To zawodnik potwornie niewdzięczny do oceny. Nazywano go największym rozczarowaniem ostatnich sezonów, choć dziś, w wieku 24 lat, ma już ponad ćwierć tysiąca dorosłych występów, z czego prawie setkę w Premier League. Był czas, gdy upatrywano w nim skrzydłowego na lata dla Manchesteru United i reprezentacji Anglii. Pierwsi ten most spalili już jakiś czas temu, drugim właśnie się on wali.
Dziś Wilfried Zaha debiutuje w reprezentacji Wybrzeża Kości Słoniowej na Pucharze Narodów Afryki, jednocześnie zamykając sobie drzwi do kadry Albionu. Nawet chrzest na swoim pierwszym zgrupowaniu z kadrą WKS zdążył już zaliczyć.
Wilfried Zaha’s initiation dance with the Ivory Coast at AFCON 2017 💃💃💃 pic.twitter.com/BDw3fWRuCt
— 101 Great Goals (@101greatgoals) 15 stycznia 2017
Jego zwolennicy i przeciwnicy nieustannie ścierają się w bitwie na prywatne opinie i rzeczowe argumenty. – Z właściwym trenerem, mógłby być na poziomie Neymara. Wiadomo, Neymar gra w Barcelonie, więc ciężko ich porównywać, ale w kwestii posiadanych umiejętności, są do siebie podobni – twierdzi jego były klubowy kolega Yannick Bolasie. – Ma przed sobą jeszcze bardzo długą drogę, jeżeli marzy o zostaniu topowym piłkarzem. Na razie jest jednym, wielkim rozczarowaniem – wyrokował z kolei niedawno Harry Redknapp.
Bardzo długo oprócz merytorycznej krytyki Zaha musiał się jednak mierzyć także z tą kompletnie wydumaną, uderzającą nie w Zahę-piłkarza, a Zahę-człowieka.
– To, co najbardziej frustrowało mnie podczas gry na Old Trafford, to że wiele plotek pojawiało się nie wiadomo skąd, a ludzie w nie wierzyli. Rozpowiadano, że sypiam z córką Davida Moyesa albo że mam złe nastawienie. Musiałem się z tym zmagać każdego dnia, aż do momentu odejścia. Nawet teraz, gdy ludzie mnie widzą, myślą: Wilfried Zaha, „ten ze złym nastawieniem” – mówił w wywiadzie dla Daily Mail, w którym zaprzeczył też, że… w ogóle zna Lauren Moyes.
Największym problemem, z jakim musi się z kolei mierzyć obecnie, jest postrzeganie go przez pryzmat ostatnich lat, a nie przez najnowsze osiągi. Na co ma oczywiście wpływ tamta, przytwierdzona do niego po dziś dzień, łatka „piłkarza o złym nastawieniu”. Opinia bazująca na kompletnej klapie w Manchesterze United, podtrzymana jeszcze przeciętnymi dwoma sezonami po powrocie do Crystal Palace. W tej materii znacznie lepiej niż wspomniane porównanie do Neymara, pasują słowa Redknappa.
W poprzednim sezonie Zaha, przypomnijmy – skrzydłowy – dał ciała po całości. Przez rok gry uczestniczył w trzech akcjach bramkowych. Wypracowywał gola lub asystę średnio raz na grubo ponad trzynaście godzin.
Jakby tego było mało, irytował. Wiecie, są zawodnicy, których ogląda się z przyjemnością, nawet jeśli nie bronią ich liczby. Z Zahą było jednak inaczej. Wkurzał raz za razem podejmując decyzję o dryblingach, kiedy spokojnie można było grać do kolegi. Stał się przewidywalny do tego stopnia, że dziecko dopiero uczące się alfabetu byłoby w stanie przeczytać, co nastąpi zaraz po tym, jak „Wilf” dostanie piłkę do nogi.
Zresztą – w statystykach kluczowych dla jego pozycji wyglądał dramatycznie.
Celność podań – 76,7%
Celność dośrodkowań – 23,7%
Skuteczność dryblingów – 46,4%
Takie postrzeganie Zahy udzieliło się choćby Garethowi Southgate’owi, który na jesienne mecze reprezentacji wolał powołać klubowego kolegę Zahy, Androsa Townsenda. Innego skrzydłowego krytykowanego już od wielu lat za wysoką nieefektywność, który w dodatku w tym sezonie nie wyróżnił się niczym szczególnym.
Na pewno nie na tle Zahy 2016/2017.
Ten poprawił się znacząco w każdym aspekcie, który mu wypominano. Nadal często drybluje, ale już znacznie skuteczniej. W Premier League lepiej robi to tylko Eden Hazard, co ma swoją wymowę. Efektywność? Dość powiedzieć, że jedynie Christian Eriksen i Alexis Sanchez mają więcej asyst z gry (nie wliczając stałych fragmentów) niż skrzydłowy Palace. Celność podań? Również kilka punktów procentowych w górę.
Celność podań – 79,9% (+3,2 pp.)
Celność dośrodkowań – 30,5% (+6,8 pp.)
Skuteczność dryblingów – 50,6% (+4,2 pp.)
Nawet teraz nie brakuje jednak głosów, że to nadal niewypał. Mimo tego, że zalicza najlepszy sezon w karierze na najwyższym szczeblu rozgrywek i w klasyfikacji kanadyjskiej Premier League jest na równi z Kevinem De Bruyne czy Edenem Hazardem, a nad Raheemem Sterlingiem czy Philippe Coutinho. Mimo tego, że robi to wszystko w klubie, który mocą ofensywy nie może się równać z Chelsea, Manchesterem City czy Liverpoolem, gdzie grają wymienieni przed momentem zawodnicy.
Na uznanie w przybranej ojczyźnie nie miał już zamiaru czekać. – Jestem rozdarty i wciąż to jest takie pół na pół. Z jednej strony urodziłem się w Afryce, z drugiej zaś Anglia jest wszystkim, co znam – mówił kilka lat temu, gdy dopiero stawał u progu wielkiej kariery. Szansę debiutu w koszulce z trzema lwami dostał, ale klamka nie zapadła – oba występy były tylko meczami towarzyskimi. Brak powołania jesienią, gdy skrzydłowy musiał czuć, że rozgrywa rundę życia, prawdopodobnie przechylił szalę.
Zaha wybrał więc Wybrzeże Kości Słoniowej, gdzie ma szansę na status jednej z największych gwiazd i, na co w Anglii nie może już liczyć i co uwierało go latami, czystą kartę. W dodatku to tutaj może napisać historię inspirującą kolejnych graczy, którzy wraz z rodzicami opuścili Czarny Ląd w poszukiwaniu lepszego życia. A którzy mogą stanąć kiedyś przed dylematem wyboru gry dla reprezentacji swoich przodków lub przywdziewania koszulki przybranej ojczyzny.
Anglicy? Oni tracą Zahę, w którego wychowanie inwestowano właśnie na Wyspach od najmłodszych lat. Crystal Palace i każdemu późniejszemu pracodawcy skrzydłowego przybywa też dodatkowe zmartwienie w okresie, gdy natężenie meczów w Premier League jest największe. Trzeba będzie bowiem na wezwanie iworyjskiej federacji zwolnić „Wilfa” na każdy kolejny Puchar Narodów Afryki. I choćby dlatego Anglicy dziś, gdy Zaha na zawsze staje się „Słoniem”, mogą się czuć podwójnie przegrani.
SP