Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

redakcja

Autor:redakcja

23 listopada 2016, 00:36 • 3 min czytania 0 komentarzy

Po meczu Legii Warszawa z Realem Madryt pisałem, że polska piłka jest jak bezzębny, wiecznie pijany i zataczający się łotrzyk, który im żałośniej wygląda na co dzień, tym pełniejszym blaskiem świeci w nielicznych momentach względnej trzeźwości. 3:3 z obrońcami tytułu. Otwarta gra z “Królewskimi”, udowodnienie po raz kolejny, że w niektórych fazach choćby i elitarnych rozgrywek da się postawić orzechy przeciw dolarom.

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

I przychodzi mecz z Borussią Dortmund. W Dortmundzie. Przed legendarną “Żółtą Ścianą”. W miejscu znanym na całym świecie. I ten właśnie pijany, bezzębny łotr bezczelnie pakuje gospodarzom cztery gole.

Hollywoodzka kasta scenarzystów widziałaby tę historię tak, że przy 3:3 decydującego gola na wagę trzech punktów strzela dla gości Mateusz Wieteska, dwa tygodnie wcześniej obecny w Łodzi, na meczu rezerw Legii z ŁKS-em. Ale polski futbol każdym meczem i każdą minutą gry przypomina, że to nie wzgórza Los Angeles, ale Smarzowski z Pasikowskim. Że to – jak celnie ujął Leszek Milewski – bardziej “Wesele”, gdzie wszystko tonie w wódzie, bigosie oraz szambie, które wybiło w toaletach. Jak strzelają cztery i kupują drogie BMW, to dostają osiem, a organizator kończy bez palca, żony i butów.

Jak oceniać ten mecz? Jak ocenić porażkę 4:8? W jaki sposób podchodzić do spotkania, które wymyka się wszelkim ramom definicyjnym?

Nie jest jakimś szczególnym wyzwaniem rozsmarować Legię. Punktować jeden po drugim wielbłądy w defensywie, szkolne błędy w kryciu, w ustawieniu, nawet w przyjęciu piłki czy złapaniu jej przez bramkarza. Można bez trudu rozjechać Czerwińskiego, który do końca przyszłego tygodnia będzie widział świat z żółtym poblaskiem od przemykających we wszystkie strony postaci w jaskrawych koszulkach. Można pastwić się nad Cierzniakiem, który dzisiaj odrobił te wszystkie tygodnie na ławce, wpuszczając goli za dwa miesiące w ryczałcie, popełniając też zresztą błędów za kolejne dwa miechy. Można się czepić nawet Jacka Magiery, który zamiast zachowawczej gry wybrał wypuszczenie na dortmundczyków eksperymentalnego składu, który potrafił strzelić, ale za Chiny nie potrafił bronić.

Reklama

Ale jaki to wszystko ma sens? Jaki sens ma przykładanie szkiełka i oka, skoro to, co wszyscy widzieliśmy to jakaś narkotykowa wizja rodem z pamiętników Huntera Thompsona? Wizje po kwasach są chyba identycznie chore niezależnie czy ćpun siedzi w okularach przeciwsłonecznych czy korekcyjnych.

To trochę jak próbować zmierzyć tętno gościa, który właśnie leży nieprzytomny w ringu, ale z szerokim uśmiechem, bo w ustach wciąż trzyma odgryziony kawałek ucha rywala. Trochę jak sprawdzać kolor kałuży powstałej w wyniku kraksy ciężarówki z całą paletą różnokolorowych farb. Generalnie: to jak próbować w jakiś w miarę logiczny sposób sprawdzać zjawiska irracjonalne, absurdalne i pozbawione głębszego sensu.

Koniec końców, gdy już zgasną światła, wszyscy wrócą do ligowego grania i ekscytowania się półfinałem Real – Bayern, albo Barcelona – Atletico – zostaną emocje i wspomnienia. Emocje towarzyszące zdobyciu gola na 1:0 w świątyni całego Zagłębia Ruhry. Emocje przy akcji Prijovicia, gdy przez moment wydawało się, że kapitalna podcinka leci prosto w bramkę, dając Legii szalone 3:3. Emocje po trafieniu Kucharczyka, pierwszej bramce Polaka od czasów, które nawet dzisiejsi studenci pamiętają jak przez mgłę. No i wspomnienia. Osiem straconych goli będą pamiętać wrogowie Legii. Jej kibice będą wracać do bajecznej asysty Radovicia i równie dobrego strzału “Kuchego”, do bramki Ofoe z Realem i wreszcie do dzisiejszego zewniaka Prijovicia.

W państwie, które kilkadziesiąt lat żyło remisem z Anglikami naprawdę niestosowne byłoby ganienie kogokolwiek za ciepłe wspomnienie związane z czterema golami zdobytymi na Signal Iduna Park, przed jednym z najsłynniejszych sektorów świata.

Sam do dziś wspominam 0:0 z Manchesterem United, które było równie istotne jak założenie kalesonów w pięćdziesięciostopniowy mróz (czyli: nie pomogło). I cholernie zazdroszczę legionistom. Pewnie jeszcze przez dobrych kilkanaście lat, a może i dłużej, będę oglądał gola Piotra Matysa załadowanego piętą Fabienowi Barthezowi. Oni mogą wybrać spośród siedmiu zdobytych w ledwie trzy tygodnie.

Nikt im tego nigdy nie zabierze.

Reklama

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...