Reklama

Gwizdek, kartka i Złe Mzimu, czyli „poligonowy” ranking arbitrów

redakcja

Autor:redakcja

27 grudnia 2016, 11:14 • 11 min czytania 0 komentarzy

„Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni” to raczej nie jest dobre hasło dla Kolegium Sędziów, n’est-ce pas? Choć czasem niektórzy jego przedstawiciele tak właśnie zachowują się na boisku: „Nie widziałem, sytuacja była dynamiczna, zarobiony jestem. I niech pan na mnie nie krzyczy! Bo ja się pana nie boję!”. Zazwyczaj jednak sądzą, sędziują i wobec tego są sądzeni. Surowym okiem patrzą na nich przewodniczący, obserwatorzy, obserwatorzy obserwatorów i obserwatorzy ekranu telewizyjnego, a nad wszystkim czuwa Wielkie Złe Mzimu o imieniu Ranking.

Gwizdek, kartka i Złe Mzimu, czyli „poligonowy” ranking arbitrów

Wielkie Złe Mzimu o imieniu Ranking orzeka, który sędzia jest dobry, który zły, który zasłużył na Ekstraklasę, a który tylko na pierwszą, czyli drugą ligę, który będzie jeździł na mecze do Anglii, a który do Enerdefenu. Podobno są tacy, którzy ów Ranking widzieli, a nawet spojrzeli mu prosto w rubryki. Obu można odwiedzać w piątki od 13:00 do 17:00 na oddziale miejskiego szpitala dla mentalnych, gdzie siedzą w komórce i węglem na ścianach cudności rysują. W ostatnich latach powstała także teoria, że żadne Złe Mzimu nie istnieje, tylko przewodniczący Przesmycki przebiera się w kożuch oraz futrzaną czapę i wieczorami snuje się po korytarzach kolegium, wydając posępne odgłosy i przyprawiając o palpitacje pana Ziutka na wartowni. A wyniki rankingu uzyskuje przez rzut kostkami z kur czarnej, którą o północy na rozstajnych drogach…

Skoro Kolegium Sędziów nie chce pokazać swojego rankingu, a o metodologii jego tworzenia opowiada tak długo i mętnie, iż zachodzi podejrzenie, że chce po prostu rozmówcę wziąć głodem – na „Poligonie” powstał inny ranking: jawny, transparentny, poddawany cotygodniowej krytyce Szanownej Publiczności, czasem nawet uwzględniający zgłaszane reklamacje. Pozbawiony także sympatii kibicowskich, które wielu czytelnikom każą zamykać oczy, gdy zawodnik ich ukochanej drużyny próbuje złamać nogę piłkarzowi drużyny przeciwnej, za to krzykiem, spazmem i „Enopaniesędzio!” reagować na każdą obcierkę, krzywe spojrzenie i byle focha przeciwnika. Którego należy za to ukarać dwiema żółtymi kartkami, trzydniowym aresztem oraz tarzaniem w smole, pierzu i łupieżu. Na „Poligonie” – nic z tych rzeczy: wszystkie kluby traktowane są równo, wszyscy sędziowie jednakowo i nawet jeśli któryś wydaje mi się sympatyczniejszy, dowcipniejszy, lepszy pod względem…

Aha! Czyli jednak niektórych traktujesz inaczej! – Głos Wewnętrzny chwycił mnie za słowo.

Wszyscy jesteśmy subiektywni, nawet jeśli dążymy do obiektywizmu.

Reklama


Zasady „poligonowego” rankingu są proste i przejrzyste – kierowany przeświadczeniem, że sędziom płaci na tyle dużo, że powinni sędziować dobrze, wychodzę od noty zero, a za błędy, odejmuję dioptrie: za błąd mający wpływ na wynik meczu (błędna czerwona kartka, słuszny lub niesłuszny karny, błędnie uznana lub nie bramka) odejmuję minus pięć dioptrii, a błąd zagrażający zdrowiu zawodnika (wjazd a’la Fojut, naskok a’la Bożok, łokieć a’la Budziński czy „ogólny Tymiński”) wyceniam na minus trzy dioptrie. Reszta już trochę bardziej „po uważaniu”, ale za to bez czepiania się drobiazgów z „zestawu obowiązkowego”, bo przecież sędzia też człowiek, a nie maszyna.

Komputer? On się i tak zawsze pomyli – machnął ręką pan inkasent.

Sędziowskie kolejki podsumowywane są we wtorek, Szanowna Publiczność ma wtedy okazję dyskutować, spierać się i kłócić, udowadniać, że „ta” decyzja była prawidłowa, a minus pięć dioptrii z tamtą to za mało… Często reklamacje są uwzględnia, czasem okopuję się w szatni, której jestem kierownikiem i co Państwo mi zrobią? Dioptrie wpisywane są do specjalnej tabelki, ale – uwaga – nie podliczają się na bieżąco, żeby nie prowokować sytuacji, w której po 10 kolejce zacznę się dziwić, że sędzia X jest tak nisko, a sędzia Y tak wysoko, choć na zdrowy rozum i vox populi powinno być odwrotnie i żeby w następnej kolejce odruchowo-podświadomie nie naciągać jednemu ocen w górę, a drugiemu w dół. Albowiem wszyscy jesteśmy ludźmi – lepiej więc nie dawać nam zbyt wielu okazji do pomyłek.

Podsumowanie następuje po zakończeniu rundy jesiennej oraz po zakończeniu sezonu, a wyniki nieodmiennie wprawiają mnie w stan solidnego zdziwienia. Bieżące zaś podsumowanie wprowadziło mnie w stan dwudniowego stuporu, przeradzającego się w coraz bardziej nerwowe sprawdzanie wyników na wszystkich domowych urządzeniach. Ale nie uprzedzajmy wypadków…

Od jakiegoś czasu w „poligonowym” rankingu obowiązuje nowa reguła: sędzia główny nie jest karany dioptriami za błędy liniowych – za spalone, których nie mógł wyłapać, za karne, których ze swej pozycji nie mógł zobaczyć (jeśli, oczywiście, pozycja arbitra nie wynikała z gapiostwa czy błędów warsztatowych). Trochę bowiem niesportowo byłoby karać arbitrów za cudze grzechy, a podejście „On jest główny, on dowodzi, on ponosi odpowiedzialność” doprowadziłoby nas rychło do konstatacji, że najgorszym polskim sędzią, odpowiedzialnym za całe zło naszej piłki jest przewodniczący Przesmycki.

Reklama

No, w sumie… – Głos Wewnętrzny zaintrygowała tak postawiona teza i był gotów próbować jej bronić.

Gotowi? To zaczynamy. W rundzie jesiennej rozegrano 160 spotkań, w których sędziowie pokazali 635 żółtych kartek (3,969 kartki na mecz), 23 kartki czerwone (0,144 kartki na mecz) oraz podyktowali 56 rzutów karnych (0,35 karnego na spotkanie). Gwizdało 14 arbitrów, z których najwięcej spotkań – osiemnaście – poprowadził pan sędzia Stefański, a najmniej sędziowie Dobrynin i Krasny, którzy gwizdali tylko raz i nie zanosi się, by w najbliższej przyszłości mieli gwizdać w Ekstraklasie po raz kolejny. Pan sędzia Dobrynin zawalił mecz Ruchu z Arką, pan sędzia Krasny dał się złapać na wpisywaniu nieprawdy w protokół meczowy (na szczęście nie ekstraklasowy) i obaj mogą być szczęśliwi, jeśli Kolegium Sędziów pozwoli im biegać w Ekstraklasie z tablicą elektroniczną i karteczkami od kierowników drużyn. Zaledwie dwa mecze poprowadził pan sędzia Łukasz Bednarek, ale on z kolei może spokojnie przygotowywać się do rundy wiosennej – swoje mecze gwizdał bardzo przyzwoicie i na pewno poprowadzi w tym sezonie jeszcze parę spotkań. Na razie jednak, wraz z sędziami Dobryninem i Krasnym, nie został ujęty w klasyfikacjach, bo wnioski z jednego czy dwóch spotkań to żadne wnioski, o czym zaświadczyć może ślepa kura, której czasem trafia się ziarno lub kogut, który raz do roku… wiadomo, co robi.

Kartki żółte – środki przymusu łagodnie bezpośredniego, narzędzie profilaktyczne, dzięki któremu arbiter nie musi sięgać po broń ostateczną w postaci kartki czerwonej lub rzutu karnego. Odpowiednie gospodarowanie „żółtkami” pozwala zapanować nad meczem, ustawić „próg bólu” w sposób czytelny dla piłkarzy. Jak zobaczymy poniżej, najrzadziej po żółte kartki sięgał pan sędzia Kwiatkowski, co dziwnym nie jest, bo pan sędzia zazwyczaj jest na boisku wyluzowany i z wyżyn swojego wzrostu ocenia wydarzenia dosyć łagodnie. Zaskoczeniem jest natomiast zwycięstwo w tej klasyfikacji pana sędziego Musiała, który z karaniem za twardą/ostrą/brutalną grę dotąd się nie kojarzył. A tu proszę – wyraźna wygrana, wyraźna przewaga nad konkurencją… Widać, że otwierająca się kariera międzynarodowa skłoniła pana sędziego do uważniejszej niż dotąd lektury przepisów i kategoryczniejszego ich przestrzegania.

zolte

Z dotychczasowych rankingów „poligonowych” wynikało, iż im więcej kartek żółtych, tym mniej czerwonych i tym mniej rzutów karnych. Cóż, rankingi „poligonowe” mają to do siebie, że kiedy tylko na ich podstawie można próbować zbudować jakąś tezę, to rach, ciach, skręt – po dwóch-trzech sezonach słupki wariują, procenty tańczą, informatycy i matematycy płaczą, bo im się algorytmy rozjeżdżają, a sama pracowicie budowana teza leci do kosza. Bo oto rzućmy okiem na tabelkę podsumowującą kartki czerwone.

czerwone

Znowu wygrywa pan sędzia Musiał, znowu za jego plecami sędziowie Gil i Lasyk, a na dole tabeli, oszczędni w kolorowaniu zawodników sędziowie Przybył i Kwiatkowski. Czyli stara teza w koszu, a na nową za mało materiału i wrócimy do rozmowy za dwa-trzy lata.

No to może chociaż z rzutami karnymi się uda? Może chociaż tu będzie jakaś prawidłowość z gatunku „im więcej potu na poligonie, tym mniej krwi na polu bitwy”, czy jakoś? A skąąądże – wyniki w tabelce z karnymi nie tylko nie podtrzymują tezy z poprzednich sezonów, ale na dodatek rozwalają prawidłowości tegosezonowej rundy jesiennej – bo niby znowu wygrywa pan sędzia Musiał (wygląda na to, że pan sędzie już przestawił na gwizdanie wg wytycznych, ale piłkarzy przywykli, że „u Musiała więcej wolno” i kopią się w jego meczach jak dawniej), za to pan sędzia Lasyk znajduje się niżej niż pan sędzia Kwiatkowski, pana sędziego Gila wyprzedziło jeszcze dwóch arbitrów… Bądź tu mądry i pisz wiersze.

karne

I tak to było w rundzie jesiennej – prawidłowości były nieprawidłowe, porządki taplały się w chaosie, zmienne były trwałe, a trwałe były zmienne, nic się nie zgadzało z niczym i aż się człowiek bał wcisnąć „sumuj” w tabeli z dioptriami, a kiedy już wcisnął… Ale nie uprzedzajmy wypadków.

Od jakiegoś czasu liczyliśmy także arbitrom liczbę meczów „na zero”, czyli prowadzonych wzorowo oraz meczów zawalonych, w których ewidentnie przyczynili się do wykrzywienia wyniku. W zeszłym sezonie pierwsza kategorię wygrał pan sędzia Raczkowski, a drugą pan sędzia Złotek. Tym razem klasyfikację „meczów na zero” zdecydowanie wygrał pan sędzia Kwiatkowski, który aż trzykrotnie skończył mecz z najwyższą możliwą oceną, a w klasyfikacji meczów „wykrzywionych” pan sędzia Złotek (3 zawalone mecze na 11 poprowadzonych) spadł na drugie miejsce, ustępując…

Siedzicie? To może lepiej usiądźcie… ustępując panu sędziemu Marciniakowi.

Poważnie. Pan sędzia Marciniak gwizdał w Ekstraklasie 11 razy, z czego aż czterokrotnie niekorzystnie wpływał swoimi decyzjami (lub ich brakiem) na wynik meczu, a i to gardło sobie podrzynam, bo kiedy się wczytam w excelowe rubryczki z rundy jesiennej, to widzę, że na upartego można by panu sędziemu dokleić jeszcze ze dwa mecze. A gdyby doliczyć błędy jego liniowych… to na horyzoncie pojawiłaby się postać Adam Lyczmańskiego i rozłożyłaby tryumfalnie ramiona, a następnie zaczęłaby pisac podanie o przywrócenie do służby w Ekstraklasie, data, podpis.

Ale to jeszcze nic. Przed nami bowiem gwóźdź programu, czyli właściwy „poligonowy” ranking sędziów. Wiele razy pisałem, że kiedy pod koniec rundy czy sezonu, wciskam „sumuj” i widzę wyniki – najczęściej się z nimi nie zgadzam, liczę ponownie, przeglądam notatki, sprawdzam itd. Po czym nie zgadzam się nadal, ale ustępuję przed cyframi, bo kimże jestem, żeby się kłócić z algorytmami Excela. Tym razem jednak zdziwienie moje sięgnęło sufitu, zenitu i czwartego piętra. Jakże to: pan sędzia Złotek wyżej niż pan sędzia Raczkowski? Pan sędzia Marciniak niżej niż pan sędzia Przybył? Kamaaaan…

A jednak.

ranking

Wiem, to wygląda tak dziwnie, że na pierwszy rzut oka głupio. Ale odłóżmy na bok wszystkie nasze sympatie i antypatie personalne czy klubowe, wszystkie „Tomasz Musiał jest sympatyczny”, „piłkarze lubią Szymona Marciniaka” i „Nie znoszę sędziego Gila, bo przed wojną japońską nie podyktował karnego dla mojej drużyny” czy „No weź, przecież ten sędzia jest z Warszawy/Poznania/Kluczborka/Ułan Bator, więc przecież!” Przypomnijmy sobie za to rundę jesienną – mecze, po których brała nas cholera, bo „przecież tu musi być karny!” czy „jakim cudem za taki faul tylko żółta kartka?” Przypomnijmy sobie, w jakiej rozkojarzonej formie wracał z meczów europejskich pucharów pan sędzia Marciniak i jak prosił przewodniczącego Przesmyckiego o przerwę w gwizdaniu, bo sam czuł, że coś jest bardzo nie halo. Przypomnijmy sobie, także że nie pamiętamy jakichś strasznych wtop sędziów z czołówki obecnego rankingu. Znaczy, owszem, jeśli jesteśmy kibicami jakiejś drużyny ligowej to pewnie mamy tysiąc zastrzeżeń i „nienawidzimy całe to sędziowskie plemię do dziecięciu pokoleń wstecz i naprzód”, ale my tu nie wybieramy „sędziego najlepszego dla TKKF Bąbelki” czy „sędziego najgorszego dla Naszej Ukochanej Drużyny, Tylko Nasza Ukochana Drużyna! Do boju!”, tylko pracowicie liczymy cotygodniowe cyferki, grzechy, czyny i rozmowy, z których wyłania się nam obraz… No, taki, jaki nam się wyłania.

Co krzepiące – różnice między arbitrami nie są duże i często o pozycji w rankingu decydował jeden zaledwie mecz. Pan sędzia Raczkowski koszmarnie zawalił swoje ostatnie spotkanie w sezonie – gdyby mecz Korona-Lechia zagwizdał „na zero” albo chociaż na minus dwie dioptrie – wygrałby jesienny ranking. Niestety, w tym meczu błąd arbitra gonił błąd i pan Raczkowski – dotąd zawsze będący w pierwszej trójce (a zazwyczaj w pierwszej dwójce) – spadł na miejsce szóste. A pan sędzia Marciniak gdyby w Gdyni nie podął decyzji o rzucie wolnym dla Jagiellonii po wślizgu obrońcy Arki, skończyłby jesień nad panem sędzią Raczkowskim.

Dobrze także, że żaden z klasyfikowanych arbitrów nie przekroczył magicznej granicy minus pięciu dioptrii, która kojarzy się z wykrzywianiem wyniku. Szkoda może, że żaden nie zszedł powyżej minus trzech dioptrii, ale to chyba wiąże się z coraz ostrzejszą grą w lidze – łokcie, pięści i podeszwy często jesienią szły w ruch, sporo piłkarzy schodziło z murawy z popękanymi kośćmi twarzy, rozbitymi łukami brwiowymi, równie wielu może dawać na mszę dziękczynną, że nie skończyli rundy w gipsie i na wyciągu. Przy takiej grze bardzo łatwo o łapanie przez sędziów kolejnych dioptrii za niezauważenie lub niedostateczne karanie. Enyłej, niewielkie różnice pokazują, że poziom jest równy…

– Ale czy jest wysoki?

Na pewno, wyższy niż… niż… hmm.. niż w paru innych ligach. A dodatkowo dają nadzieję, że kolejna edycja rankingu, obejmująca cały sezon, dostarczy mi kolejnych zaskoczeń podczas obliczeń, a czytelnikom powodów do żywiołowych reakcji podczas zapoznawania się z wynikami. Ech, gdybyż jeszcze wpłynęła na Kolegium Sędziów i skłoniła je do opublikowania swojego rankingu…

Spocznij, wolno się nie zgadzać, kłócić, spierać itd. Sam się nie zgadzam, więc pewnie jakoś dojdziemy do wspólnej konkluzji.

Że się nie znasz!

Takiej pewnie też…. Ale jestem głęboko przekonany, że gdyby jednak nagle stał się cud i z morza wynijszłaby bestia, na grzbiecie której siedziałby przewodniczący Przesmycki, ujawniający wewnątrzzwiązkowy ranking sędziów, to poziom niezgody na wyniki byłby taki sam albo i wyższy.

Andrzej Kałwa

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...