Prawdopodobnie tylko tam jednemu z najlepszych napastników Europy towarzyszy w drużynie bezrobotny bramkarz odpalony z III ligi belgijskiej. Prawdopodobnie tylko tam stadion mogący pomieścić 20 tysięcy widzów buduje się w bezpośrednim sąsiedztwie wioski bez prądu i wody. Prawdopodobnie tylko tam synowa prezydenta pełniącego swoją funkcję przez 42 lata mogła na wizji, w telewizyjnym reality show, wydać 25 milionów dolarów na rezydencję w Malibu. Witajcie w Libreville. Witajcie w Gabonie.
Gospodarz tegorocznego Pucharu Narodów Afryki to jeden wielki kontrast, zresztą pod tym względem nieszczególnie wyróżniający się na tle pozostałych afrykańskich państw, byłych kolonii europejskich mocarzy zostawionych przez starych protektorów na łasce lokalnych dyktatorów w ciemnych okularach i złotych sygnetach. To, co czyni turniej w Gabonie unikalnym, to nietypowy styk w jednym miejscu i jednym czasie świata małej i wielkiej polityki, małych i wielkich interesów oraz małego i wielkiego futbolu.
DLACZEGO NIE WSZYSCY OKLASKUJĄ GOLE AUBAMEYANGA?
Przeciętny kibic z hasłem “Gabon” kojarzy trzy słowa: Pierre, Emerick, Aubameyang. I całkiem słusznie, już teraz Batman z Dortmundu stanowi z pewnością najlepszego zawodnika w historii tego państwa, a pewnie i jednego z najważniejszych ludzi z Gabonem w paszporcie. Szeroko poznać tego wyjątkowego człowieka mogliście W TYM MIEJSCU, tam opisujemy między innymi jego kolekcję złotych samochodów oraz całą gamę finezyjnych fryzur z wycięciem logo Batmana na czele.
Pozostaje jednak bardzo ważne pytanie, na które nie jest łatwo odpowiedzieć. Skoro Pierre-Emerick Aubameyang to tak wyjątkowy dla Gabonu fenomen, skoro napastnik BVB to pierwszy w historii tak utytułowany i ceniony pod każdą szerokością geograficzną gaboński sportowiec, czemu teraz, gdy wreszcie jest okazja obejrzeć go na żywo w rodzinnym państwie, trybuny świecą pustkami? Czemu jego gola w meczu otwarcia oglądało tak mało ludzi? Czemu część opozycji wręcz ucieszyła się z wyrównującego trafienia piłkarzy Gwinei-Bissau w ostatniej minucie gry? Wreszcie: co miała oznaczać taka widownia podczas ceremonii otwarcia?
Najoględniej rzecz ujmując – w Gabonie nie jest kolorowo.
Przyzwyczailiśmy się już, że nie ma piłkarskiej imprezy bez protestów sfrustrowanych mieszkańców dopytujących, czy wielomilionowe inwestycje w stadiony i infrastrukturę wokół nich na pewno są istotniejszym wydatkiem niż – chociażby – walka z bezrobociem. Tak było w Polsce, tak było w Brazylii, tak było i we Francji – na ulice wychodzili ludzie z transparentami dość jasno wartościującymi – najpierw chleba, dopiero potem igrzysk. Zazwyczaj jednak – to promil, margines, radykalna mniejszość, często zresztą wykorzystująca turniej jako pretekst w “normalnej”, codziennej walce politycznej.
W Libreville jest nieco inaczej, bój bowiem nie toczy się tylko o rzekome marnotrawienie pieniędzy, ale o ustrój państwa. Przede wszystkim – o wolność wyborów. Jeszcze cztery miesiące temu przez stolicę przebiegał front walki w osobliwej wojnie domowej. Tuż po ogłoszeniu wyników wolnych wyborów, w których Ali Bongo, dotychczasowy prezydent, miał pokonać szefa opozycji, Jeana Pinga niespełna 6 tysiącami głosów na ulicach wybuchły zamieszki. Podpalono parlament, zaatakowana przez służby miała zostać z kolei siedziba zwolenników Pinga. Różnice były tak niewielkie, że przegrany obóz od razu wydał wyrok: fałszerstwo. W rodzinnych stronach prezydenta Bongo frekwencja miała sięgać 99,83 procent, do nadużyć miało dochodzić w lokalach wyborczych, na liście zarzutów znalazł się też szereg utrudnień dla kontrkandydatów w okresie kampanii wyborczej. Rozpoczęły się zamieszki, w których aresztowano przeszło 1000 osób.
Według opozycji – nawet 50 osób mogło w tych dniach zginąć głównie w wyniku brutalnego rozbijania manifestacji przez policję i wojsko. Władze odpierają, że jakiekolwiek tego typu przypadki to pojedyncze incydenty w skali kraju. Sam fakt, że ani jedna, ani druga strona nie była w stanie podać dokładnych liczb sporo mówi o chaosie wokół całej elekcji. Zastrzeżenia co do prawidłowości wyboru zgłosiły między innymi Unia Europejska oraz Ban Ki-moon, sekretarz generalny ONZ. Jak odniósł się do tego Bongo? Krótko. W rozmowie z Al-Jazeera wypalił: nie głosowały organizacje międzynarodowe tylko Gabończycy i to przed nimi odpowiadam.
Podział jest więc bardzo wyraźny, mocny, a w dodatku dosyć destrukcyjny. Pomijając zamieszki – opozycja wezwała również do bojkotu mistrzostw. Frekwencja na pierwszych meczach wydaje się więc potwierdzać, że ma ona sporo do powiedzenia wśród gabońskich ulic. W dodatku Marc Ona Essangui, znany opozycjonista z Gabonu walczący przede wszystkim z niszczeniem środowiska przy okazji chińsko-gabońskich inwestycji, podał zaś na swoim Twitterze, że te nieliczne garstki fanów i tak zostały dowiezione na stadion przez oficjeli. Popularne mają być m.in. wycieczki szkolne, dzięki którym puste trybuny wyglądają odrobinę mniej żałośnie.
Dlaczego prezydent Bongo jest aż tak znienawidzony, że ludzie odpuścili tak doniosłe wydarzenie jak powrót samego Aubameyanga do ojczyzny? Dlaczego doszło do tego, że jedna z największych imprez, jaka w ogóle ma szansę odbyć się w Gabonie jest wyłącznie przedmiotem kłótni i sporów, a nie powodem do radosnego świętowania? Lista grzechów nie tyle Aliego Bongo, co całej jego rodziny jest diabelnie długa. I zaczyna się w okolicach 1967 roku…
DLACZEGO NIEZBYT ROZSĄDNIE JEST WYDAĆ 25 MILIONÓW W REALITY SHOW?
Ali Bongo, wówczas jeszcze tylko minister w rządzie swojego ojca, w 2007 roku chyba nieco wbrew swojej woli stał się gwiazdą telewizyjnego reality show. Jego ówczesna żona, Inge Bongo, a dokładniej rzecz ujmując, Inge Lynn Collins Bongo, wzięła udział w programie amerykańskiej telewizji VH1, Really Rich Real Estate. Cała impreza polegała na tym, że multimilionerzy na oczach widzów wybierali swoje przytulne mieszkanka. Wbrew pozorom główną treścią tego reality show nie były wycieczki po bankach w poszukiwaniu najbardziej korzystnego kredytu hipotecznego, ale kręcenie nosem na zbyt małą liczbę łazienek w bezpośrednim sąsiedztwie sypialni dla gości.
Lil’Kim Inge Bongo wraz z mężem, jeszcze przed kupnem rezydencji w Malibu i przed jego zaprzysiężeniem na prezydenta. Fot. kongossanews.com
25 milionów dolarów. Tyle kosztowały rezydencje przeglądane przez panią Inge – m.in. w Beverly Hills i Malibu. Ostatecznie zdecydowała się na tę ostatnią lokalizację, biorąc pod uwagę obszerną garderobę, która bez trudu może pomieścić jej kolekcję butów oraz torebek. Deal done. W końcu 25 melonów to ledwie frytki dla “heiress from Africa”, dziedziczki z Czarnego Lądu. Tak przedstawiała ją VH1, prostowana później przez redakcję “Mail&Guardian”: nie dziedziczka, ale żona ministra obrony, nie następczyni tronu z rodziny królewskiej, ale synowa prezydenta, demokratycznie wybranego i z demokratycznymi obowiązkami.
Omar Bongo, teść Inge i ojciec Aliego, na takiego się przecież kreował. Rządził krajem nie w mundurze i asyście wojskowych, ale w błyskach fleszy i towarzystwie czarnoskórych doradców w okularach i markowych garniutrach. Fachowiec, który reformuje kraj. Wywodzący się z partii “Gaboński Blok Demokratyczny” polityk, który już dawno dojrzał do uczestnictwa w wolnych wyborach. Oczywiście, w 1967 roku, gdy przejął władzę po trwających 7 lat tarciach wewnętrznych towarzyszących wyodrębnianiu się niepodległego Gabonu z Republiki Francuskiej, było trochę inaczej. Zdelegalizował wszelką opozycję, wprowadził monopartyjność, z czasem złapał też za mordę związki zawodowe. Dopiero w 1993 roku w wyborach Omar Bongo musiał zmierzyć się z kontrkandydatem – wcześniej rządził bez charakterystycznej dla afrykańskich dyktatorów wojskowej odzieży, ale mimo wszystko w stylu znanym z bananowych republik.
Od lat jednak cała rodzina Bongo szczyciła się panującą w kraju wolnością, gwarantowaną także przez wolność wyboru swojego prezydenta. A tutaj tego typu transakcje, wskazujące bez pudła, że nie tylko prezydent, ale cała jego familia zarządzała majątkiem o wiele większym, niż typowa urzędnicza rodzina? W Gabonie niewinne kupno mieszkania przez synową Omara było odebrane jako skrajna bezczelność i ostateczny dowód na rozkradanie państwa. A dodajmy, pewne podejrzenia Gabończycy mogli mieć już wcześniej.
DLACZEGO GABON NIE JEST RAJEM? I DLACZEGO RAJEM MOŻE BYĆ ŻYCIE DZIECI PREZYDENTA?
Zanim bowiem Inge Bongo zdradziła się ze swoim obrzydliwie napakowanym dolarami kontem bankowym, finanse Gabonu na celownik brały różne instytucje spoza Afryki. Na przykład taki Senat Stanów Zjednoczonych. Całkiem wiarygodna i posiadająca dość długie tradycje firma ogłosiła w specjalnym raporcie, że prezydent Gabonu wydaje około 55 milionów funtów rocznie. Nie, nie na szkoły, nie, nie chodzi tu o jakąś fundację. To jego prywatne zachcianki miały pochłaniać tak gigantyczne kwoty. Jedna z nich – spotkanie z George’m W. Bushem. New York Times opisał wówczas domniemane związki Bongo z jednym z lobbystów z otoczenia prezydenta USA, który miał zażądać 9 milionów dolarów za pomoc w organizacji prestiżowego spotkania obu panów. Do spotkania doszło, ale dowodów na korupcję nie znaleziono.
Jeszcze grubiej stało się jednak, gdy pod lupę gabońskiego odnowiciela wzięły służby sojusznika z Francji. Przez wiele lat zresztą oba państwa łączył bardzo specyficzny sojusz. Omar zwykł mawiać: “Gabon bez Francji jest jak samochód bez kierowcy. Francja bez Gabonu jest jak samochód bez paliwa”. Nie było jakąś szczególną tajemnicą, że to Paryż obsadził Gabon prezydentem Bongo i Paryż pomagał mu, ilekroć jego pozycja w państwie słabła. Francuska armia pomagała utrzymywać porządek lokalnemu wodzowi – po raz pierwszy jeszcze w latach sześćdziesiątych, po raz ostatni w 1990 roku, na trzy lata przed pierwszymi wolnymi wyborami. W zamian miała paliwo oraz uran – dwa surowce, dzięki którym Gabon wydawał się całkiem bogatym państwem. Choć to tylko oficjalny wierzchołek – nieoficjalnie zacieśnianie relacji miało się odbywać także przez finansowanie kampanii wyborczych francuskich partii, co ze szczegółami opisywał choćby Telegraph. Znów jednak skończyło się na podejrzeniach i półprawdach – mimo że dość mocnym potwierdzeniem tych tez mogłyby być niesłychanie częste wycieczki do Paryża gabońskiego prezydenta.
Eldorado skończyło się wraz z zaostrzeniem kursu francuskiego rządu wobec afrykańskich nadużyć. Za kadencji Nicolasa Sarkozy’ego podjęto ambitną próbę ucywilizowania stosunków z afrykańskimi sojusznikami, co zakończyło się przypominającym audyt śledztwem. Wyniki? Omar Bongo miał przynajmniej 39 nieruchomości, m.in. na Lazurowym Wybrzeżu i Polach Elizejskich, 9 luksusowych aut, 70 kont bankowych. Najmocniej drążyła organizacja Transparency International wspierana przez francuskie służby – dotarto do kierownictwa jednej ze spółek zajmujących się wydobyciem złóż naturalnych, w zeznaniach pojawiła się konkretna kwota – 40 milionów funtów rocznie w zamian za zgodę na eksploatację. Prosto na konto prezydenta Bongo, bez żadnych pośredników. PowerIndex dodawał, że familia Bongo mogła kosić nawet 25% całego przychodu ze sprzedaży państwowych zasobów.
To mogłoby tłumaczyć, dlaczego stać ich było na luksusowe posiadłości i wystawne życie.
To mogłoby tłumaczyć, dlaczego Bank Światowy ocenił, że prawie 1/3 Gabończyków żyje na albo poniżej granicy ubóstwa.
Wreszcie to mogłoby tłumaczyć, dlaczego Gabończycy nie walą tłumnie na stadiony podczas Pucharu Narodów Afryki, pomnika i wizytówki Aliego Bongo, syna Omara Bongo, byłego męża Inge Bongo.
Aha, pisaliśmy o demokracji. Nie ma do końca zgody w kwestii ustalenia przyczyn kolejnych wyborczych sukcesów, najpierw Omara Bongo, później jego następcy i syna. Jedni twierdzą, że po prostu fałszowali wyniki. Inni zaś, wskazują, że pewnym ułatwieniem dla urzędujących prezydentów przy ubieganiu się o reelekcję mogło być korzystanie z fortuny zbitej na sprzedaży państwowej ropy. Dzięki niej obaj panowie mogli bez większych ceregieli rozdawać pieniądze i stanowiska nie tylko poplecznikom, ale i zajadłym wrogom, tym samym neutralizując ich wywrotowe nastroje. Gdy zawodziły tego typu metody, Bongo potrafił na przykład wydać rozporządzenie, że wszyscy Gabończycy w miesiącu listopadzie są zwolnieni z opłat za prąd i wodę.
27 listopada 2005 roku, w tymże “bezpłatnym” miesiącu, uzyskał blisko 80% głosów w wyborach.
Gabońska opozycja rozkręciła akcję palenia biletów na turniej. Fot. Facebook / Davy Emmanuel Ebang Meye
DLACZEGO W TEJ BAJCE SĄ TEŻ CHIŃCZYCY?
Soft power. Miękkie zdobywanie dominacji ogólnoświatowej bez wystrzałów, podbijania i politycznych szantaży. W miejsce dawnych karabinów – walizki z pieniędzmi. W miejsce generałów – inwestorzy. Zamiast łupienia – współpraca gospodarcza. W obecnym świecie zmiana sił na mapach geopolitycznych to coraz rzadziej wynik krwawych rewolucji, coraz częściej zaś – mądrze ukierunkowanego pompowania pieniędzy. Najdobitniej i najdokładniej sposób działania soft power widać właśnie na przykładzie Afryki oraz Chin. Globalny gracz, który ma ambicję zepchnąć z pozycji światowych liderów USA, Rosję i całą Unię Europejską, rozszerza swoje strefy wpływów na wszystkie możliwe sposoby. Przypominające fanaberię oligarchów wielomilionowe transfery gwiazd futbolu do chińskich klubów to ledwie odprysk tej oryginalnej metody podboju i rozwoju. Co innego Gabon.
Istotę chińskiego zaangażowania w Afryce najlepiej oddaje właśnie państwo zarządzane przez rodzinę Bongo. Tradycyjnym sojusznikiem, partnerem i najważniejszym protektorem Gabonu była Francja, wielopoziomowe sojusze obu państw opisaliśmy zresztą wyżej. W ostatnich latach jednak dochodzi do zauważalnych zmian w układzie sił. Zaczyna się przed Pucharem Narodów Afryki w 2011 roku, który Gabon organizował wspólnie z Gwineą Równikową. Stadion na 40 tysięcy widzów został ufundowany i wybudowany przez Shanghai Construction Group z Chin. To było przetarcie szlaków, na turniej w 2017 roku Chiny ufundowały już wszystko – i Stade d’Oyem w dżungli, i Stade de Port-Gentil. Tydzień temu pisaliśmy:
15% eksportu Gabonu trafia do Chin, a i paliwa, i związki manganu są tam bardzo mile widziane, szczególnie w okazyjnych cenach ustalanych specjalnie dla ekonomicznego partnera. Ścieżkę wydeptano już przecież w Angoli i Ghanie, gdzie Chińczycy fundowali bądź budowali stadiony, często w oparciu o pożyczki z zaniżonymi prowizjami, w zamian ściągając paliwa. Aha, gospodarze kolejnego Pucharu Narodów Afryki, Kameruńczycy, już w 2009 roku zbudowali swoje obiekty za kredyty z Chin, dwa kolejne stadiony budują im zaś w tym momencie partnerzy z tego państwa.
Ciekawe kiedy Chińczycy wyprzedzą Hiszpanów na pozycji najważniejszego nabywcy kameruńskich paliw. Obstawiamy okres wykończenia i odbiorów tamtejszych stadionów.
Co ciekawe – Ali Bongo podpisał miesiąc temu specjalną umowę z Xi Jinpingiem, która dała Gabonowi awans z “bilateral partner” na “comprehensive cooperation partner”. Umarła Francja, niech żyją Chiny?
Jeden z nich to najważniejszy człowiek w Gabonie. Drugi – najbogatszy. Fot. gaboneco.com
DLACZEGO WSZYSTKO W GABONIE STAŁO, STOI, ALBO BĘDZIE STAĆ?
Strajk pracowników Shell Gabon, ale i innych zakładów, którymi mocno zachwiały kryzysy na rynku paliwowym. Strajk piłkarzy czterech klubów gabońskiej ligi. Strajk dwóch klubów zaplecza gabońskiej Ekstraklasy. Strajk związku zawodowego piłkarzy. Opuszczone ośrodki treningowe wybudowane i wykorzystywane przed PNA 2011. Zlikwidowane kluby młodzieżowe.
Rzeczy, które w Gabonie jakiś czas temu przestały funkcjonować można wypisywać dłużej niż marki aut z garażu Aliego Bongo. Wszystko oczywiście tradycyjnie rozbija się o pieniądze. Zanim przeszliśmy do czysto piłkarskich strajków, wspomnieliśmy o firmie Shell, której zwolnienia były chyba najbardziej bolesne dla zwykłych mieszkańców Gabonu. Spadające ceny ropy drastycznie zmieniły sytuację pracowników wszelkich firm opartych na wydobyciu paliw z gabońskich złóż – to zaś miało oczywiście wpływ na całą gospodarkę. Że kluby nie płacą – był czas przywyknąć. Piłkarze z gabońskiego związku zawodowego za pośrednictwem FIFPro podali, że aż 96% z nich miało do czynienia (bądź ma nadal) z opóźnieniem wypłat. Problemem jest jednak skala, w ostatnim czasie dotyka to nawet zespołów z – do niedawna – czołówki tabeli, chociażby klubu mistrza z 2009 roku, Stade Mandji. Stade Mandji tuż przed sylwestrem oddało mecz walkowerem.
Jeszcze gorzej jest w kwestii szkolenia. Bill Tchato, Kameruńczyk prowadzący zajęcia dla młodzieży w jednym z ośrodków w stolicy Gabonu zwierzał się w Al Jazeerze, że wraz z ucięciem finansowania, skończyło się wychowywanie kolejnych pokoleń. Ośrodki stoją puste i niszczeją, bo brakuje pieniędzy na ściągnięcie tu w jednym czasie trenerów, sprzętu i piłkarzy. – Braliśmy dzieci z ulicy, z biednych domów. Całe rodziny marzyły, że kiedyś ci chłopcy zaczną godnie zarabiać piłką nożną i odmienią ich los. Z zamknięciem akademii, te marzenia się skończyły – opowiadał w arabskich mediach. Poszło jak we wszystkich innych przypadkach – o brak funduszy na dalsze prowadzenie zajęć. Paradoks – wydać kilkaset milionów na stadiony, podczas gdy dzieciaki obijają piłki o mury na piaszczystych placykach między barakami. Paradoks, który nie przeszedł niezauważony przez gabońskie środowisko futbolowe. A jeśli nawet środowisko piłkarskie nie przebiera nogami na myśl o tak wielkim turnieju na terenie Gabonu – prezydent Bongo ma poważny problem.
Zresztą, przez moment udało się w Gabonie dokonać niemożliwego i powstrzymać Chińczyków. Mianowicie: podczas budowy stadionu w Oyem, pośrodku dżungli, do tego miejsca po raz pierwszy miała zawitać cywilizacja. Władze obiecały, że zlokalizowanie obiektu na tym odludziu pozwoli przy okazji doprowadzić do okolicznych wiosek prąd i wodę. Oczywiście stadion rósł jak na drożdżach, budowany za chińskie pieniądze przez chińskich robotników, ale prądu jak nie było przy rozpoczęciu budowy, tak i nie było w końcówce 2016 roku. Mieszkańcy zablokowali budowę do czasu powtórzenia obietnicy i natychmiastowej elektryfikacji przynajmniej części z okolicznych wiosek.
Dlatego, gdy ktoś chciałby powiedzieć, że największym kontrastem w Gabonie jest Pierre-Emerick Aubameyang, jeden z najlepszych napastników Bundesligi grający obok Anthony’ego Mfa Mezui, odpalonego z trzeciej ligi belgijskiej – wypada pokazać mu Oyem. 20-tysięcznik otoczony mieszkaniami ze słomy.
***
W niedzielę Gabon zagra trzeci mecz PNA. Po dwóch remisach 1:1 właściwie musi wygrać z Kamerunem – jeśli zremisuje – będzie musiał liczyć na niski remis w meczu Burkina Faso – Gwinea-Bissau, jeśli przegra – odpadnie.
I chyba Gabończycy wcale nie będą przesadnie płakać.
JO