Tomasz Kwiatkowski to bez wątpienia sędzia, który preferuje najbardziej koleżeński kontakt z piłkarzami spośród wszystkich arbitrów Ekstraklasy. Doskonale widać to choćby na podsłuchu Canal+ z derbów Krakowa (filmik poniżej, obejrzyjcie koniecznie). Czy mówienie do piłkarzy per “mordo” czy “wariacie” nie przeszkadza w budowaniu autorytetu? W jakich sytuacjach sędzia może zostać skrytykowany na boisku przez piłkarzy i czy powinien ich za to karać? Jak arbiter był w stanie łączyć Ekstraklasę z pracą u… Augustina Egurroli? Zapraszamy na pierwszy długi wywiad z czołowym polskim sędzią, Tomaszem Kwiatkowskim.
Cześć mordo.
Cześć mordo (śmiech). Widzę, że mam już po programie przypiętą łatkę. Wczoraj zadzwoniłem nawet do mechanika z warsztatu spytać, kiedy mogę zostawić mu samochód.
– Panie Janku, można w czwartek?
– Mordo! Pewnie, że można!
Jakoś tak wyszło spontanicznie z tą mordą. Kiedyś było “zuchu”, jakby program trwał nieco dłużej to kilka innych ciekawych określeń też by się znalazło. Podczas emisji dostałem chyba z 60 smsów. Generalnie odbiór programu w środowisku sędziowskim i piłkarskim jest chyba dobry, może tylko mama nie jest do końca zadowolona. Na początku jej się podobało, ale zmieniła zdanie po tym jak poszła na drugi dzień do pracy.
– Wiesz co… To słownictwo… Postrzegałam cię za bardziej poważnego gościa.
Taki po prostu jesteś czy celowo próbujesz nadawać na jednej fali z zawodnikami i przełamywać dzięki temu barierę?
Taki jestem. To, co dla mnie było najważniejsze przy nagraniu – żeby wszystko było naturalne. W zasadzie dowiedziałem się o nagraniu cztery godziny przed meczem, gdy zadzwonił do mnie prezes Zbigniew Przesmycki z pytaniem, czy zgadzam się na taką akcję. Lekko się zawahałem, bo to jednak derby Krakowa, mecz z gatunku tych wyjątkowych, po jakimś czasie jednak odpowiedziałem:
– Prezesie, nie ma problemu, ale muszę być w tym wszystkim sto procent naturalny. Nie może być tak, że będę kogoś grał.
Zastrzegłem sobie również, że wszyscy sędziowie – poza technicznym, bo dla niego nie było nadajnika – będą na podsłuchu. W programie byłem słyszalny głównie ja, ale chyba przez to, że był krótki czas na montaż. Później dostałem sms-a od autora reportażu, Maćka Klimka, że wideo obejrzało 500 tysięcy osób, czyli chyba nie jest źle.
Od razu z piłkarzami złapałeś taki dobry kontakt czy musiało minąć sporo czasu, żeby wyrobić sobie autorytet?
Po materiale zastanawiałem się, czy jestem tak samo ekspresyjny w życiu codziennym i chyba nie do końca. Może jestem otwarty i lubię kontakt z ludźmi, ale z piłkarzami złapałem szczególną więź. Udało mi się bardzo szybko skrócić dystans. W pierwszych latach sędziowania byłem bardzo żołnierski. Wydawałem rozkazy. Pojechałem na ligę okręgową i krzyczałem donośnie do tych zawodników.
– Graj! Nie trzymaj! Uważaj!
W końcu ktoś z trybun krzyknął:
– Ty, młody! Bo ci gumka w gaciach pęknie! Czas generałów już się skończył!
Z czasem zacząłem zauważać, że luźniejszy kontakt z piłkarzami faktycznie się sprzedaje, ale z kolei nie wszystkim musi się podobać. Bywają zawodnicy, którzy nie lubią, gdy mówisz do nich na ty. Czasem mówię do jednego zawodnika “Mariusz, puść go”, a drugi podłapuje “o, a od kiedy wy jesteście na ty?”. Trzeba odpowiednio to wyważyć i znaleźć złoty środek. Inaczej rozmawia się z Arkiem Głowackim, który ma prawie 38 lat i jest symbolem Wisły, inaczej z młodziakiem, któremu możesz narzucić swoje standardy.
Zawodnicy nie są zdziwieni, gdy przed meczem rozładowujesz atmosferę a potem lecisz z ostrą reprymendą?
Na tym polega odpowiednie zarządzanie. Na boisku masz 90 minut, żeby wyłapać najważniejszego zawodnika. W każdej drużynie jest troublemaker, który biega za tobą 90 minut i utrudnia życie. Jeśli będziesz potrafił nim zarządzić – zarządzisz całą drużyną. On może ci pomóc w twojej pracy. Oczywiście, to nie może być tak, że patrzysz na Sebastiana Milę i mówisz mu “słuchaj, ogarnij mi boisko”, bo spojrzy na ciebie z politowaniem i powie, że nie jest tu po to, żeby ci pomagać. Możesz jednak na bazie dobrego kontaktu sprawić, że przekaże odpowiednie komunikaty kolegom.
Mila przez lata uchodził za nielubianego przez sędziów zawodnika.
W każdej drużynie jest jakiś trudniejszy zawodnik. Sebastiana Milę – wbrew temu, co się mówi – nie wspominam jako negatywną postać. Może jest trochę marudny, raz czy dwa miałem dosyć i powiedziałem mu wprost, by już za mną nie chodził, ale generalnie doświadczenia mam z nim dobre. Standardem u mnie jest 30-minutowa rozmowa z sędziami przed meczem, analizujemy między innymi to, do którego troublemakera trzeba dotrzeć i w jaki sposób. W każdej drużynie jest kilku zawodników, którzy są trudni. Zawsze jest obrońca, który trzyma w polu karnym i trzeba uważać, by nie popełnił niepotrzebnego przewinienia. Inny zawodnik uprzykrza życie – biega i wywiera presję. Kolejny to napastnik, który lubi wymuszać faule i należy wziąć poprawkę na to, że czasami dokłada od siebie, nawet gdy faktycznie faul nastąpił. Wtedy pozornie prosta decyzja, nie jest dla sędziego taka oczywista.
Takie faule irytują najbardziej. Teatr, nie chce się gwizdać, ale trzeba.
Często ludzie mają wrażenie w powtórkach, że to symulka, ale ja muszę kierować się kryteriami – tym, czy napastnik wygrał walkę o pozycję, czy miał kontrolę nad piłką, czy został zaatakowany – i na ich podstawie oceniać sytuację.
Zdarzyło ci się skrzywdzić piłkarza przez stereotyp o nim? Wiesz, że ktoś z reguły symuluje i nie gwiżdżesz karnego, a w danym przypadku po prostu był faulowany?
Chyba nie. Miałem raz sytuację z Kamilem Mazkiem, gdy ten przewrócił się w polu karnym. Nie dałem mu żółtej kartki za symulację, chociaż było blisko. Miałem do niego pretensje, że udaje i usiłuje wymusić faul, byłem na sto procent pewien swojej decyzji. Powiedziałem:
– Kamil, no i co teraz?! Przeproś!
Podszedł do mnie po meczu:
– Panie sędzio, ja się tam przewróciłem nie dlatego, że symulowałem. Nie mówię, że był karny, ale faktycznie wzięli mnie w kleszcze i wywróciłem się w normalnej walce.
Byłem zły na siebie, że mnie poniosło. Od razu powiedziałem “sorry, mordo”, życie toczy się dalej, jestem tylko człowiekiem, też mi czasem puszczają nerwy. Obejrzałem potem tę sytuację i faktycznie był wzięty w kleszcze. Najważniejsze to po meczu wszystko sobie wyjaśnić i przyznać, że się człowiek zagalopował.
Nie boisz się, że przez zbyt koleżeńskie podejście stracisz autorytet?
Nie wydaje mi się, bo piłkarze są inteligentnymi gośćmi. Wiedzą doskonale, że na boisku jesteśmy w pracy. Pójdziesz z szefem po pracy na piwo – fajnie, ale wracacie do niej i on dalej jest twoim szefem. Właśnie taką relację mam z zawodnikami. Gdy podejmuję decyzję, muszą ją respektować. Jeśli dystans skrócony jest za bardzo, można co najwyżej czuć się w niektórych sytuacjach niekomfortowo. Generalnie mówię do zawodników na ty, a oni do mnie “panie sędzio”, to najbardziej komfortowa sytuacja dla arbitra. Kiedyś po upomnieniu Mateusza Cetnarskiego usłyszałem:
– Kwiatek, spokojnie.
Lekka konsternacja. Kwiatek? Nie zwróciłem mu uwagi, bo sam skróciłem dystans i trudno bym powiedział teraz, że ma mówić do mnie “panie sędzio”. To mi dało do myślenia, że trzeba uważać, by nie wpaść we własne sidła. Jeśli jeden zawodnik powie “Kwiatek”, zaraz przybiegnie drugi i powie tak samo.
To już krok od “mordo” i “wariacie”.
Gdyby piłkarz tak do mnie powiedział, czułbym, że grubo przesadziłem ze skracaniem dystansu.
Podejrzewam, że ci, z którymi masz dobre relacje, chętniej dyskutują.
Czasami gdy zawodnicy widzą, że często z nimi rozmawiasz, wchodzą na ten sam poziom. Chciałeś pozarządzać głosem i rozmową, nagle piłkarze poczuli, że to twoja słabość i zaczynają to wykorzystywać.
Zagadują.
Co chwilę. Koncentrujesz się na tym, co i komu wyjaśnić, robi się bałagan. Miałem kilka meczów, w których traciłem kontrolę i na drugą połowę wychodziłem z założeniem, że nie gadam z piłkarzami. W ogóle, zero rozmów. Musiałem odciąć się od dyskusji w stu procentach. Na 10 przypadków 9 razy byłem zadowolony ze zmiany taktyki. Z takich meczów – gdy coś nie idzie po twojej myśli, ale wracasz na dobry tor – czerpiesz największą naukę. Jeszcze w niższych ligach miałem asystenta, Bolka Rosę, który ustawiał mnie do pionu przez słuchawkę:
– Kwiatu, koniec. Przestań już z nimi rozmawiać.
Kiedy to mówił, wiedziałem, że przekroczyłem granicę. Swoją drogą, kiedy weszły do sędziowania zestawy komunikacji, oszaleliśmy. Byliśmy z moim asystentem Marcinem Lisowskim najbardziej podekscytowanymi ludźmi na boisku (śmiech).
Aż tak?
Liczba komunikatów była obłędna. Z czasem zrozumiałem, że to ja muszę być najbardziej spokojnym facetem na placu, nie możemy się niepotrzebnie podkręcać. Na derbach Trójmiasta, gdy na trybunach była wojna, musiałem uspokajać Marcina, bo widziałem, że jest za bardzo pobudzony. Zszedł z emocji trzy poziomy niżej i podjął bardzo dobrą kluczową decyzję w meczu. Ja też często słyszę “Kwiatek, nie pompuj go już”, “Kwiatek, odpuść”. Czasami zamiast skupić się na sędziowaniu, biegam za jakimś zawodnikiem i przez dwie minuty mu coś wyjaśniam. Dobrze usłyszeć wtedy na słuchawce, że mam wracać do pionu. Komunikacja na zestawie jest również bardzo motywująca. Nakręcamy się nawzajem. Kiedy jeden asystent ma 10-15 sytuacji w połówce, a drugi nie ma nic, trzeba go pobudzić “jak tam, żyjesz?”. Zaraz może mieć do podjęcia najważniejszą decyzję w meczu i musi być gotowy. Osobiście lubię być pogłaskany przez chłopaków na początku meczu. Pierwsza, druga decyzja “brawo, Kwiatu”. Ja oddaję to samo – “brawo, super wszedłeś w mecz”. To naprawdę pomaga, pozytywnie motywuje. Świetne narzędzie. Osobiście zrobiłem bardzo duży progres właśnie dzięki temu.
Z którymi piłkarzami masz najlepszy kontakt?
W każdej drużynie jest zawodnik, z którym mam dobry kontakt. Uwielbiałem Pawła Golańskiego. Mistrzowsko skracał dystans, miał świetne notowania w środowisku sędziowskim. Lubię Rafała Grodzickiego z Ruchu, który ma dwie osobowości. Poza boiskiem to sympatyczny żartowniś, nawet przy kontrowersyjnej decyzji potrafi przed kamerami poprzeć decyzję sędziego, co często się nie zdarza. Na boisku jest natomiast niezłym zawadiaką. Pierwszy przybiegnie się kłócić, zakwestionuje kartkę, skrytykuje. Trudnym zawodnikiem jest też Krzysiek Mączyński, z którym zawsze rozmawiamy przed kolejnym meczem o poprzednich spotkaniach i który ostatnio zdradził mi, że przestaje dyskutować z sędziami. Póki co po derbach mogę potwierdzić, że się tego trzyma. Lubię też Łukasza Burligę, który lubi podostrzyć i na boisku nie jest łatwym zawodnikiem, ale ma wysublimowane poczucie humoru, co cenię sobie u zawodników. Pamiętam taką sytuację, gdy pod koniec zeszłego sezonu przed wyjściem na boisko stoimy w tunelu z Kamilem Sylwestrzakiem, mecz Podbeskidzie – Korona, ciśnienie duże, bo obie drużyny grają o utrzymanie. Czujesz, że w tunelu aż iskrzy od emocji, Kamil nagle mówi do mnie:
– Panie sędzio, ten mecz jest może i ważny… A tam z meczem. Ja się nie mogę doczekać jak pan ryknie przed wyjściem!
Rozwalił system i momentalnie rozluźnił atmosferę. Wychodząc z tunelu na płytę boiska faktycznie lubię sobie krzyknąć “ogień”. Zawodnicy mają swoje metody na zmotywowanie się, my też dajemy upust swoim emocjom. To też sygnał dla piłkarzy, że to, co robimy, jest dla nas bardzo ważne. Kiedyś po kompletnie nieudanym meczu asystent powiedział mi:
– Wiesz co, Kwiatu… Nawet to twoje ryknięcie miałeś takie nieswoje.
Nie masz wrażenia, że piłkarze i trenerzy tracą masę energii na sędziach?
Oczywiście, że mam. Wolałbym, żeby zawodnicy bardziej koncentrowali się na swoich błędach a nie krytykowaniu decyzji arbitra. Jesteśmy postrzegani czasami przez pryzmat jednej sytuacji, a często podejmujemy sześć trudnych decyzji w polu karnym i nikt tego nie pamięta. Fajnie, jak piłkarze przychodzą po meczu i mówią, że było dobrze. To tak naprawdę największa nagroda za posędziowany mecz. Dużym wyzwaniem dla mnie, jeszcze jako debiutującego sędziego w Ekstraklasie, pełniącego funkcję arbitra technicznego, była współpraca z trenerem Probierzem i Tarasiewiczem. Uwielbiałem walkę o zapanowanie nad ich żywiołowym temperamentem. Trzeba było często się spierać, zarządzać, czasami wręcz złapać delikatnie za pasek, czy przydeptać buty. Pamiętam, jak trener Tarasiewicz wbiegł kiedyś 3 metry w pole i przekazywał w 93. minucie wskazówki, jak rozegrać rzut wolny. Arbiter staje wtedy przed dylematem: wyrzucać trenera w 93. minucie? Ma to sens?
Wielkie zło się nie dzieje.
Wiesz, jak to jest. Jeden obserwator powie ci, że zrobiłeś dobrze, inny, że nie. Osobiście uważam, że to cały urok trenera Tarasiewicza.
A propos Probierza – nie odbija się na nim to, że jest jaki jest? Być może sędziowie mylą się podświadomie na niekorzyść Jagiellonii, w trzech ostatnich sezonach sędziowie odebrali jej aż osiemnaście punktów.
Widziałem tę tabelę. Skoro zestawienie mówi, że to się nie opłaca, może warto zmienić taktykę? (śmiech). Wydaje mi się, że to wywieranie presji to świadome działanie, ale wynika z jego niezwykłego zaangażowania w każde zawody i charyzmy, którą posiada. Czy faktycznie ma to znaczenie – ciężko powiedzieć. Osobiście szalenie lubię trenera Probierza. Miałem z nim masę rozmów po meczach, czasem nieprzyjemnych i dla niego i dla mnie, ale zawsze po meczu ostatecznie żegnamy się w zgodzie. Trener Probierz biega, krzyczy, zaczepia sędziego – taki ma styl pracy, w ten sposób rozładowuje swoje napięcie i emocje związane z zawodami.
Jesteś sędzią, który podpowiada zawodnikom podczas meczu. Banalne pytanie – po co to robisz?
Prewencja. Dlatego cenię instytucję sędziego bramkowego. Można zadać pytanie – ile oni podejmują decyzji w meczu? Pewnie niewiele. Kluczowa decyzja raz na 20 spotkań. Ale nikt nie widzi pracy, którą wykonują upominając zawodników. “Nie trzymaj go”. “Widzę to”. “Numer 14, widzę twoje zachowanie”. W Ekstraklasie całą tą robotę musi wykonać sędzia główny. Jeżeli któryś raz z rzędu zwraca się zawodnikowi uwagę, jest szansa, że w końcu coś do niego dotrze i się opamięta. Arbiter upomina, by uniknąć kontrowersyjnych decyzji.
Jedziecie na jednym wózku.
Dokładnie. Dla sędziego, przykładowo, bardzo trudna do oceny jest sytuacja z rzutem karnym za trzymanie. Kamera w przekazie telewizyjnym pokazuje ciągnięcie. Co sobie myśli kibic? Jeden – o, trzymał za mocno. Drugi – trzymał, ale nie na tyle mocno, by się przewrócił. Sędzia nie jest w ciele napastnika i nie wie, na ile był trzymany, a musi podjąć decyzję. Ma osiem par walczących ze sobą w polu karnym, piłka idzie na krótki słupek, a przewraca się zawodnik na długim. Arbiter czasami nie jest w stanie tego zobaczyć, ponieważ skupia się na śledzeniu akcji podążającej za piłką . Czasami są sytuacje, w których arbiter popełnia błąd i ma do siebie po meczu pretensje, zastanawia się co mógł zrobić inaczej, jak się ustawić następnym razem, żeby wykluczyć analogiczną pomyłkę, ale są też takie, że zdaje sobie sprawę, że i tak niewiele mógł zrobić. Jeśli sędzia może działać prewencyjnie, zawsze warto to zrobić.
Nie uważasz, że można ukręcić na siebie bata? Szymon Marciniak ostatnio w meczu Arki trochę ukręcił – podpowiedział, by nie zagrywać do bramkarza, piłkarz zagrał i sędzia musiał zachować konsekwencję.
Czasami tak. Ma to też odzwierciedlenie w dużo prostszych sytuacjach. Przykładowo, mówię przez zestaw sędziowski do asystenta “czerwoni, czerwoni”, zawodnicy wokół mnie to słyszą, a za chwilę pokazuję aut dla zielonych. Piłkarze się dziwią “ale jak to? Przecież pan mówił, że czerwoni!”. A mnie sędzia asystent, również przez zestaw, czego zawodnicy już nie słyszą powiedział coś istotnego dla podjęcia decyzji, czego z mojego ustawienia na boisku nie sposób było dostrzec i wtedy zmieniam decyzję. W dziewięciu sytuacjach sędzia sobie pomoże, w jednej ukręci na siebie bata. Mimo wszystko warto to czynić. Zawodnicy też są chyba – oczywiście nie wszyscy – wdzięczni, gdy ich ostrzegasz. Są piłkarze, którzy są totalnymi zadaniowcami. Na przykład Jacek Góralski – jest tak skupiony na meczu, że nic do niego nie dociera. Słyszy “nie trzymaj” i nagle to stanowi dla niego opamiętanie. “O kurczę, rzeczywiście, trzymam gościa”. Z nim ciężko jest nawet zażartować. Odrzuca cię podświadomie, jest tak skoncentrowany na zawodach. Nie można przekroczyć też granicy z liczbą komunikatów, ponieważ można narazić się na śmieszność. Zawodnik powiedział mi kiedyś:
– Panie sędzio, niech pan przestanie tyle gadać, bo cały czas mi pan mówi, co ja mam robić.
To też nauka, że nie należy przesadzać, bo można denerwować wszystkich dookoła. Gdy się usłyszy coś takiego, nie można się obrażać, tylko przyjąć krytykę na klatę i być oszczędniejszym w komunikatach.
Uważasz, że sędziowie powinni tłumaczyć się po meczach?
Przyznać do błędu tak, przepraszać nie. To byłoby śmieszne, gdybym chodził do trenerów i przepraszał. Czuję, że popełniłem błąd – OK, mogę się przyznać do winy. To wystarczy. Czy zawodnik, który na 10 razy 5 razy poda źle, przeprasza? No nie. To nasza praca i chcemy wykonać ją jak najlepiej. A że czasami wychodzi jak wychodzi – to nasza ułomność, nad którą ciągle pracujemy. Każde kontrowersyjne sytuacje są omawiane na szkoleniach, uczymy się na własnych błędach i na błędach kolegów. Im więcej sędziujemy, tym większe zdobywamy doświadczenie. Po meczu nie mam problemów, by porozmawiać o swojej pracy. Chociaż na pewno gorzej jest z obiektywizmem. W rozmowach z kolegami już nawet nie zabieram głosu w sprawie moich decyzji, bo podświadomie szukam argumentu, by się obronić. Najlepiej obejrzeć daną sytuację za 4-5 tygodni, kiedy opadną już emocje. Oglądam ją i sam się czasami dziwię, jak mogłem wtedy tak ocenić tamto zdarzenie.
Miałeś tak po derbach Krakowa? Mogłeś wyrzucić Piątka, a on strzelił bramkę i odmienił mecz.
Doszło do masowej konfrontacji, a ja wybrałem najdelikatniejsze rozwiązanie. Ukarałem dwóch zawodników żółtymi kartkami. Sędziemu jest bardzo trudno ocenić sytuację, gdy ma nagle zbiegowisko 12 osób, które zaczynają się prawie bić i agresja na boisku narasta w tempie błyskawicznym. To, co w kamerze jest proste, na żywo nie jest. Zgodnie z przepisami nie można takiej sytuacji pozostawić bez kartki, należy dać co najmniej po jednej, dla zawodnika z każdej drużyny. Z perspektywy czasu myślę, że gdybym pokazał po dwie żółte kartki, byłoby optymalnie. Jeśli po jednej, to bardziej zasłużył Popović, a nie Sadlok, ale gdybym dawał po dwie, to Sadlokowi też bym dał. Zawsze wybiera się prowodyra.
Piątka nie powinieneś wyrzucić?
Nie, w mojej ocenie to nie było uderzenie, a odepchnięcie.
Takie pół na pół, dla mnie bardziej uderzenie.
Ale nie jest to zerojedynkowe. Sędziowsko czuję, że podjąłem decyzję poprawną. Nie bardzo dobrą, ale całość była akceptowalna.
Brutale stali się problemem ligi? W ostatnim czasie doszło do sporej liczby brutalnych wejść.
Tetteh, Tymiński, Bożok… Trochę tego było. Słowo brutal kojarzy się negatywnie i wskazuje, że ci zawodnicy są nastawieni na to, by zrobić krzywdę. Ja ich tak nie postrzegam. Pierwszy raz widziałem, by Mirek Bożok tak się zachował.
Tu mamy typowe odcięcie prądu.
Zdecydowanie tak, nie posądzałbym go o celowość. Tymiński jest bardzo charakternym gościem, lubię ten typ piłkarza. Balansuje na granicy i zdarza mu się ją przekroczyć, ale nie wiem, czy powinniśmy nazywać go brutalem. Ile miał czerwonych kartek w tej rundzie? Wiem, że nie sfaulował Damiana Dąbrowskiego, żeby mu zrobić krzywdę.
Może zrobił to, bo czuł się bezkarnie.
Mogę powiedzieć o sobie i o sytuacji, gdy Tetteh zaatakował wyprostowaną nogą Akahoshiego, a ja nawet nie odgwizdałem faulu. Z sędziowskiego punktu widzenia, to bardzo trudne decyzje. Tetteh zagrał piłkę, mój wzrok poszedł dalej za akcją, a później okazało się, że zostawił wyprostowaną nogę… Na slow-motion wszystko wydaje się proste i oczywiste. Wręcz masz przekonanie, że faulujący robi to specjalnie, z premedytacją. Czy tak jest? Moim zdaniem nie. Działa odruch, po którym – mam nadzieję – pojawia się refleksja „co ja najlepszego zrobiłem”.
Komisja Ligi utrudnia wam zadanie? Chciałoby się, by brutalnych fauli było jak najmniej i by taki Bożok po swoim wejściu otrzymał co najmniej 10 meczów kary.
Ciężko mi się wypowiadać na temat decyzji Komisji Ligi.
Podejrzewam.
Kompletnie nie wpływa to na moją pracę czy decyzję. Jeśli podjąłem nieprawidłową decyzję, to z punktu widzenia klubu, kibiców – fajnie jakby sprawiedliwości stało się zadość. Na pewno łatwiej walczyłoby się wtedy z brutalami, bo czuliby, że nawet jeśli arbiter na boisku ocenił sytuację zbyt łagodnie i nie wyciągnął w stosunku do nich odpowiednich konsekwencji, to te konsekwencje ich nie ominą. Może jak zostaną wprowadzone powtórki wideo, taka instytucja w ogóle nie będzie potrzebna?
Na plus z kolei można zaliczyć to, że jest coraz mniej symulantów. Na ile to działanie sędziów a na ile to, że jesteśmy narodem, który szybko wyśmiewa wszelkich naciągaczy?
Była w tym bardzo duża rola mediów, nie ma co dyskutować. Sam pamiętam swoją ostatnią kartkę za symulację – dałem ją w zeszłej rundzie, co też świadczy o tym, że jest ich mniej. Dostał ją Przemek Mystkowski. Został przez was tak skrytykowany, że na jego miejscu przez najbliższe 10 lat nie przewracałbym się w polu karnym. To na pewno nam pomaga. Nawet jak ktoś w tej rundzie delikatnie mnie oszukał, nie było to na tyle przesadzone, bym karał go żółtą kartką. I dobrze. Zawodnik też wie, że jeśli oszuka sędziego, to spotka go ponownie za dwa-trzy tygodnie i będzie musiał mu spojrzeć w oczy. Po ordynarnych symulkach zawsze przychodzi w takich sytuacjach refleksja.
Czego ci zabrakło byś był sędzią międzynarodowym?
Myślę, że wiek zadecydował o tym w pierwszej kolejności. Jedyną szansą dla mnie był ten rok. Moja przygoda sędziego międzynarodowego byłaby jednak tylko epizodem.
Pojawiłbyś się i zniknął.
Dokładnie. Nie miałbym szansy osiągnąć niczego wielkiego na tym poziomie. Są dużo młodsi sędziowie, którzy na arenie międzynarodowej zaszli już dużo wyżej, ja zaczynałbym od samego dołu. Widocznie nie byłem uważany za kogoś perspektywicznego. Jeżdżę z Pawłem Raczkowskim jako sędzia techniczny czy bramkowy na mecze Ligi Europy i to jest dla mnie naprawdę duże spełnienie i ogromna nobilitacja. Zależy mi na tym, by Paweł awansował, żebyśmy razem sędziowali coraz ważniejsze mecze.
Dlaczego wiek stanowi problem? Zbyt późno zacząłeś czy za długo się przebijałeś?
Zacząłem sędziować na studiach w wieku 21 lat. Jak na sędziego to o 3-4 lata za późno. Przebijałem się przez wszystkie szczeble, stosunkowo późno trafiłem do Ekstraklasy. Nie byłem ulubieńcem poprzednich władz. A że nie byłem z tych osób, które chodziły czy zabiegały o względy…
Było tak w środowisku, ze trzeba było wyrobić sobie kontakty?
Może nie aż tak, natomiast z poprzednim prezesem Kolegium Sędziów ewidentnie nie było między nami chemii. To, że byłem z Warszawy też mi nie ułatwiało sprawy, bo było wielu sędziów z tego regionu.
W niższych ligach powiało kiedyś grozą?
Kiedyś pojechałem w Wielką Sobotę na derby do jednej z podwarszawskich miejscowości, wydawało się, że nastrój już świąteczny. Biegałem na środku sam, bez asystentów, trybuny były nastawione dość szowinistycznie. Nagle jedna czerwona kartka, potem od razu druga, trzecia i cały mecz czekałem tylko, by już się zakończył, kompletna rąbanka. Tak się zaczęły święta, które miały być miłe i przyjemne (śmiech). Innym razem zostawiłem pod stadionem samochód i wychodząc zobaczyłem przebite opony. Prezes klubu był jednak na tyle odpowiedzialnym człowiekiem, że pożyczył mi własne, żebym mógł jakoś wrócić do domu i później mi je odkupił. Mówimy sobie teraz, że najtrudniejsze mecze odbywały się na niższym szczeblu. One cię hartowały. Pamiętam jak referentem był Henryk Rumniak i wysyłał nas w każdy weekend na jeden mecz juniorów i jeden B-klasy. Nie każdy chciał sędziować B-klasę, bo nigdy nie wiadomo było, co nas tam może spotkać. Z perspektywy czasu to była najlepsza szkoła życia. Nic nie było w stanie mnie zaskoczyć.
Co robiłeś w międzyczasie?
Pracowałem w Egurrola Dance Studio, byłem jednym z kluczowych pracowników tej firmy. Pracowałem tam 13 lat. Zaczynaliśmy od wynajmowanej sali, gdy żegnałem się z pracą 1,5 roku temu mieliśmy już osiem własnych placówek. Nie ma co ukrywać, nauczyłem się tam dużo w kontekście pracy sędziego, głównie w kwestii zarządzania ludźmi. W pewnym momencie łączenie dwóch etatów stało się jednak nie do pogodzenia. W Ekstraklasie miałem po 30 meczów na rundę. W maju z reguły wykorzystywałem już urlop bezpłatny. Jeśli jesteś ważną osobą w firmie i nie ma cię na kluczowych imprezach czy nie możesz pracować w weekendy, jesteś – tak po prostu – słabym pracownikiem i dajesz zły przykład. Dwa lata godziłem pracę z Ekstraklasą, czas spędzony w domu był minimalny. Agustin Egurrola był osobą bardzo wymagającą, pracował prawie 24 godziny na dobę, wymagał pełnego zaangażowania, a ja nie byłem w stanie tego zapewnić. Dlatego gdy pojawiła się opcja zostania sędzią zawodowym – nie wahałem się ani minuty.
Tańczysz?
Nic, zero. Dwie lewe nogi. Szef wysłał mnie na kurs, żebym cokolwiek umiał, ale wytrzymałem tylko 4-5 zajęć (śmiech).
Szkoda, miałbyś po ostatniej rundzie co świętować.
To była dobra runda. Raz, że popełniłem niewiele rażących błędów, dwa, dostałem do sędziowania naprawdę dobre mecze jak choćby derby Trójmiasta czy Krakowa. Wiosna była zawsze lepsza w moim wykonaniu i zakładam, że ten trend zostanie zachowany.
Dołączyłeś tą rundą do ścisłej czołówki polskich sędziów?
Wydaje mi się, że poprzednie sezony też były niezłe, cały czas pracuję nad sobą i się rozwijam. Celuję w pierwszą trójkę.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Fot. 400mm.pl