznaczyć, że największą winę ponosi ten, kto w ogóle go sprowadził do Barcelony. Są mecze, które stawiają na piłkarzach krzyżyk. Andre ma już swoje Waterloo.
Żeby jednak nie było – należyty szacunek oddano również zwycięzcom. W szczególności, co nie może dziwić, Unaiowi Emery’emu i Angelowi Di Marii.
„Don Unai Emery pozostawił bez argumentów wszystkich krytyków nocy, na którą „katarskie” PSG tak długo czekało. Mecz ten wznosi go na ołtarze europejskiego futbolu, jeśli trzykrotny triumf w Lidze Europy był niewystarczający. Emery potrzebował w końcu walnąć pięścią w stół również w Lidze Mistrzów. Do stolicy Francji trafił, by dokonać tego, co nie udało się Carlo Ancelottiemu czy Laurentowi Blancowi. Wygrał w wielkim stylu taktyczną bitwę z Luisem Enrique. Wysoki pressing, przygniatająca przewaga, później zabójcze kontry, lepsze ustawianie zawodników na boisku, za każdym razem górą w stykowych sytuacjach i o wiele lepsze przygotowanie fizyczne niż w przypadku rywala„, rozpływają się w zachwytach nad trenerskim kunsztem Baska.
„Di Maria to gracz na swój sposób cykliczny, który jak już wpada w wir, jest nie do zatrzymania, niewątpliwy top 10 na świecie. Gdy jest w formie, nie ma nikogo, kto tworzyłby równie dużo zagrożenia. Dwa gole przeciwko Barcelonie wzniosły PSG na orbitę, której nigdy wcześniej za katarskich rządów nie udało się dosięgnąć. To właśnie dlatego postanowiono go sprowadzić. Emery na kilka tygodni odesłał go na ławkę, jednak na Fideo podziałało to w najlepszy możliwy sposób„.
Wszystkie hiszpańskie media cytują również jedną z pomeczowych wypowiedzi Argentyńczyka. „Przeżyłem z Realem 0:5 na Camp Nou. Kończyłem tamten mecz z miną, z którą Barcelona kończyła spotkanie dziś”.
* * *
„Szatnia buntuje się przeciwko Luisowi Enrique”, podaje za nocną audycją radiową El partidazo de COPE madrycki AS. Przyszłość trenera Barcelony po wtorkowym blamażu ma wisieć na włosku. Piłkarzy coraz bardziej rozczarowuje fakt, że ich szkoleniowiec w trudnych chwilach kompletnie nie potrafi zareagować. Słowa Sergio Busquetsa w strefie pomeczowej o tym, że „PSG w przeciwieństwie do Barcelony miało pomysł na mecz” uważa się za oczywistą szpilkę wbitą trenerowi. Porażka z paryżanami miała być jednak wyłącznie kroplą, która przelała czarę goryczy po dłuższym okresie słabej gry.
Totalna katastrofa. PSG zmiotło Barcelonę od początku do końca. Rywalizacja rozstrzygnięta
Z nieporuszonych dotąd tematów redaktorzy podkreślają również fatalny występ Leo Messiego.
„Argentyńczyk rozegrał jedno ze swoich najgorszych spotkań w barwach Barcelony. Jedna z jego strat zapoczątkowała akcję, po której Draxler strzelił na 2:0”. Fatalny wieczór Messiego postanowiono oddać w liczbach:
– 7,7 przebiegniętego kilometra (najmniej w drużynie)
– 18 strat
– 0 celnych strzałów
Czujni dziennikarze AS-a zauważają także, że każda z czterech straconych bramek uwypuklała jedynie braki, z którymi Barcelona ma do nadrobienia od dłuższego czasu. Przy trafieniu na 0:1 zawiniło złe ustawienie muru, przy golu na 0:2 wspomniana strata Messiego, nieprawidłowe ustawienie Jordiego Alby i niewłaściwy ruch Umtitiego, 3:0 wędruje na konto kilku zawodników uprawiających pressing w stylu Macieja Iwańskiego, ostateczny cios wyniknął zaś z drzemki Gerarda Pique, który dał się wyprzedzić Cavaniemu i, po raz kolejny, braku pressingu – w tym przypadku nikt nie postanowił mocniej przycisnąć Meuniera.
Z mniej istotnych rzeczy – kibice przed wjazdem do klubowego miasteczka zwyzywali Andre Gomesa od drewniaków.
* * *
Katastrofa. Barcelona bez duszy upada z hukiem w Paryżu i jest już jedną nogą poza Champions League
W katalońskiej prasie wszelkiej maści analiz i polowań na czarownice ciąg dalszy. W Mundo Deportivo, na wzór Marki, również postanowiono zabawić się w wyliczanie błędów. Grzechów głównych doszukano się zwyczajowo siedmiu:
– brak wysokiego pressingu, z którego przecież Barcelona Luisa Enrique słynęła
– brak środka pola – trio Verratti-Rabiot-Matuidi zaliczyło 28 przechwytów przy 12 tercetu Iniesta-Busquets-Andre Gomes
– przegrane pojedynki jeden na jeden
– brak konkretów w ofensywie. Idealna okazja, by przypomnieć sobie jeszcze zmarnowaną sytuację Andre Gomesa, która mogła dać remis, oraz słupek Umtitiego.
– kompletnie przygaszone MSN, z którego tylko Neymar starał się od czasu do czasu i z marnym skutkiem coś zdziałać
– autostrada na prawej stronie, gdzie zagrał niebędący prawym obrońcą Sergi Roberto
– brak reakcji ze strony Luisa Enrique. W przeciwieństwie do Unaia Emery’ego trener Barcelony nie modyfikował ustawienia w zależności od potrzeb, a gdy przyszło gonić wynik, nie wykorzystał nawet limitu zmian.
Zdaniem dziennikarzy Mundo Deportivo MSN doznało wczoraj swojej największej jak dotąd porażki. Cała trójka razem wzięta nie zdołała przez całe spotkanie oddać ani jednego celnego strzału. Kataloński dziennik przypomina zarazem ostatnią porażkę 0:4 z Athletikiem Bilbao w Superpucharze Hiszpanii, przypominając jednak, że w tamtej potyczce w ataku „Blaugrany” zabrakło Neymara. Statystyki dryblingów? Suarez 1 udany na 5 prób, Messi 2/6 i Neymar 8/16.
Mniej istotne sprawki: Gerard Pique i Lionel Messi przełożyli udział w zaplanowanych na dziś eventach. Obrońca zrezygnował z kursu żywienia w sporcie, Argentyńczyk zaś nie poleciał do Egiptu, gdzie miał promować turystyczne walory afrykańskiego państwa.
Ku pokrzepieniu serc zacytowano także słowa legendy… Realu Madryt, Manolo Sanchisa, który przekonuje, że perspektywa rewanżu u siebie wcale nie stawia Barcelony na straconej pozycji. „Nie wiem, czy istnieje wielu ludzi, którzy zagrali na Camp Nou w roli gościa więcej razy niż ja. Zapewniam, że jeśli gdzieś możesz zostać rozjechany, to właśnie tam. Tam, gdzie PSG wciąż jeszcze czeka drugi mecz”.
* * *
„To nie jest Barcelona. Drużyna Luisa Enrique doznaje w Paryżu historycznego upokorzenia. Tylko Neymar i Ter Stegen zachowali twarz w ekipie bez duszy i nie do poznania”, grzmi z okładki drugi największy kataloński dziennik, Sport. Najlepiej odzwierciedlające postawę Barcelony słowa? Niemoc i rozczarowanie.
Poza MSN, Andre Gomesem i rzecz jasna Luisem Enrique dziennikarze Sportu doszukali się jeszcze jednej twarzy wczorajszego pogromu. Tym razem suchej nitki nie pozostawiono na Andresie Inieście. „Uosobieniem katastrofy Barcelony jest jej kapitan, Andres Iniesta, który rozegrał jedno z najgorszych spotkań w życiu. Gra nie była dzięki niemu bardziej płynna, nie rozdzielał też piłek tak, jak powinien. Był jednym z zawodników, którzy najczęściej tracili futbolówkę. Poza tym jego stempel miała czwarta bramka dla PSG. Iniesta przechadzał się, nie był w stanie zamknąć bocznemu obrońcy Francuzów drogi do ostatniego podania. Jego ślamazarność i brak intensywności stanowiły balast dla drużyny. Nie chodzi o brak nastawienia, lecz o to, że czasem sportową złość i miłość do klubu trzeba przekuć na boiskowe poczynania. Tego na Parc Des Princes nie było widać„.
Starym zwyczajem sporządzono również wyliczankę czynników, które wpłynęły na taki a nie inny obrót spraw. Z rzeczy, których do tej pory nie widzielibyśmy gdzieś indziej wymieniono olbrzymi wysiłek PSG, perfekcyjne rozpracowanie rywala przez Emery’ego i przepaść w intensywności obu zespołów. W odniesieniu do ostatniej z wymienionych przyczyn, największe oburzenie wywołuje fakt, że Barcelonie nie chciało się biegać. Gospodarze pokonali wczoraj w sumie 113,3 kilometra przy 105 „Blaugrany”.
Na pocieszenie jeszcze krótki cytat z prezesa Atletico, Enrique Cerezo. „Nie widziałem meczu, wynik nie jest dla dla nich zbyt dobry. Tak czy inaczej, jeśli PSG było w stanie strzelić u siebie cztery gole, to dlaczego Barcelona miałaby nie być w stanie dokonać tego samego?”, tłumaczy Cerezo. Fakty pozostają jednak faktami – w historii Champions League jeszcze nikomu w rewanżu nie udało się odrobić aż takiej straty.