Reklama

Czasem po wszystkim siadam na dupie, podziwiam świat i naprawdę nie mam siły się ruszyć

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

19 stycznia 2017, 09:16 • 11 min czytania 4 komentarze

We wrześniu ubiegłego roku wygrał w Weymouth prestiżowe zawody na dystansie Ironman. Między innymi dzięki temu został wybrany triathlonistą 2016 w Polsce. Michał Podsiadłowski to fenomen: na rowerze jeździ na poziomie światowej czołówki, mimo że treningi zaczął w wieku… 27 lat. Jak to się stało, że jest AŻ TAK dobry? Dlaczego zamiast na dworze woli pedałować w domu? Zapraszamy do lektury.

Czasem po wszystkim siadam na dupie, podziwiam świat i naprawdę nie mam siły się ruszyć

Jest maj 2011 roku. Stajesz na wadze. Pokazuje ponad 100 kg przy wzroście 173 cm. Nie oszukujmy się, jesteś grubasem.

I to takim mega! Kiedy zszedłem z wagi, czułem się kiepsko. Uznałem, że jest naprawdę źle. Że to jest ten moment, kiedy trzeba powiedzieć stop. Czasem patrzymy w lustro i nie jesteśmy co prawda zadowoleni, ale stwierdzamy: e, tragedii nie ma. No to u mnie była.

Tycie to jest w ogóle dziwna sprawa. Człowiek nie dostrzega, jak przybiera kilogramy i nagle jest zdziwiony ile waży. Jak się chudnie, bywa inaczej. Patrzysz na własne ciało i co chwila myślisz: ooo, tu mi się zrobiło mniej, jak fajnie!

Przybity swoją wagą dochodzisz do wniosku, że chcesz schudnąć. W pracy zaczyna się szydera.

Reklama

Umówiliśmy się kiedyś z kolegą na dojazd rowerem do roboty i stwierdziłem, że będę tak docierał częściej. Koledzy oczywiście zaczęli się śmiać. „Zaraz wymiękniesz” – słyszałem zewsząd. Ale nie pękłem. Regularnie jeździłem z Ząbek na „Mordor” na Domaniewskiej. Całkiem przyjemna trasa, wzdłuż Trasu Siekierkowskiej jest ścieżka rowerowa, dobrze się nią poruszało.

W końcu uznałem, że potrzebuję jakiegoś wyzwania. Celu, do którego będę dążył. Po głowie chodziła mi nazwa Ironman, ale w sumie to nie wiedziałem co to jest. Wszedłem w Internet, zobaczyłem o jakich odległościach mowa i pomyślałem: kurde, to chyba jednak nie to. Na szczęście nie zamknąłem artykułu na Wikipedii, tylko doczytałem do końca. (śmiech) Pisali tam o połówce Ironmana. Czytam, że to 1900 m w wodzie, myślę: w podstawówce pływałem po 1500, więc dam radę. Dalej widzę, że trzeba zrobić na rowerze 90 km. Kiedyś trzepnąłem stówę na jakiejś wycieczce, da się zrobić. Półmaraton? Jakąś dychę przebiegłem w życiu, to tylko dwa razy więcej, powinno być OK. Szczególnie, że kumpel chwalił się kiedyś na piwie, że zaliczył ten dystans. Uznałem, że jeśli on dał radę, to ja też mogę.

DSC_3138

No i wziąłeś się za trening, ale taki mało intensywny.

Musiałem być regularny, bo zapisałem się na start w Borównie. Fajnie wyglądały u mnie chociażby ćwiczenia w basenie. Braliśmy córkę na zajęcia „Bąbelki pływają”. Wejście było opłacone na półtorej godziny, zajęcia trwały 30 minut. No więc po nich małżonka brała małą i ją przebierała, a ja w tym czasie miałem godzinkę, żeby spokojnie potrenować. Na dłuższy rower szedłem za to np. w niedzielę przed śniadaniem. Robiłem trasę nad Zegrze i z powrotem, jeszcze wtedy góralem. Wychodziłem z domu w takich momentach, żeby moja nieobecność była jak najmniej odczuwalna.

Ponad pięć lat później wygrałeś zawody na dystansie pełnego Ironmana. Kariera od pucybuta do milionera.

Reklama

Jak patrzy się na to z boku, moja historia może tak wyglądać. Niektórzy się śmieją i pytają, czy powstanie na jej bazie film z Tomaszem Kotem w roli głównej (śmiech), ale ja tak naprawdę liczę, że przykład Podsiadłowskiego „pomoże” innym w treningu. Szczególnie, że jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa w triathlonie.

Doprecyzujmy: okazałeś się najlepszy na imprezie w Weymouth. Nie było tam zawodowców, ale występowali za to najlepsi triathloniści-amatorzy z całego świata.

Nie ma specjalnie słabych zawodów Ironman, szczególnie w Europie. Impreza, mimo że nie najpopularniejsza, dawała sloty na Hawaje. Możliwość zakwalifikowania się na mistrzostwa świata zawsze przyciąga poważnych ludzi. Dam przykład: na drugim miejscu za mną był Duńczyk Soren. Niby triathlonista-amator, ale jednak mistrz czy też wicemistrz kraju zawodowców w duathlonie. Miło jest wyprzedzić kogoś takiego!

Przed startem w Anglii zakładałeś, że możesz go wygrać?

Celem było zakwalifikować się na Hawaje, ale skłamałbym gdybym powiedział, że nie chciałem być pierwszy. Wcześniej sprawdzałem listy startowe i po ich przestudiowaniu doszedłem do wniosku, że jest to możliwe. Udało się, chociaż w trakcie jazdy na rowerze miałem defekt i pomyliłem trasę. (śmiech) Łącznie straciłem przez to wszystko około piętnastu minut.

W kolarstwie jesteś niesamowicie mocny. Podczas mistrzostw kraju na dystansie pół Ironmana najlepszy okazał się Mikołaj Luft. Mimo że to zawodowiec, 90 km na rowerze przejechał od ciebie wolniej o… ponad cztery minuty.

Rzeczywiście, na rowerze daje radę. Jak to możliwe? Mam nie najgorszy, choć już troszkę zmęczony sprzęt, utrzymuje właściwą agresywną pozycję i to chyba tajemnica sukcesu.

Gdyby to było takie proste, co drugi amator osiągałby super wyniki…

OK, pewnie mam też trochę talentu, takich wrodzonych predyspozycji. Jeśli chodzi o moc jaką generuję na rowerze, to wskoczyłem na poziom światowej czołówki triathlonistów. Mówię o zawodowcach, a nie amatorach.

Prawda, na półironmanie w Barcelonie miałeś nieznaczną stratę do Jana Frodeno. A to przecież Leo Messi triathlonu.

Na dystansie 90 km okazał się ode mnie szybszy o około dwie i pół minuty. Ale jechałem jeszcze wtedy w słabym kasku i bez ceramicznych dodatków do roweru. Generalnie: mój ówczesny sprzęt odstawał od tego, jakim dysponował Niemiec czy inni zawodnicy z topu. Dodatki robią niesamowitą różnicę, uwierz mi.

IMG_6047

Na czym można urwać kolejne minuty na rowerze?

Po pierwsze, nie wolno być „trzepakiem”, czyli nie kładziemy na swoją furę wszystkiego co popadnie. Nie może być tak, że nasz sprzęt wygląda jak rower, którym jedzie się na piknik. Na zawodach nie przyczepiamy sobie do niego kanapek, nie robimy „jeża” z żeli ułożonych na ramie, nie bierzemy ze sobą dziesięciu bidonów wystających na wszystkie możliwe strony, żadne kable nie mają prawa się majtać. Dalej: strój nie może być luźny, a pozycja jazdy nie powinna przypominać tej „na emeryta”, czyli takiej, w jakiej czyta się gazetę w świątyni zadumy. Nie, wszystko musi być dopieszczone. Wrócę jeszcze na chwilę do kasku: jeśli masz odpowiedni, czasowy, to zyskujesz dzięki niemu na zawodach około 12 watów. Na dystansie 90 lub 180 km to niesamowicie dużo, można znacznie poprawić swój czas.

Nie boisz się rozwijanych przez siebie prędkości? Na 1/2 Ironmana w Suszu miałeś średnią 43,6 km/h, jak się człowiek wypierdzieli jadąc takim tempem, może sobie zrobić krzywdę.

Jak jadę po płaskim, to czuję się pewnie. Lampka zapala mi się podczas zjazdów. We wspomnianym Weymouth „leciałem” z góry z prędkością 92 km/h. Wtedy rzeczywiście zastanowiłem się, co to by było gdybym miał wypadek. Ale to była przelotna myśl, po chwili skupiłem się już po prostu na tym, żeby wygrać.

W jakim wieku zacząłeś poważnie jeździć na rowerze?

Mając 27 lat.

Nie jest ci przykro, że odkryłeś kolarstwo tak późno? Gdybyś zaczął trenować jako nastolatek, może mielibyśmy kolejnego Rafała Majkę albo Michała Kwiatkowskiego…

Czasem mnie to męczy. Myślę sobie tak: jakbym zaczął ruszać się wcześniej, może odkryłbym kolarstwo jako młody chłopak i coś by z tego wyszło. Z drugiej strony: jak patrzę na życie zawodowców, to im nie zazdroszczę. Jeśli wygrają, to mają co włożyć do garnka i są uwielbiani, jeśli przegrają mogą pojawić się kłopoty z kasą. Mimo wszystko chyba nie chciałbym tak żyć i cenię sobie to, że mam stabilną pracę.

W rozmowie z Polsatem Sport nie wykluczyłeś jednak, że w 2018 roku przejdziesz na zawodowstwo.

Chciałbym startować w kategorii Pro, ale nie znaczy to, że rzucę pracę i zacznę żyć tylko z triathlonu.

Po co ci to? Jako amator jesteś jednym z najlepszych zawodników na świecie, jako Pro będziesz jednym z wielu.

Jako amator nie mogę startować w fali elity, z którą to de facto się ścigam. Kiedy startujesz z falą wiekową, wyścig jest korespondencyjny. Bycie Pro oznacza też możliwość występowania w poszczególnych zagranicznych zawodach za darmo. Koszty udziału w Ironmanach są wysokie, więc to się opłaca. Inna sprawa, że jeśli jesteś zawodowcem, trudno wywalczyć kwalifikacje na mistrzostwa świata. Na Hawaje łapie się tylko sześćdziesiątka najlepszych triathlonistów. Jak to rozwiązać? Idealnie byłoby w tym roku zostać mistrzem świata amatorów, a na kolejny postawić sobie nowy cel: wywalczyć slota na MŚ w rywalizacji z prosami (śmiech).

Jeden z najlepszych polskich triathlonistów Marcin Konieczny powiedział mi, że nie da się przygotować do Ironmana mając małe dzieci. Przypomnij, w jakim wieku są twoje?

Córka ma siedem lat, syn sześć miesięcy.

No właśnie…

Daje radę, jeszcze, ale nie będę ukrywać jest ciężko.

Odpowiedzialna praca, rodzina, wielogodzinne treningi. Masakrycznie napięty grafik.

Prawda, najbardziej cierpi na tym mój organizm, nie mam czasu na regenerację. Nie ma takiej opcji, żebym sobie usiadł na godzinę i włączył telewizor, czy poczytał książkę. Jeśli nawet na chwilę zalegnę, to okazuje się, że już po pięciu minutach trzeba coś zrobić, chociażby syn płacze i należy go utulić. Ale wtedy nie narzekam, bo generalnie i tak nie udaje mi się spędzać z dziećmi tyle czasu, ile bym sobie życzył. Szczególnie w środku sezonu, gdzie przygotowuje się do kluczowych zawodów. Wówczas trenuję nawet po 20 godzin tygodniowo.

Nie boisz się, że organizm w pewnym momencie powie ci „stop”?

Jest to prawdopodobne. Na ten moment nie mam pomysłu jak to wszystko poukładać, żeby było lepiej. Po prostu robię swoje. Liczę, że odpocznę… podczas obozu. W lutym wyjeżdżam na dwa tygodnie, zamierzam wtedy nie tylko solidnie trenować, ale wysypiać się oraz pobyczyć między zajęciami (śmiech).

Nie miewasz myśli w stylu: „przesadzam z tym triathlonem, może warto byłoby ruszać się mniej, tylko tyle, żeby znowu nie przytyć”?

To już jest uzależnienie. Wszedłem w tym sporcie na taki poziom, że ciężko byłoby mi teraz rzucić triathlon w cholerę. Rodzina też przyzwyczaiła do moich treningów: gdy przez dłuższy czas nie jeżdżę na rowerze, żona stresuje się, że coś jest nie tak (śmiech).

Jesteś jednym z nielicznych zawodników, którzy jeżdżą więcej na trenażerze niż na dworze. Dlaczego tak jest?

Są trzy powody. Pierwszy: w domu jest bezpieczniej. Na zewnątrz miałem kilka sytuacji stykowych z autami. Raz wypadłem z drogi, znalazłem się w rowie, zniszczyłem sobie nowy, piękny kask. Było mi go żal, ale ochronił mi głowę. Oczywiście pierwsze co zrobiłem po wypadku, to sprawdziłem, czy rower jest cały (śmiech).

Drugi: trening na trenażerze jest efektywniejszy. Kiedyś trener zwracał mi uwagę: „pojeździj trochę na szosie, bo to ważne. Ustawisz się odpowiednio do wiatru, wyrobisz sobie pozycję, nauczysz się balansu ciałem”, bla bla bla. Okazało się, że chyba po prostu mam to coś i że w mieszkaniu też mogę się przygotować dobrze. A skoro tak, po co to zmieniać?

Trzeci: po powrocie do domu z pracy, po wykąpaniu dzieci wsiadam na rower przeważnie około 21. O tej porze nie ma opcji, żebym wyszedł na dwór, bo jest ciemno. Znam takich, co po zmroku jeżdżą nawet zimą po lodzie, ale dla mnie to zbędne ryzyko, sorry.

Czasami jednak odbywasz zajęcia jeszcze później.

Tuż po narodzinach drugiego dziecka nie było łatwo. Po całym dniu pracy i opieki nad nim, o 23 musiałem się zmobilizować, by poćwiczyć. Byłem masakrycznie zmęczony, bliski płaczu, ale wiedziałem, że nie mogę odpuścić zajęć, bo potem na zawodach wyjdzie kaszana. Piłem Red Bulla, siadałem na dwie godziny na rower, a potem jeszcze szedłem na zewnątrz biegałem. Po takich zajęciach kładłem się spać o trzeciej w nocy.

Ile km przejechałeś w poprzednim sezonie na trenażerze?

Myślę, że około 14-15 tysięcy. Na szosie – 4,5 tysiąca.

Wiem, że monotonny dźwięk trenażera może działać jak… środek nasenny. Zdarzało ci się w ten sposób uśpić swoje małe dzieci?

Nie miałem okazji spróbować, zostałem wyeksmitowany przez żonę z sypialni na klatkę schodową. Tam teraz trenuję.

Nie zakłócasz tym pedałowaniem ciszy nocnej? Sąsiedzi nie dzwonią po policję? (śmiech).

Na szczęście mieszkamy w domu. W swoim nowym miejscu do treningu odnajduje się całkiem dobrze, szczególnie, że dostałem od żony fajny prezent: stolik do trenażera. Niesamowita sprawa! Regulujesz sobie jego wysokość, odległość, możesz jednocześnie jechać i pisać na klawiaturze komputera.

No ale wtedy nie trzymasz pozycji triathlonowej.

To prawda.

Jeśli notorycznie ćwiczysz w innej pozycji niż startujesz na zawodach, możesz mieć podczas nich problem.

Nie mam żadnego. Kiedy przychodzi czas startu, kładę się na „lemondce” i jadę.

A jak z twoim zdrowiem? Przez lata nie robiłeś nic, potem zacząłeś mocno trenować, to nie wpływa negatywnie na przykład na plecy?

Zupełnie nie mam z nimi problemów. W tamtym sezonie miałem kłopoty z mięśniami uda, nierównomiernie napięcie pasm powodowało skręcanie się rzepki i ucisk na tkanki miękkie kolana, 20 minut na rowerze to był max, ale mogłem biegać i pływać. Fizjoterapia, masaże i elektostymulator od żony szybko pomogły, od tej pory – odpukać – nic mi nie dolega.

Targi-7

Paweł Zagumny powiedział mi w wywiadzie, że kocha siatkówkę, ale nienawidzi w niej rozgrzewki. Co jest częścią triathlonu, której nie znosisz?

Pływanie (śmiech). Trening w basenie jest obciążający psychicznie, człowiek czasem naprawdę miewa dosyć.

Zabawne, że ja zaczynałem przygodę ze sportem od tej dyscypliny. Ojciec prowadził mnie i brata na najpierw na naukę pływania, potem pracowaliśmy z ratownikami. Miał marzenie, żebyśmy dobrze radzili sobie w basenie. Niestety, do dziś go nie spełniłem (śmiech), ale nadal nad tym pracuję. Wiem, że jeśli nie poprawię pływania, zawsze będę trochę tracił do innych zawodników. Ta myśl pcha mnie do przodu, ale zajęcia nadal bolą. Podczas ćwiczeń w wodzie intensywność jest wyższa niż na rowerze. Czasem po wszystkim siadam na dupie, podziwiam świat i naprawdę nie mam siły się ruszyć.

Pracy jednak nie olewasz. Nie tak dawno dostałeś w niej awans. Czyli nie jest tak, że sport i małe dzieci zabierają ci całą energię.

Nie potrafię niczego robić na pół gwizdka. Jeśli idę na trening i mam rozpisane, że ma być coś zrobione dziesięć razy mocno, to robię to mocno 10 razy. A w robocie nie dopuszczam do sytuacji, w której ktoś musiałby coś po mnie poprawiać.

Co dokładnie robisz?

Jestem Scrum Masterem. Przewodzę drużynie siedmiu developerów i testerowi, i jestem odpowiedzialny za koordynację pracy tych ludzi. W największym skrócie: tworzymy aplikacje dla klientów korporacyjnych banków. Mam dużo roboty, nie jest tak, że wpadam do pracy o 7 a wychodzę punkt 15. Nie pomaga to w treningu, ale co zrobić? Nie marudzę, mam intensywne życie, ale jestem szczęśliwy, bo mam kochającą rodzinę, która pozwala mi realizować się.

ROZMAWIAŁ KAMIL GAPIŃSKI

Fot. archiwum prywatne

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

4 komentarze

Loading...