Dziś w Kielcach spotkały się ze sobą zespoły, z których pierwszy stracił najwięcej goli w tym sezonie, a drugi z kolei strzelił najwięcej z całej stawki. I co? I nic. Znamy ligi, w których taki układ oznaczałby klasyczne spotkanie gołej dupy z batem, ale nie u nas. Najwięcej tracąca do tej pory Korona dała sobie strzelić tylko jedną bramkę, bo najwięcej strzelająca Pogoń dopiero w doliczonym czasie gry znalazła sposób na Małkowskiego. A wcześniej Koroniarze poczęstowali gości czterema bramkami!
Ot, Ekstraklasa.
Pierwsza połowa rozgrywana była w takim tempie, że momentami zastanawialiśmy się, czy nie zabłądziliśmy i przypadkiem nie oglądamy spotkania drużyn z dołu tabeli Premier League. Jednak od czasu do czasu piłkarze obu zespołów składali się na nasz bilet powrotny na Ziemię. Dorzucili się:
– Akahoshi, który w prostej sytuacji zachował się tak, jakby potrzebował piłki z dzwoneczkiem, by w nią trafić, z czego padła pierwsza bramka,
– Kudła, który nie zatrzymał w tej sytuacji w sumie słabego strzału Markovicia,
– Abalo, który w sytuacji sam na sam walnął w Kudłę,
– Rymaniak, który w polu karnym przyjmował piłkę tak, jakby był bardziej drewniany niż Dąb Bartek, czym zapewnił przeciwnikowi setkę,
– jeszcze raz Akahoshi, który ją zmarnował,
– Palanca, który rzut rożny wykonał w ten sposób…
Muj borze 🙈🙈🙈🙈#KORPOGpic.twitter.com/TLcBkTT376
— Pan Józek (@Pan_Jozek) 26 November 2016
Dziękujemy, ale nie trzeba było! Woleliśmy się oszukiwać. Na szczęście to umożliwili nam strzelcy kolejnych bramek, przede wszystkim ci z Korony. Przy dwóch pierwszych schemat był taki sam – długa piłka w pole karne Pogoni, główka wygrana przez Portowca, a następnie błyskawiczna bomba po “zebraniu” futbolówki w polu karnym lub przed nim. Nie wiemy, kto zrobił to piękniej, ale zarówno Aankour, jak i Marković mają zagwarantowane nominacje do tytułu gola kolejki. Czwarta bramka też brzydka nie była, bo zarówno wrzutka Abalo, jak i strzał głową Aankoura były jak z podręcznika. Na otarcie łez głową trafił Matras po dośrodkowaniu Nunesa z wolnego.
Korona – cztery.
Pogoń – jeden.
Gdybyście zakryli najważniejszą statystykę i rzucili okiem na resztę, moglibyście stwierdzić, że był to wyrównany mecz. I długimi fragmentami naprawdę był. Pogoń miała swoje okazje – zarówno przy wyniku 0-1, jak i 0-2 bramka wisiała w powietrzu. Ale Korona miała dziś entuzjazm, dzięki któremu jej piłkarze podejmowali różne – czasami szalone – próby. I była skuteczna. Trochę jak Pogoń przed tygodniem z Wisłą.
Obiecująco rozpoczyna się przygoda Bartoszka z Koroną. Jak tak dalej pójdzie – i gdy doliczymy pracę Jacka Magiery w Legii – za chwilę pół Ekstraklasy będzie rozglądało się za trenerem na zapleczu.
Fot. 400mm.pl