„W tym sezonie będziemy walczyć o utrzymanie” – stwierdził jakiś czas temu Claudio Ranieri. I choć aktualne położenie Leicester wskazuje raczej na żmudny bój o przetrwanie, to trudno oprzeć się wrażeniu, że forma „Lisów” ulec może już tylko i wyłącznie poprawie. Poprawie, której najtrafniejszą zapowiedzą było sobotnie zwycięstwo nad Manchesterem City.
Takich miesięcy, jakie kibice na King Power Stadium przeżyli przez ostatni rok, nie uda się pewnie powtórzyć zbyt prędko. Zasług mistrzowi Anglii ujmować rzecz jasna nie chcemy, ale znamy realia i wiemy, jak trudno o szczęśliwe nałożenie się tylu korzystnych czynników. Najpierw beniaminek, który cudem utrzymuje się w lidze, a potem rewelacja sezonu, której przez długi czas nikt nie traktował poważnie. Bo na historyczny triumf Leicester złożyła się nie tylko kapitalna forma Mahreza, zabójcza skuteczność Vardy’ego czy życiowa dyspozycja Drinkwatera. Siłą tej drużyny były też przecież stereotypy. Eksperci, obserwatorzy, kibice – wszyscy miesiąc w miesiąc wieszczyli przecież rychły koniec wspaniałej serii ekipy Ranieriego. Ekipy, która już za chwilę, już za momencik miała przecież spuchnąć. I Ranieriego, który przecież jest wiecznie drugi – nawet jeśli prowadzi przez większą część sezonu, to w końcu i tak spektakularnie wyłoży się spadając z fotelu lidera.
W maju okazało się jednak, że Leicester przytarło nosa i obu Manchesterom, i całej szajce z Londynu i wszystkim ekspertom, którzy kpili z nich i z Ranieriego. Od początku pewne było jednak, że prawdziwą próbą będzie najpierw okienko transferowe, a potem – runda jesienna. Runda wymagająca odpowiedniego wyważenia proporcji, rozparcelowania sił pomiędzy aż trzy różne rozgrywki i gry ze świadomością tego, iż rywal zna słabe i mocne strony.
Na tę chwilę podopieczni Ranieriego zajmują w tabeli pozycję czternastą. Rok temu, na tym samym etapie rozgrywek, byli liderem, a dwa lata temu… ostatnim zespołem w tabeli. Powiedzieć, że to jak jazda rozpędzoną kolejką górską bez zapiętych pasów bezpieczeństwa, to nic nie powiedzieć. Bo choć „Lisy” w Premier League cieniują (tylko 16 punktów w 15 meczach), to wszelkie straty postanowili sobie powetować wychodząc z pierwszego miejsca w grupie G Ligi Mistrzów.
Jesienią natężenie meczów było dla drużyny z King Power Stadium zabójcze. Sezon zaczęli najwcześniej, bo przecież meczem o Tarczę Wspólnoty. W europejskich pucharach odbębnić musieli sześć spotkań, do tego doszedł jeszcze Puchar Ligi. Mamy praktycznie połowę grudnia, a ekipa Ranieriego ma już w nogach 23 spotkania. Rok temu o tej porze było ich o sześć mniej, a jakby tego było mało to przecież dużo większy trud wkłada się w mecze wyjazdowe z Porto czy Brugią niż spotkania EFL Cup z West Hamem czy Hull City.
Dla Leicester dobra wiadomość jest taka, że wiosną piłkarze będą mogli złapać nieco tchu. Na tę chwilę pewne do rozegrania w Champions League mają dwa mecze. Z Pucharu Ligi już odpadli, za to siódmego stycznia pojadą do Liverpoolu powalczyć z Evertonem w 1/32 finału FA Cup. Nowy rok zapowiada się więc o wiele luźniej pod kątem terminarza niż końcówka teraźniejszego, a i zespół zdaje się przypominać sobie w jakim stylu rozjeżdżał kolejnych rywali w poprzednim sezonie.
To zresztą nie koniec pozytywów. Claudio Ranieri przez praktycznie całą jesień zmuszony był kombinować i szukać alternatyw na to, w jaki sposób zastąpić N’Golo Kante. To znaczy fizycznie kontynuatora działań pomocnika, który czmychnął do Chelsea, w kadrze posiada, ale Nampalys Mendy przez kilkanaście tygodni leczył kontuzję. Teraz jednak Francuz jest już zdrowy i niedługo będzie mógł już na pełnych obrotach pomagać drużynie. Poza tym latem nie doszło do większych przekształceń kadry, a ta obecna jest wręcz jeszcze silniejsza i szersza od ubiegłorocznej. Ponadto do zdrowia wraca też Kasper Schmeichel. I choć Ron-Robert Zieler spisuje się przyzwoicie, to nikt nie ma raczej wątpliwości, że na Duńczyka między słupkami z utęsknieniem wyczekują kibice.
Co prawda włoski szkoleniowiec narzeka na to, że rywale wyczuleni są na asów ofensywny – Mahreza i Vardy’ego – podwajając ich krycie przy każdej sposobności, a przeciwnicy generalnie spinają sie mocniej, by pokonać akutalnie urzędującego mistrza Anglii, to trudno wyobrazić sobie, by wiosną Leicester nie podskoczył w tabeli o kilka pozycji. Mecz z Manchesterem City tylko udowodnił, że „Lisy” wciąż potrafią przywalić z zaskoczenia, uruchomić akcję bramkową w ciągu kilku sekund, a współpraca napastników z pomocnikami wciąż ma potencjał, by działać na najwyższym poziomie. W końcu zagrali w sposób, do jakiego przyzwyczajali nas przez cały poprzedni sezon – maksymalnie efektywny, a jednocześnie niekoniecznie oparty na tym, by piłkę posiadać. O tym zresztą świadczą statystyki, bo to ekipa Guardioli w tym meczu przede wszystkim operowała futbolówką, ale przełożenia na wynik nie miało to żadnego.
W klubie już teraz zapowiadane są też styczniowe wzmocnienia zespołu, a dzięki temu, że Anglicy na wiosnę nadal walczyć będą w europejskich pucharach, Claudio Ranieri nie będzie raczej musiał szczypać się z kasą. Niemal pewnym jest pozyskanie za 14 milionów funtów Wilfred Ndidiego z Gent, który wzmocni formacje defensywne. Poza tym, po nieudanym jak dotychczas pozyskaniu Bartosza Kapustki, na King Power Stadium zagościc ma też solidny skrzydłowy. Krótko mówiąc – kadra będzie prawdopodobnie najszersza od momentu, gdy „Lisy” wygrzebały się z Championship, a terminarz nieco przyjemniejszy niż jesienią, gdy zespół boksował się tuż nad strefą spadkową.
Być może ważną rolę odgrywa też w tym wszystkim presja. To oczywiste, że niełatwo jest utrzymać poziom, kiedy tak znienacka zdobywa się mistrzostwo Anglii i wszyscy mają wobec ciebie wygórowane oczekiwania. W ostatnich miesiącach ekipa Ranieriego spuściła z tonu, ale w międzyczasie sam szkoleniowiec dbał ostatnio o to, by nie pompować zawodników. Wypowiadał się raczej w spokojnych tonach, a stwierdzenie dotyczące walki o utrzymanie tylko potwierdza, że Włoch chce spuścić nieco powietrza z rozdymanego majowym sukcesem balonika. „Dajcie nam pracować, a wszystko wróci do normy”, apelował pod koniec listopada. I, być może, wygrana nad Manchesterem będzie na tyle pozytywnym bodźcem, że da on kopa na rozpęd na kolejne miesiące.