Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

redakcja

Autor:redakcja

17 listopada 2016, 18:37 • 5 min czytania 0 komentarzy

Środa, a zamiast Ligi Mistrzów, wśród meczowych hitów Znojmo – Vlasim w drugiej lidze czeskiej i kolejka czarnogórskiej Telekom CFL. Niedziela, a zamiast miliona ciekawych meczów, w europejskim zestawie eliminacyjnym najmocniejszą parą Grecja – Bośnia. Dzień wcześniej standardowo przerzucałem kanały, patrzę, a tu transmisja Gruzja – Mołdawia, czyli meczu, który komentatorzy dostają, gdy zajmą szefowi ostatnie miejsce parkingowe. Tak reprezentacjo, na twoje mecze się czeka, ekscytują cały kraj. Ale nałogowi meczoholicy podczas przedłużającej się przerwy reprezentacyjnej odczuwają syndromy brutalnego, nagłego odstawienia.

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Jakby mało było zniewag dla futbolu reprezentacyjnego, pierwszy weekend po przerwie wygląda jak mokry sen kibica w kapciach. W Ekstraklasie wyjątkowo zapowiada się Jagiellonia – Legia, La Liga proponuje derby Madrytu, Premier League kusi Man Utd – Arsenal, Bundesliga wyciąga z kieszeni Dortmund Bayern, w Serie A najciekawiej zapowiadające się od paru lat derby Mediolanu. Dawno nie było mocniejszego zestawu. Drogi meczu Nowej Kaledonii z Nową Zelandią, droga batalio Portugalii z Łotwą i rundo wstępna pucharu Bułgarii, czas usunąć się z ringu, wjeżdża inna kategoria wagowa.

Oczywiście, że mundial czy Euro to imprezy, które ogląda się znakomicie i mają mocniejszy wydźwięk niż nawet Champions League. Między innymi dlatego, że łatwo wejdzie w te rozgrywki niedzielny kibic: nie musi śledzić rok meczów, tylko wystarczy, że spręży się na parę tygodni. Na ten czas, gdy futbol trafi pod strzechy wszędzie, gdy będzie tematem numer jeden w tramwajach i autobusach, może dorobić się roli znawcy, może wyłapać w zasadzie pełnię smakowitych kontekstów.

Ale eliminacje, pomijając mecze własnej reprezentacji… Nie, to nie jest to. Rozpieściła nas piłka i wszelakie stacje, jesteśmy przyzwyczajeni, że w przeciągu tygodnia do dyspozycji jest X ciekawych meczów, a nie jeden, maksymalnie półtora, dwa. Nie zdziwię się, jeśli kiedyś włodarze klubowi zaczną forsować gruntowną reformę eliminacji. Coś na kształt eliminacji do Eurobasketu: najlepsi z poprzedniego turnieju mają automatyczną nominację i wolne. W naturalny sposób będzie to zwalniać z dodatkowych bojów najlepszych, co oznacza rozluźnienie terminarza i mniej kontuzji wśród największych gwiazd – w to graj potęgo. Mniejsi i średniacy? Przecież można im zorganizować krótki turniej eliminacyjny, względnie mniej intensywną meczowo drabinkę.

Kluby będą argumentować: siedmiu z ośmiu ćwierćfinalistów Euro 2008 zagrało na Euro 2012. Siedmiu z ośmiu ćwierćfinalistów Euro 2012 zagrało na Euro 2016. W zasadzie na jedno wychodzi, to po co tyle grać?! Naprawdę nie wykluczam w przyszłości takiego scenariusza: jakkolwiek wiem, że mecze reprezentacji przynoszą coraz większe pieniądze, tak skala wzrostu jest nieporównywalnie mniejsza niż w rozgrywkach klubowych. Poza tym wszyscy chcą finałów, to jest gruba ryba, biznesowa żyła złota, nie mecz eliminacji na Kaukazie.

Reklama

Czy bardzo brakowałoby regularnych meczów reprezentacji? Jeśli w perspektywie mielibyśmy pewny awans na kolejną wielką imprezę, śmiem twierdzić, że tak bardzo nie. Byłoby czym przecież wypełnić czas. Problem w tym jednak, że paradoksalnie… zatęskniłby za nimi futbol klubowy. Umówmy się, może i w najbardziej rozwiniętych piłkarsko krajach siła marki Arsenalu jest równa bądź niewiele mniejsza niż kadry Anglii, może Barcelona i Real przerastają marką kadrę Hiszpanii, ale u nas żadna drużyna nie pobudza jak kadra. To ona nakręca koniunkturę. To ona wybija się poza środowisko, potrafi zainteresować kogoś, kto nie zna nawet zasad futbolu, to ona przy sprzyjających wiatrach zwerbuje mnóstwo nowych kibiców dyscypliny.

Znowu jednak, najwięksi mogą uznać, że da się to pogodzić: dobra, to wy sobie kopcie w eliminacjach, my sobie odpoczniemy. Nam to niepotrzebne, nie ten etap.

***

O wrażeniach związanych z reprezentacją Polski już pisałem, natomiast jak zwykle tu i tam zapisało się kilka niezłych historii. W Europie maluczcy w ogóle przeprowadzają ofensywę, doskonale idzie Azerom, Litwini dawno tak dobrze nie wystartowali, cały kontynent wie już, jak trudnym terenem są Wyspy Owcze. Niedoceniana jest natomiast tegoroczna przygoda Luksemburga.

Są w grupie śmierci z Francją, Holandią, Szwecją, Bułgarią, Białorusią. Przed nikim nie padli na kolana. Mecz w Bułgarii: wyszli na 2:1 po dwóch golach Joachima z drugiej ligi belgijskiej. Bułgarzy wyprowadzili na 3:2, ale Bohnert w 91 na 3:3. Tonew zabił marzenia Luksemburga dopiero w 92 minucie, ale bój i tak zacny. Później skromne 0:1 ze Szwecją, godne uwagi 1:1 z Białorusią na wyjeździe, nawet z Holandią było honorowo – do przerwy 1:1, porażka raptem 1:3. Każdy mecz twardy, nikt za darmo punktów nie dostał.

Wielkim przegranym startu eliminacji CONCACAF póki co są Amerykanie, które najpierw dostało od Meksyku, a potem zostało zgnojone przez Kostarykę 4:0. Jasne, na sześć drużyn cztery wchodzą dalej, a jedna trafia do barażów, więc wciąż szans sporo, niemniej gorzej zacząć już się nie dało.

Reklama

W Azji raczej nie będzie hollywoodzkiej historii z udziałem Syryjczyków, za bardzo uciekły Iran, Korea Południowa i Uzbekistan. Ten ostatni natomiast bije się mocno i moim zdaniem jest czarnym koniem do awansu. Od dawna mają solidną jak na Azję ekipę, w składzie gości z ligi rosyjskiej. Wprowadziliby trochę kolorytu, coś świeżego, Iran czy Koreę Południową widzieliśmy już dość razy.

Ale i tu piłka klubowa jak zawsze sypie mocnymi odpowiedziami. Chcecie niespodzianek? Otóż rezerwy Sevilli są drugie w Segunda Division, czyli w lidze, z której dopiero co spadły rezerwy Barcy.

Screen Shot 11-17-16 at 06.35 PM

W Turcji zamiast kogoś z wielkiej trójki czy innego Trabzonsporu, prowadzi Istanbul Basaksehir z Napoleonim w składzie. Najbardziej zaskakują mnie jednak dobre wyniki Rijeki w Chorwacji, bo wydawało się, że kto jak kto, ale Dinamo Zagrzeb zabetonowało swoją ligę na lata. Tymczasem Rijeka prowadzi z sześciopunktową przewagą.

Stadion_Kantrida_Rijeka_13032012_2

Stadion też sympatyczny

A warto zaznaczyć, że HNK Rijeka w 1999 straciła tytuł na rzecz Dinama przez przekręt. Ostatnia kolejka, przegrywają jednym punktem przez gola ze spalonego, jakiego trafił im Osijek. Tytuł idzie do stolicy. Lata później dochodzenie wykrywa, że prezes chorwackiej federacji Franjo Tudman, prywatnie kibic Dinama, ostro wpływał na decyzje arbitrów, by Rijece utrudnić walkę.

Całej chorwackiej piłce zresztą przydałoby się, żeby ktoś wreszcie zdetronizował Dinamo. Nie tylko wyścigi jednego konia są skrajnie nudne, ale po prostu zarządzany przez szalonego Mamicia nie powinien być główną wizytówką chorwackiej piłki.

***

Oczywiście futbol musi mieć ostatnie słowo, jeśli tylko zechcesz się z niego wyzłośliwiać: wspominane na początku Znojmo – Vlasim? 4:4. Kto oglądał, wygrał w życie.

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...