Czasami bierze człowieka na wspominki. Był listopad 2001 roku, prowadzona przez Jerzego Engela reprezentacja Polski szykowała się do towarzyskiego meczu z Kamerunem. Tradycyjnie przejrzałem listę powołań rywali, bo to najprostszy sposób na znalezienie tematu. I temat znalazł się momentalnie, wręcz sam wepchnął się w łapska.
Guy Armand Feutchine.
Przecież ja to nazwisko znam! Były zawodnik Wisły Kraków i Cracovii, jeden z pierwszych Murzynów w historii naszej ligi. I on teraz – już jako zawodnik PAOK-u Saloniki – jest reprezentantem Kamerunu. Całkiem smaczna historia.
Sobie tylko znanym sposobem – zabijcie mnie, ale nie pamiętam jak – zdobyłem numer telefonu do Feutchine. Albo raczej ja zostawiłem mu swój numer, a on po prostu któregoś dnia oddzwonił. To akurat mam przed oczami: zatelefonował z samego rana i gdy powiedziałem coś po angielsku, od razu zaprotestował – że on grał w Polsce i zna polski i woli mówić w naszym języku, to sobie jeszcze go odświeży. Umówiliśmy się na spotkanie podczas zgrupowania reprezentacji, w Leverkusen.
(Leverkusen pamiętam dobrze, bo w hotelu odkręciłem kurek i nalewałem wodę do wanny, ale… usnąłem. Obudziłem się, gdy w całym pokoju powstało jeziorko. Wierzcie mi, suszenie wykładziny suszarką do włosów to nie jest najlepszy pomysł)
Feutchine (nie wiem, czemu zrobiłem mu zdjęcie przy WC) okazał się przesympatycznym, kapitalnym wręcz człowiekiem, niezwykle szczęśliwym z tego powodu, że ktoś w Polsce o nim pamięta i chce napisać tekst. Jednego dnia pojechaliśmy na mecz towarzyski, zdaje się, że do Duisburga, gdzie rywalem Kamerunu miała być Borussia Moenchengladbach (z Marcinem Mięcielem w składzie). Jakoś w końcówce niemiecki klub miał rzut karny, a Feutchine szeroko się uśmiechnął i powiedział do mnie: – Zobacz, nie będzie gola. Na pewno nie będzie gola. On zawsze broni!
Z bramki zszedł już potężny Jacques Songo’o, a zastąpił go patyczkowaty nastolatek.
– Na pewno obroni, hahaha! Na pewno! – śmiał się Feutchine. On generalnie śmiał się cały czas (no, poza tym krótkim momentem, gdy robiłem mu zdjęcie).
I rzeczywiście – obronił. Patyczkowaty golkiper nazywał się Carlos Kameni i miał wtedy 17 lat. Piłkarze Kamerunu mówili, że jest fenomenem.
Piętnaście lat później znowu jesteśmy w tym samym miejscu – na stadionie Camp Nou. On na boisku, ja na trybunach. Kameni, jak to ma w zwyczaju, przeciwko Barcelonie rozgrywa fantastyczny mecz i ratuje Maladze wynik 0:0. Myślę sobie, jaki ten świat jest mały, wszyscy się ciągle mijamy i trafiamy na siebie w najmniej spodziewanych okolicznościach. W ostatniej minucie meczu żałuję, że go wtedy – w 2001 roku – nie udusiłem.
* * *
Wtedy w Duisburgu zanim rozpoczął się mecz, trening kończył miejscowy MSV. A na testach nasz wyjątkowo zdolny nastolatek, też określany mianem fenomenu, mistrz Europy do lat 18 – Rafał Grzelak. Ale dzisiaj Rafała nie spotkamy ani w Niemczech, ani tym bardziej w Hiszpanii na Camp Nou, tylko w Chojnicach.
Jeszcze wtedy nie brakowało całkiem poważnych i kompetentnych ekspertów, którzy gdyby mieli odpowiedzieć na pytanie, kto zrobi większą karierę – Grzelak czy Kameni – postawiliby na Polaka. Tymczasem on jest poza poważnym futbolem od… Hmm, sam się zastanawiam, od kiedy. Od 2009 roku? A może od 2007?
* * *
W internecie natrafiłem na fragmenty mojego tekstu z wypowiedziami Feutchine. Mówił cały czas po polsku i starałem się oddać jego sposób konstruowania zdań, co może nie było najlepszym pomysłem. W każdym razie kilka cytatów poniżej…
W Kamerunie średnio piłkarz zarabia około stu dolarów miesięcznie. W Polsce na dzień dobry miałem pensję 700 dolarów. Ale w Kamerunie za 100 dolarów mogłem żyć cały miesiąc. A w Polsce? Zrobiłem duże zakupy i nie ma! Nie ma pensji! Wszystko się rozeszło. Dla przykładu – w Kamerunie puszka coca-coli kosztuje około 50 gr. U was jakieś dwa złote. W Polsce tak na co dzień nie byłem bogaty.
Jak już byłem w Krakowie, przyjechał do klubu Emmanuel Olisadebe. Menedżer Wisły, pan Kapka, powiedział: ”Feutchine, nie mamy dla niego mieszkania, może u ciebie się zatrzyma?”. Ja odparłem: ”Pewnie, czemu nie?”. No i mieszkaliśmy razem półtora miesiąca. Zaprzyjaźniliśmy się. Ale Emmanuel tych testów nie zdał. To znaczy Wojciech Łazarek powiedział: ”nie!”. (…) Ja wiedziałem, że to dobry piłkarz. Ja mam oczy. On był szybki. On był dobry technicznie.
W Krakowie na testach był też… Geremi z Realu Madryt! Przyjechał do Polski cztery dni przede mną. I mu powiedzieli, że jest słaby. Teraz jest w Realu. Ja nie wiem, czy wasi trenerzy niedowidzą, czy jak? Ale jak piłkarz jednego dnia nie może zyskać uznania w oczach trenera słabej polskiej drużyny, a następnego przez Turcję trafia do Realu, to chyba coś tu jest nie tak i ktoś tu się nie zna na swojej robocie. Albo nie znają się ci z Realu, albo ci z Hutnika…
Ja w Polsce lepiej z dziewczynami żyłem, niż z chłopakami. Bo chłopaki to głównie chcą pić piwo, a dziewczyny chcą rozmawiać. Polskie dziewczyny potrafią słuchać. To polega na tym, że dziewczyny słuchają, a ty je czegoś uczysz. I one są zafascynowane tym, co opowiadasz. Miałem dużo dziewczyn w Polsce, ale wiesz, wtedy nie byłem żonaty. Z jedną nawet byłem półtora roku. Zakochałem się. Polskim dziewczynom podobają się Murzyni, bo dużo czarnych nie ma w Polsce. I znalezienie dziewczyny nie było problemem. Żadnym.
* * *
Im częściej z trybun oglądam Gerarda Pique, tym bardziej się nim zachwycam. Są piłkarze, których wpływu na mecz telewizja nie oddaje. Jednym z nich był np. Andrea Pirlo, którego docenić można było w stu procentach dopiero po obejrzeniu na żywo. I kimś takim jest też Pique – obrońca totalny, o niebywałym wpływie na funkcjonowanie całego zespołu, zjawiskowo czytający grę i niebywale przydatny w rozprowadzaniu akcji. Po raz pierwszy doceniłem go w tym stopniu podczas kompletnie kiszkowatego meczu Ligi Mistrzów z Benficą, w ostatniej kolejce fazy grupowej (co jest o tyle ważne, że Barcelona wystawiła słaby skład i generalnie nie przemęczała się). Do przerwy nie dało się na to spotkanie patrzeć, w grze zespołu nie funkcjonowało zupełnie nic. I dopiero gdy wszedł Pique, wszystko zaczęło się kleić.
Pique na żywo to piłkarskie delicje.
* * *
Na koniec ważna sprawa. Wydawnictwo SQN chce zaprosić do Polski Andresa Iniestę. Co ważne – nie tylko chce, ale podobno naprawdę jest na to szansa. Aby plan się powiódł, potrzebna jest wasza pomoc. Obejrzyjcie poniższy filmik, a dowiecie się wszystkiego (i może wygracie wycieczkę do Barcelony).