Reklama

Mistrz?! To jest popierdółka, a nie mistrz!

redakcja

Autor:redakcja

19 listopada 2016, 20:57 • 5 min czytania 0 komentarzy

Zwycięstwo odnoszone raz na cztery spotkania, dwa punkty przewagi nad strefą spadkową, piętnaście straty do lidera. Tak jak kilka miesięcy temu wszyscy w Anglii zazdrościli Leicester, gdy skąpani w szampanie piłkarze Lisów zostawali mistrzami kraju, tak dziś mało kto chciałby się pewnie znaleźć w ich położeniu. A jeśli już, to raczej Hull czy Swansea, niż patrzący na nich wtedy z dołu Arsenal, Tottenham czy oba Manchestery.

Mistrz?! To jest popierdółka, a nie mistrz!

Poniekąd to było do przewidzenia. Z tak krótką ławką, choć przecież nieco latem wydłużoną, tracąc jednak też w tym samym czasie prawdziwą maszynkę do przechwytów, nie dysponując dość dużą liczbą piłkarzy stworzonych do dominacji nad każdym rywalem, Leicester nie miał prawa do drugiego tak pięknego sezonu. Sequel musiał być taki, jaka jest większość sequeli. Znacznie słabszy od „jedynki”. Ale że będzie aż tak marny – tego chyba nikt się nie spodziewał.

Dziś Lisy przegrały w lidze po raz szósty. Po dwunastu kolejkach mają dwa razy więcej porażek, niż w bajecznym poprzednim sezonie po ostatnim gwizdku finałowej serii gier. Tym razem zbyt mocny okazał się Watford, dwa tygodnie temu był to West Brom, w pierwszej serii gier Hull. A więc przeciwnicy, po których Lisy przeszły w minionych rozgrywkach suchą stopą, nie notując z nimi choćby jednej przegranej. Po drodze brutalnie z Lisami rozprawiły się też Chelsea, Liverpool i United, ale o ile tutaj nie było to wielką sensacją, po to wspomniane trio zbroiło się latem na potęgę, o tyle trzej przeciętniacy lejący mistrza?

Trochę nie przystoi.

***

Reklama

Do godziny 18:30 czasu polskiego, jego rekordem były cztery minuty spędzone na boisku w meczu z Middlesbrough. Dziś szukając jednak jak co tydzień na kartce ze składem swojego nazwiska wśród rezerwowych, przeżył niemałe zdziwienie. Harry Winks, gość z ośmioma minutami w Premier League, dziś miał zagrać w derbach Londynu z West Hamem od pierwszej minuty. Mauricio Pochettino wielokrotnie wcześniej pokazał, że nie boi się zaufać piłkarzowi, który zapieprza jak dziki na treningach, a dziś wreszcie zdecydował się pokazać światu kolejny chowany dotąd i prezentowany naprawdę sporadycznie, w bardzo krótkich okienkach czasowych talent.

Nie pożałował.

Kibice Kogutów jeszcze wrócą do tego gola z sentymentem, bo Winks do złudzenia przypomina swoim stylem gry Delego Alli, kilkanaście miesięcy temu również wchodzącego do składu, a dziś jedną z czołowych postaci w układance Pochettino. Nie jest może tak w swoich poczynaniach zuchwały i pewnie grosza byśmy nie postawili, że powtórzy najsłynniejszego gola Anglika z poprzedniego sezonu, woleja po półobrocie, który był pokazem techniki, ale i piłkarskiej bezczelności. Ale jeśli mielibyśmy strzelać, czy ma predyspozycje do zrobienia na White Hart Lane furory na miarę Allego właśnie czy Harry’ego Kane’a, odpowiedź byłaby raczej twierdząca.

Kane’a jednak dziś nie przyćmił. Ten w dwie minuty sprawił, że Slaven Bilić gdyby mógł, wyszedłby z siebie i stanął obok. Najpierw do pustaka wykończył zagranie Sona, później dorzucił jeszcze gola z karnego. Wszystko od stanu 1:2 dla West Hamu, utrzymującego się aż do 89. minuty. Młoty miały jeszcze wtedy wszelkie powody by wierzyć, że do ośmiu przedłużą serię meczów bez zwycięstwa Spurs.

Tym boleśniejsza to porażka, że powiedzieć o karnym na 3:2, że był dyskusyjny, to powiedzieć zdecydowanie za mało. Mamy ogromne wątpliwości, podobnie jak mieliśmy je w sytuacji z Kanem w pierwszej połowie, gdy z kolei jedenastka raczej się należała, a podyktowana nie została. Dopełniając pomieszania z poplątaniem – w identycznej sytuacji do tej, w której sędzia Dean po gwizdek nie sięgnął, w polu karnym Tottenhamu zdecydował się z kolei wskazać na wapno.

Reklama

Podsumowując – jeden karny niesłusznie niepodyktowany, jeden podyktowany słusznie, ale w sytuacji identycznej do niepodyktowanego i jeden zagwizdany wtedy, gdy raczej być go nie powinno. W teorii – wyszło na zero. W praktyce – skończyło się na 3:2 dla Kogutów.

***

Podobne emocje, co piłkarze West Hamu, w końcówce swojego meczu przeżywać musiał niestety Łukasz Fabiański. Minutę przed końcem jego Swansea prowadziła i miała na wyciągnięcie ręki pierwsze zwycięstwo od dziesięciu spotkań. I wtedy piłka trafiła do Seamusa Colemana.

1:1, Fabiański po raz jedenasty w ostatnich dwunastu meczach bez czystego konta. Co jest dziś o tyle trudniejsze do przełkniecia, że na mecz na zero z tyłu bardzo mocno sobie zasłużył pięcioma wcześniejszymi interwencjami. I nie zdziwi nas też, jeśli tu i ówdzie wybrany zostanie graczem meczu. Na pewno był jednym z najlepszych na boisku.

***

Gdybyście jeszcze nawet parę dni temu powiedzieli nam, że Pepowi Guardioli mecz w Manchesterze City wygra Yaya Toure, dzwonilibyśmy po psychiatrę. Toure?! Ten sam, który przeczłapał półfinał Ligi Mistrzów z Realem Madryt? Ten, którego Hiszpan nie zgłosił nawet do Ligi Mistrzów i którego zdaniem agenta piłkarza Dimitriego Seluka upokarzał na każdym kroku, domagając się jeszcze przeprosin od Seluka, by przywrócił Iworyjczyka do składu meczowego?

No to uważajcie. Yaya raz:

Yaya dwa:

2:1 na Selhurst Park. Pozamiatane. Można już zbić sobie pionę i zostać najlepszymi kumplami.

Zrzut ekranu 2016-11-19 o 20.37.35

***

Komplet dzisiejszych wyników w Premier League:

Zrzut ekranu 2016-11-19 o 20.42.00

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
6
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Anglia

Anglia

Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Bartosz Lodko
1
Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Komentarze

0 komentarzy

Loading...