Podczas happeningu pt. „Niezależne Obchody Dnia Dziecka” w żółtych kalesonach razem z kolegą i koleżanką wlazłem na dach kiosku Ruchu. I byliśmy stamtąd ściągani przez dwie kompanie, czyli na te kilka osób przyjechało ok. 200 ZOMO-wców! Najpierw musieli przegonić pałami tłum pod kioskiem, żeby później wyciągnąć nas jak jajeczko z gniazdka. Było dużo takich akcji – wspomina Krzysztof Skiba, lider zespołu Big Cyc. Muzyk-satyryk opowiada, dlaczego wali jak w bęben w rząd Prawa i Sprawiedliwości, z jakiego powodu Polacy lubią podpinać się pod Chopina i papieża oraz jak wspomina komunistyczne „spa”, czyli pobyt w areszcie śledczym. To pierwszy niesportowy wywiad jaki pojawia się na nowym Weszło. „Męskie gadki” z bardzo wyrazistymi rozmówcami będziecie mogli poczytać w każdą sobotę.
Dlaczego zawisł nawet Miś Uszatek? Co on był winny?
Nawiązuje pan oczywiście do grafiki, która pojawiła się w internecie na moim fanpage’u. To była satyra, gdzie w tle z telewizora przemawia premier Beata Szydło, a Miś Uszatek z tego wszystkiego wisi już na pętli. Tzw. media publiczne stały się partyjne, już chyba nikt nie ma żadnych wątpliwości, że to nie ma nic wspólnego z jakimkolwiek dziennikarstwem. Sam mam kolegów, którzy wciąż pracują w telewizji i są autentycznie przerażeni tą propagandą sukcesu jak z czasów Gierka. Niedawno minął rok rządu, odpalono wszystkie możliwe trąby pochwalne, trąby jerychońskie, każdy w mediach opanowanych przez PiS tak słodził władzy, że aż można było nabawić się zbiorowej cukrzycy. Tylko że my raczej nie mamy się z czego cieszyć. Chociaż oczywiście beneficjenci programu „500 plus” będą zadowoleni.
Trudno mieć do kogoś pretensje, że bierze pięć stów oferowanych przez państwo.
Ja też się im nie dziwię, bo skoro dają, to trzeba brać. Ale to rozdawnictwo cukierków. Sam znam osoby bardzo dobrze sytuowane, które też te pieniądze biorą tylko dlatego, że im się należą. Jest to oczywiście dobra polityka partyjna, bo to kupowanie wyborców, ale jestem w stanie sobie wyobrazić, że kiedyś pojawi się jeszcze bardziej populistyczna partia, która powie: „Dobra, to my damy tysiaka, a do tego jeszcze wódę i zagrychę. I jeszcze po tabliczce czekolady!”. To wszystko rujnuje gospodarkę. Owszem, należało pomóc rodzinom wielodzietnym, ale w formie np. darmowych podręczników szkolnych i wyprawki dla dzieci, czy dopłaty 90 proc. na zakup wózka. Tylko że to nie miałoby takiego efektu propagandowego, pieniądz w kieszeni to jednak pieniądz w kieszeni. Każdy myślący człowiek wie jednak, że za to wszystko nie zapłaci przecież Jarosław Kaczyński, tylko właśnie te dzieci za 20-30 lat.
Wasza słynna płyta „Nie wierzcie elektrykom” niosła proroczą wizję nieudanej prezydentury Lecha Wałęsy. Co wieszczy krążek „Czarne słońce narodu”?
To satyryczne odreagowanie rządów tzw. dobrej zmiany. Jest tam dużo kawałków gorących, aktualnych politycznie, jak chociażby „Antoni Wzywa do Broni” o barwnej postaci ministra Macierewicza, czy „Czarne Słońce” o Kaczyńskim. To płyta w stylu starego, dobrego Big Cyca, nawet brzmieniowo nawiązuje ona do lat 80., czyli takiego punkowego, trochę brudnego grania. Klimat jak z Jarocina. Niektórzy zarzucali nam, że skoro śpiewanie o polityce stało się teraz modne, to i my się tym zajęliśmy. Tylko że my robimy to od początku istnienia naszej kapeli. Wie pan, zawsze trzymaliśmy ze słabszymi i jak ktoś dochodził do władzy, to my patrzyliśmy na niego krytycznym okiem. Tak było kiedyś właśnie z prezydenturą Wałęsy. Ale jak już ostatnio pół Polski na niego pluło, to go broniliśmy.
Tytuł płyty nawiązuje do władcy komunistycznej Korei Północnej. A tak źle to u nas nie jest. W Korei ponoć wielu ludzi je trawę.
Jestem w tej chwili trochę zmuszany do tłumaczenia, co poeta miał na myśli. Ale jak pan wie, poeta po prostu tworzy, a interpretacja jest już sprawą odbiorcy. Oczywiście takiej sytuacji jak w Korei jeszcze nie ma i mam nadzieję, że nie będzie. Mówię naturalnie o Północnej, bo do poziomu gospodarczego Południowej jeszcze dużo nam brakuje. Ten rząd wydaje pieniądze i zadłuża kraj w sposób fantastycznie szybki, złotówka leci na pysk, giełda pada, inwestorzy nie chcą inwestować, bo brak stabilności. Życzę ministrowi Morawieckiemu sukcesu, bo on naprawdę ma jakąś wizję, ale obawiam się, że jest ona zbyt romantyczna i nie przystaje do życia. Chciałbym, żeby mu się udało, ale obawiam się, że jest niewolnikiem swoich wyobrażeń.
Gdyby zadzwonił do pana prezes Kaczyński i powiedział: „Krzysiu, zapraszam do mnie na kawę”. O co chciałby go pan zapytać?
Chętnie bym wpadł! Przede wszystkim namawiałbym go, żeby przywrócił mały ruch graniczny z Rosją, bo to była podobno jego decyzja. Przez utrudnienie handlu z obwodem kaliningradzkim tracą polscy przedsiębiorcy i zwykli ludzie, którzy jeździli tam po tańsze artykuły. Uspokajałbym go, że na pewno żaden Rosjanin nie przejdzie przez granicę z nożem w zębach. Apelowałbym też, żeby zaufał swoim wyborcom. Aby zadzwonił do prezesa Kurskiego i zwrócił mu uwagę, że nie warto robić tak ohydnej propagandy w TVP, bo Polacy są inteligentni i tego nie potrzebują. Dajmy ludziom po prostu uwierzyć w program PiS-u, a nie zmuszajmy ich do tego strasząc opozycją, Niemcami czy Rosjanami. Ale PiS nie potrafi rządzić bez propagandy i trzymania społeczeństwa na smyczy. Poprosiłbym go też, żeby nie demolował państwa prawa jakim jeszcze jest według Konstytucji Polska. Nie jesteśmy monarchią, jakimś bananowym krajem. Ale obawiam się, że moje apele zostałyby wyśmiane. A na pewno zignorowane.
W jednym z wywiadów mówił pan: „Doszło do zamiany jednej sitwy na drugą. Platforma, na którą mimo wszystko w ostatnich wyborach głosowałem, ewidentnie podgniła”. Może polska polityka zawsze już będzie takim kompostownikiem?
Nie ma pan wiary w ludzi.
To niech mnie pan przekona.
Oczywiście wszyscy powinniśmy nie mieć złudzeń, że politycy, których wybieramy do zarządzania firmą, którą jest Polska, to są anioły. Ale niech oni chociaż zachowują pewne standardy. Byli tacy jak Geremek czy Mazowiecki, którzy przynajmniej w języku stosowali pewne standardy. A dzisiaj wszystko jest oparte na hejcie, strasznym nawalaniu się maczugami. Oczywiście to pewnie też jest złudzenie, że nagle zaczniemy sobie zjadać z dzióbków i wymieniać słowami miłości, bo polityka to jednak twarda gra, gdzie ostry język pomaga zdobyć elektorat. Tylko że kiedyś jak złapano polityka na kłamstwie, to on się przynajmniej próbował tłumaczyć, bywał nawet ganiony przez partię. A dziś jak polityk kłamie, to właściwie każdy nabiera wody w usta. Zafundowaliśmy sobie wyjątkowo kiepskiej jakości klasę polityczną. I to zarówno z jednej, jak i drugiej strony. Ale nie mam tak katastroficznych wizji jak pan, że już zawsze to wszystko będzie tak podgniłe. Ufam, że gdzieś są jednak politycy, którzy nie działają wyłącznie dla siebie, ale też dla społeczeństwa.
Wpadłem w taki nastrój po pana wierszu „Wykopki”, który krytykuje ekshumację ofiar katastrofy smoleńskiej.
Fakt, ten wiersz nie był akurat zabawny. O ile większość moich rzeczy w internecie jest mniej lub bardziej śmiesznych, to ta była zupełnie na serio. To bardzo przykra sprawa, bo oni grają trumnami w kontekście swojej strategii politycznej. Obawiam się, że cała kariera Antoniego Macierewicza jest na tym oparta. Stawia się tezę o wybuchu, chociaż cały czas nie ma na to dowodu. Swoją drogą dlaczego samolot miałby wybuchnąć 20 metrów nad ziemią, a nie np. kilka tysięcy metrów nad ziemią? Ani pan, ani ja nie jesteśmy terrorystami, ale gdybyśmy byli, to pewnie zależałoby nam, żeby jednak wybuchł wysoko w powietrzu, a nie przy lądowaniu.
Pan jest pokoleniem stanu wojennego. A jakim pokoleniem są ci, którzy dziś wchodzą w dorosłość?
Oni sami będą musieli znaleźć swoją identyfikację. Mnie ukształtowały czasy stanu wojennego, oni są już pokoleniem wolnej Polski. Takiej czy innej, pisowskiej czy platformerskiej. Dopóki nie ma czołgów na ulicach, są jeszcze jakieś niezależne media, to wciąż jesteśmy wolnym krajem. Mam nadzieję, że kiedyś faktycznie będą mogli o sobie powiedzieć „pokolenie wolnej Polski”.
Często słychać narzekania, że Polska to dziś PRL bis. Ale z drugiej strony ktoś powie, że mimo wszystko nie jest aż tak źle. Jedzenie nie jest na kartki, nie ma godziny policyjnej, agentów SB, ludzie nie są wsadzani do więzienia wprost z ulicy.
No tego, czy nie ma agentów, to pewny nie jestem… Nie mówię, że jest dokładnie tak jak za Gierka, ale na pewnych płaszczyznach – jak w mediach publiczne właśnie – jest próba powrotu do pewnych znanych z PRL schematów. Wokół Jarosława zrobili nam taki komitet centralny, który albo się na coś godzi, albo nie godzi. A dzisiaj już się tak nie da, świat wygląda inaczej. Gierek połączył kiedyś idee komunistyczne z narodowymi, słodził słynnymi hasłami, że „Polak potrafi”, „Jesteśmy jedną z potęg świata”, ale to nie miało przełożenia na rzeczywistość. I dzisiaj też ludziom wmawia się, że jesteśmy tą iskierką w Europie, bo jakieś Francje czy Anglie to kraje zapuszczone. Oni myślą, że za nami pójdzie cały świat, ale ja obawiam się, że jesteśmy jednak na to za mało atrakcyjni. Ale ludzie lubią być tak dopieszczani. Wie pan co? Jeśli ktoś sam nie osiągnął sukcesu, nie jest człowiekiem twórczym i nie może być dumny sam z siebie, to ulega takiej zbiorowej dumie: „Mi co prawda się nie udało, ale mój naród…” I wtedy podpina się pod Kopernika, Chopina, Jana Pawła II. Bo skoro papież był Polakiem, to przecież ja właściwie też jestem prawie jak papież!
Pan na własne skórze poznał, czym była komuna. W wieku 21 lat zawinęli pana w Jarocinie za rozprowadzanie ulotek. Jak wyglądał pobyt w komunistycznym „spa”?
Trafiłem do aresztu śledczego przy ul. Jasnej w Kaliszu. Byłem tam zresztą rodzynkiem, jedynym więźniem politycznym. Areszt był opanowany przez wyjątkowo nieprzyjemnych strażników, którzy doskonale wiedzieli, że jestem politycznym, przez co byłem gorzej traktowany niż mordercy i złodzieje. Co tu gadać, głupio mi było, że do toalety – która była poza celą – szybciej puszczano kryminalnego niż mnie. Albo to, że kryminalnym pozwalano wieczorem zaparzyć sobie herbatę, a ja miałem zakaz. Mało tego, nie mieliśmy nawet długopisów, żeby rozwiązywać głupie krzyżówki czy bawić się w statki. Pamiętam, że środki piśmiennicze rozdawano nam raz w tygodniu w niedzielę, zawsze o konkretnej godzinie, żeby napisać jakieś podanie czy list, ale zaraz nam te ołówki zabierano. Może nie wspominam tego okresu miło, ale na pewno jako pewne pouczające doświadczenie życiowe. Poznałem różnych ludzi, różne charaktery, różne historie. Przez to, że byłem tam jedynym politycznym, dużo rozmawiałem z innymi współwięźniami. Opowiadałem im, jak wyglądał stan wojenny w Gdańsku, jak organizowano protesty i strajki. I oni słuchali tego z zaciekawieniem, bo dla nich to był odległy świat.
Potem była amnestia.
Nastawiłem się na rok więzienia, bo tak zwykle dawali za ulotki, nielegalne druki. Więcej dawali za udział w demonstracjach czy rzucanie kamieniami w ZOMO, bo to już były wyroki po 2-3 lata ciupy. Przypadek sprawił, że akurat wtedy władze wprowadziły tzw. małą amnestię. Oczywiście było to zagranie pod publiczkę, żeby uwiarygodnić się w oczach społeczeństwa i Zachodu, że oni są tolerancyjni i pełni humanizmu. Amnestia objęła tych, którzy pierwszy raz siedzieli w więzieniu. Wyszedłem.
Gdyby dziś powiedział pan młodym, że w dzieciństwie biegał między czołgami, to pewne myśleliby, że w grze komputerowej.
Biegaliśmy między nimi, rzucaliśmy kamieniami w ZOMO, ale to oczywiście niewiele dało. W Gdańsku czołgi nie strzelały do ludzi, bardziej służyły do rozwalania bram zakładów pracy, które były rozjeżdżane jak pudełko zapałek. A potem szło ZOMO i wszystkich pałowało. Czołgi i wozy opancerzone jeździły po mieście i to była też broń psychologiczna, ludzie mieli się bać. Chociaż jak wiadomo na Śląsku już nie tylko straszono. Doskonale pamiętam pierwsze miesiące stanu wojennego. Patrole to chodziły czasami nawet 8-12-osobowe, bo bali się, że jak pójdą we dwóch, to ktoś ich napadnie. Ja idąc do szkoły, zanim doszedłem na 8.15 na lekcje, to niekiedy byłem rewidowany nawet 5-6 razy. Szczególnie wtedy, kiedy miały być demonstracje. Sprawdzano mi tornister, czy nie mam ulotek i butelek z benzyną. Godzina milicyjna w Gdańsku najpierw była od 22, potem o 21, a w krótkim momencie nawet już o 18. Wtedy bez specjalnej przepustki nie można było przebywać na mieście. Jak ktoś chodził bez specjalnej przepustki, był zatrzymywany i lądował na komisariacie.
„Pamiętam łódzkie akcje Krzysztofa Skiby z lat 80. Trzyma formę do dziś. Pozdrowienia” – to jeden z komentarzy o panu w internecie. Która akcja była najlepsza?
W Łodzi robiliśmy wiele happeningów. Ciekawą akcją była na pewno „Galopująca inflacja”. Biegaliśmy po ul. Piotrkowskiej z tabliczką i gwizdkami, utożsamiając się właśnie z galopującą inflacją. To była oczywiście nielegalna akcja, więc milicja przystąpiła do energicznych działań – że tak powiem ekonomicznych – i zatrzymała nas wszystkich. Następnego dnia na wiecu zorganizowanym przez NZS na osiedlu studenckim mieliśmy już przygotowaną ulotkę i przeczytałem oświadczenie: „Kłopoty ekonomiczne Polski się skończyły, bowiem Milicja Obywatelska zatrzymała o godz. 15.30 na ul. Piotrkowskiej w Łodzi galopującą inflację”. I oni potem się zorientowali, że nam chyba właśnie o to chodziło, żeby zostać zatrzymanym. Z kolei podczas innego happeningu pt. „Niezależne Obchody Dnia Dziecka” – było to 1 czerwca 1988 r. w żółtych kalesonach razem z kolegą i koleżanką wlazłem na dach kiosku Ruchu. I byliśmy stamtąd ściągani przez dwie kompanie, czyli na te kilka osób przyjechało ok. 200 ZOMO-wców! Najpierw musieli przegonić pałami tłum pod kioskiem, żeby później wyciągnąć nas jak jajeczko z gniazdka. Było dużo takich akcji. Staraliśmy się przedrzeźniać system i wyśmiewać ich hasła propagandowe. Początkowo na happeningach pojawiało się mało osób, ale z akcji na akcje było ich więcej. Zrobiliśmy też kiedyś… Wyścig Zbrojeń. W tamtych czasach odbywał się kultowy kolarski Wyścig Pokoju, a my zrobiliśmy Wyścig Zbrojeń. Przyszło mnóstwo ludzi, każdy poprzebierany za armie z całego świata, były kartonowe czołgi, plastikowe pistolety. Wyglądało to bardzo barwnie.
Tak pana słucham i jest pan trochę jak Stańczyk, nadworny błazen. Chce pan nim być?
Dzięki za to porównanie, bo Stańczyk był nie tylko nadwornym błaznem, ale jak twierdzą historycy również niezwykle błyskotliwym i inteligentnym facetem. Gościem, który przewidział rozbiór Polski. Martwił się o swoją ojczyznę, co na słynnym obrazie alegoryczne przedstawił Jan Matejko. Stańczyk przeczuwał, że zbliża się katastrofa. Nie chciałbym jednak przyznawać, że to trafne porównanie, bo to by oznaczało, że jestem narcyzem, samolubem. Nie chcę porównywać się do żadnych historycznych postaci, nie chcę też być złym prorokiem, który mówi, że będzie katastrofa. Na razie mamy tylko polski klops, a nie katastrofę.
ROZMAWIAŁ RAFAŁ BIEŃKOWSKI