Australian Open to pierwszy tegoroczny turniej wielkoszlemowy. Agnieszka Radwańska jest w nim rozstawiona z trójką, co oznacza, że na wyżej notowaną zawodniczkę może trafić dopiero w półfinale. Co więcej, najgroźniejszych rywalek albo w Melbourne nie ma, albo – delikatnie mówiąc – nie są w optymalnej formie. I choć Polka przegrała finał w Sydney, to jest zadowolona z przygotowań. – Nie mogłoby być lepiej – mówi wprost. Fakty są takie, że krakowianka staje przed wielką okazją na wygranie turnieju wielkoszlemowego. Inaczej mówiąc: jeśli nie teraz, to chyba już nigdy… Szanse Agnieszki widzi także portal tennis.com, który w analizie przed Australian Open ocenia, że tym razem Polka dotrze do finału, w którym zmierzy się z Angeliką Kerber. Nie mamy nic przeciwko!
Radwańska od lat jest w pierwszej dziesiątce światowego rankingu i trzeba przyznać, że ciężko znaleźć kogoś, kto tak długo utrzymuje miejsce w czołówce. Polka jest regularna jak żadna inna dziewczyna. Jedne zawodniczki do dziesiątki wchodzą i wypadają, inne mają świetny sezon, a potem dołują, jeszcze inne co i rusz doznają kontuzji. A Radwańska w TOP 10 po prostu trwa. Od początku 2011 roku wypadła z niej tylko na kilka tygodni w 2015, ale i tak tamten sezon zakończyła na 5. miejscu.
Można oczywiście dyskutować czy dla kibica lepsza jest regularna Radwańska, czy na przykład taka Dinara Safina? Rosjanka miała jeden świetny sezon, w którym zaliczyła finały Australian Open i Roland Garros oraz półfinał Wimbledonu, plus wskoczyła na pierwsze miejsce rankingu, tylko po to, by zaraz z niego z hukiem spaść (kolejne turnieje wielkoszlemowe: 3. runda, 4. runda, 1. runda, 1. runda, 1. runda). Argumenty są po obu stronach, jak w dyskusji, czy lepsze są pierogi z mięsem, czy kapustą i grzybami, narty czy snowboard, albo góry czy morze. My nie mamy jednak Safiny, za to możemy się poszczycić regularną Radwańską, która bardzo rzadko odpada w pierwszych rundach, a w Wielkich Szlemach zazwyczaj osiąga co najmniej 4. rundę lub ćwierćfinał. W półfinałach grała pięć razy, w finale – raz.
Czy zwycięstwo jest w zasięgu? Na sto procent. Czy Radwańska w końcu wygra jeden z czterech najważniejszych turniejów roku? Tego już tacy pewni nie jesteśmy. Wiadomo za to jedno: lepszej szansy niż teraz, raczej już nie będzie.
70 tysięcy za rozgrzewkę
Piotr Radwański w dużym wywiadzie dla Weszło oceniał, że jego córka ma potencjał nie tylko na wygranie turnieju wielkoszlemowego, ale także na osiągnięcie pierwszego miejsca w rankingu. Stwierdził, że brakuje jej tylko nowego, dobrego trenera i zasugerował, że obecny – Tomasz Wiktorowski – może nie mieć wystarczająco dużo ambicji, by doprowadzić Radwańską na szczyt. Do Australii Agnieszka poleciała jednak ze starym. To znaczy, nie ze swoim starym, tylko ze starym trenerem oraz Dawidem Celtem, pełniącym jednocześnie funkcję sparingpartnera i narzeczonego.
Początek sezonu to zawsze wielki znak zapytania jeśli chodzi o formę. O tę Agnieszki jesteśmy umiarkowanie spokojni. Polka zaczęła nowy rok od turnieju w chińskim Shenzen, gdzie pokonała Ying Ying Duan (103. w rankingu) oraz Soranę Cirsteę (78.). W ćwierćfinale najpierw łatwo wygrała 6:2 pierwszego seta z Alison Riske (39.), by potem przegrać dwa kolejne 3:6, 0:6. Mamy nadzieję, że to był tylko wypadek przy pracy…
W Sydney nasza tenisistka pokonała bez straty seta Christinę McHale (43.), ponownie Ying Ying Duan oraz Barborę Strycovą (19.). Potknęła się dopiero w finale, przegrywając z 10. w rankingu Johanną Kontą, ale umówmy się: przegrać z taką rywalką to nie wstyd. Polka rozgrzała się więc przed Wielkim Szlemem, nie złapała kontuzji i nie zmarnowała zbyt dużo sił. To się w Sydney udało, przy okazji wpadło 70 tysięcy dolarów. Taka to pożyje…
Kerber bez formy, Serena bez formy
Tymczasem najgroźniejsze rywalki Radwańskiej początku sezonu nie mogą uznać za udany. Angelika Kerber (1.) zaczęła rok w Brisbane, gdzie najpierw wymęczyła zwycięstwo w trzech setach nad 271. w rankingu Ashleigh Barty, a potem przegrała z Eleną Svitoliną (14.) i przeniosła się do Sydney. Tam już w pierwszym meczu uległa Darii Kasatkinie (26.).
Serena Williams (2.) także zaczęła 2017 rok od wpadki i porażki w Auckland z Madison Brengle (72.). Kolejne zawodniczki TOP 10 również nie błyszczą formą na początku roku. Simona Halep (4.) już zdążyła sensacyjnie odpaść z turnieju w Melbourne! Rumunka, z którą Aga nie lubi przecież grać, poległa w dwóch krótkich setach w starciu z Shelby Rogers (3:6, 1:6). Nie będziemy was zanudzać wynikami kilkunastu innych meczów, napiszemy tylko, że w styczniu na swój najwyższy poziom nie weszły też m.in. Dominika Cibulkova (6.), Garbinie Muguruza (7.) czy Swietłana Kuzniecowa (9.)
Ze światowej czołówki poza Radwańską i Kontą (10.) o swoją dyspozycję nie musi martwić się tylko piąta w rankingu Karolina Pliskova. Finalistka US Open 2016 zaczęła nowy rok od wygrania turnieju w Brisbane, gdzie pokonała kolejno pięć rywalek.
Tam wygrywa najczęściej
Skupmy się na Polsce: Australian Open zawsze było jednym z jej ulubionych turniejów. To tam osiągnęła pierwszy wielkoszlemowy ćwierćfinał i tam (z przerwą na 4. rundę w 2015 roku) od sześciu lat zawsze osiąga co najmniej najlepszą ósemkę (dwa razy półfinał, w 2013 i 2016).
Zresztą, to w tamtym regionie świata Agnieszce gra się zdecydowanie najlepiej. Federacja WTA w statystykach łącznie liczy turnieje z Azji i Oceanii. Polka wygrała w sumie 20. turniejów w karierze, z czego aż 12. właśnie tam (13., jeśli Stambuł liczyć jako Azję). To tam osiągnęła najcenniejsze zwycięstwa w karierze: wygrała WTA Finals w Singapurze, dwa razy turniej w Pekinie oraz jedyny raz w karierze pokonała aktualny numer 1 rankingu (w Sydney wygrała z Karoliną Woźniacką).
Co ciekawe, sama nie do końca wie, czemu tak się dzieje.
– To dobre pytanie. Nie jestem pewna. Zawsze czuję się tu na korcie znakomicie i zawsze gram świetnego tenisa – mówiła, pytana w Australii o tajemnicę swoich sukcesów w tamtej części świata.
Czy wreszcie wszystko zaskoczy?
Eksperci nie mają wątpliwości: jeśli Radwańska ma wygrać szlema (a przecież ma!), to największe szanse będzie miała właśnie w Australian Open, ewentualnie na Wimbledonie. Na kortach ziemnych Polka gra tak rzadko, jak to możliwe, to ewidentnie nie jej styl. US Open z kolei to dla Radwańskiej zmora. Wprawdzie właśnie tam 10 lat temu, jako 32. zawodniczka rankingu, sprawiła megasensację, eliminując w 3. rundzie broniącą tytułu Szarapową, ale to by było na tyle jeśli chodzi o jej seniorskie sukcesy w Nowym Jorku. Nigdy nie przeszła 4. rundy, potykając się czasem na zawodniczkach z okolic setnego miejsca w rankingu. US Open i wielkoszlemowe zwycięstwo Radwańskiej? Równie dobrze można obstawiać wygraną Legii w Lidze Europy. Teoretycznie może się zdarzyć, ale to raczej science-fiction niż twarda analiza…
Na razie jesteśmy jednak w Australii, w której z różnych powodów nie ma m.in. Marii Szarapowej (dyskwalifikacja) czy Wiktorii Azarenki (świeżo upieczona mama). W pierwszej rundzie Agnieszkę czeka mecz z Tsvetaną Pironkovą, wyjątkowo niewdzięczną rywalką. Bułgarka to półfinalistka Wimbledonu sprzed kilku lat, w maju ubiegłego roku ograła Polkę w 4. rundzie Roland Garros.
– Zdecydowanie trudne losowanie, z Pironkovą grałam wiele razy, często to były długie, zacięte mecze. Spodziewam się dobrego meczu w pierwszej rundzie – ocenia Agnieszka, która jednak wygrała z Bułgarką 9 z 12 spotkań i tym razem także będzie faworytką.
Jeśli krakowianka wygra, w kolejnej rudzie powinno jej być łatwiej: wpadnie na 70. w rankingu Qiang Wang albo 79. Mirjanę Lucić-Baroni. 3. runda to prawdopodobnie będąca w dobrej formie Alize Cornet (31.), niespełniona nadzieja francuskiego tenisa, a następnie Samantha Stosur (21.) lub Jelena Wesnina (17.). Potencjalną rywalką w ćwierćfinale może być wspomniana wcześniej Pliskova, z którą Agnieszka grała siedem razy i nie przegrała nawet seta. W półfinale prawdopodobnie naprzeciw Polki niestety znowu może stanąć Serena. Amerykańska zmora Radwańskiej (bilans 0-10) ma jednak skończone 35 lat i w końcu musi zacząć z Polką przegrywać, tym bardziej, że jest w średniej formie. Czy może być do tego lepszy moment niż 1/2 Australian Open?
JAN CIOSEK