Reklama

Rumuni piszą do mnie, żebym znów był ich psem. Dla takich kibiców można było walczyć do wyrzygania

redakcja

Autor:redakcja

11 listopada 2016, 00:00 • 22 min czytania 0 komentarzy

Jakie wiadomości wypisują na Facebooku rumuńscy kibice i czemu bycie psem to w Bukareszcie żadna ujma? Czemu w Śląsku Wrocław w tamtym sezonie można się było poczuć jak w rumuńskim klubie? Jak się gra na boisku, przez którego płytę przechodzi… ścieżka? W dzisiejszym odcinku „Całego na biało” piłkarz Śląska Wrocław, a wcześniej Dinama Bukareszt i Żalgirisu Wilno, Kamil Biliński. 

Rumuni piszą do mnie, żebym znów był ich psem. Dla takich kibiców można było walczyć do wyrzygania

Jak oceniasz potencjał piłkarski worka ziemniaków? Może być od 1 do 10.

Zero.

Napisaliśmy, że twoja sytuacja w Śląsku jest tak dramatyczna, że rywalizację z tobą wygrałby nawet worek ziemniaków.

Albo pachołek treningowy… No co, bolało. Wiem, co osiągnąłem, wiem, na jaki poziom wszedłem, a moja sytuacja rzeczywiście wyglądała niedobrze. Zostałem trochę ofiarą słabszego okresu Śląska, bo przecież nie tylko ja gorzej grałem, ale cała drużyna. Słyszałem głosy, że jesteśmy w takim miejscu, bo Bila nie strzelił dwudziestu kilku bramek. Trener Rumak ma swoje przekonania, ja mu początkowo nie pasowałem… Było ciężko. Ale wiedziałem, że swoim charakterem, podejściem, świadomością, że nie ma sensu się poddawać przekonam go do siebie i dam sobie radę.

Reklama

Nie miałeś myśli, żeby się stąd zwijać? Rumak próbował już wszystkiego. Wpuścił nieopierzonego Idzika, Moriokę, który na dziewiątkę kompletnie się nie nadaje, zabiegał o Mervo… Nawet przewodniczący rady nadzorczej Śląska mówił, że potrzeba napastnika z prawdziwego zdarzenia.

Sam się dziwiłem, bo na sparingach przed sezonem grałem, strzelałem bramki, a potem zostałem odstawiony. Rzeczywiście był moment, w którym rozważałem transfer. Może lepiej zmienić otoczenie, żeby nie siedzieć w próżni? Może lepiej się zwinąć, skoro trener powiedział mi wprost, że będę miał ciężko z graniem? Byłem jedną z nielicznych osób, które we mnie wierzyły. Mogę powiedzieć, że gdyby nie chodziło o Śląsk Wrocław, pewnie bym już był w innym klubie. Ten klub za dużo dla mnie znaczy, żebym mógł się tak szybko zwinąć. Byłem dokopywany do ziemi, naciskano mnie, żebym odszedł. Powiedziałem, że mam rok kontraktu i się nie poddam. Na ten moment jestem wygrany.

Ta twoja miłość do Śląska jest trochę trudna. Narzekałeś też na to, że w klubie inaczej patrzy się na wychowanków.

Bo tak jest.

W czym się to objawia?

Widzisz to dopiero, gdy pojedziesz za granicę. Jako obcy zawodnik doświadczyłem rzeczy, na które swój nie miał co liczyć. Niekoniecznie chodzi o to, że mogłem leżeć na treningach, tak nie było. Głupi przykład: miałem jakąś pozasportową sprawę – nie wiem, potrzebowałem samochodu – od razu mi pomagali. Z wychowankami mieli takie podejście: „no, dobra, ty jesteś drugorzędną sprawą, załatwimy przy okazji”. Ja dostawałem za chwilę, oni – za trzy dni. Małe rzeczy, które na każdym kroku pokazywały jednak, że jesteście traktowani inaczej. Teoretycznie wymaga się tyle samo co od obcokrajowca albo nawet więcej, a traktuje o wiele gorzej. Bo co? Bo swój? Bo wiadomo, kto to jest i co można z nim zrobić? No nie. Powinno być to na równi albo wręcz swój powinien mieć lepiej.

Reklama

Kibice nie czekali na was ostatnio na rogatkach miasta?

Chyba nie (śmiech). Czytałem, że napisaliście, że nie powinni nas wpuszczać do Wrocławia, bo u siebie słabo punktujemy. Za to na wyjazdach top.

Z czego to wynika?

Myślę, że z taktyki. Grając u siebie musimy atakować, otworzyć się, dążyć do zwycięstwa.

Nie zawsze wygląda, że do niego dążycie.

No ale tak powinno być. Jadąc na wyjazd jesteś stroną broniącą się, możesz bardziej skupić się na tyłach, żeby potem nagle zaatakować z drugiego tempa. Poprzedni sezon był odwrotny. Dużo meczów wygraliśmy u siebie, na wyjeździe kompletnie sobie nie radziliśmy. Nas to bardzo boli, że dopiero w niedzielę zaliczyliśmy pierwszą wygraną u siebie.

Ten smutny stadion chyba też nie pomaga. Patrzysz po trybunach – zawsze pustka.

Wiesz co… Ja bym wolał grać przy Oporowskiej przy pełnych trybunach. Na treningach spędzamy tam sześć dni w tygodniu. Mamy swoje szatnie, znamy każdy kąt, każde źdźbło trawy. Czujemy klimat tego stadionu, bo to jest nasz stadion. Grałem tam i pamiętam jak było wcześniej. Jak ryknęli kibice – niosło. Tutaj dźwięk rozbija się po pustych krzesełkach. Cały czas czujesz się, jakbyś grał na wyjeździe, ale z taką presją, jakby to był mecz u siebie. Nie zawsze jest tak, że mamy możliwość poznania tego stadionu. Rozegramy mecz – na razie, cześć, trzeba lecieć. Nie ma czasu, by się z nim oswoić. Potem przychodzisz na stadion, patrzysz… Niby przyszło dziesięć tysięcy osób, a czujesz się, jakby to było 200.

Na stadionie czujesz się jak na wyjeździe, w drużynie czujesz się jak za granicą…

Trochę zachwiana ta szatnia, pół na pół obcokrajowców, większość rozmawia po angielsku. Ja nie mam z tym problemu, możemy pogadać, spędzić czas, ale kilku chłopaków albo słabo rozmawia po angielsku albo w ogóle i to jest pewien kłopot. To i tak bardzo się zmieniło wśród piłkarzy. W Wiśle Płock było kilku obcokrajowców i dwie osoby, które rozmawiały po angielsku. Reszta siedziała i patrzyła. Wiedziałem, o co chodzi, a nie potrafiłem zamienić z nimi słowa. Teraz chłopaki chodzą na kursy, uczą się. To trochę dziwne, siedzisz w polskiej szatni i widzisz, że Polak nie rozumie, o czym rozmowa.

– Słuchaj, mógłbyś się go zapytać o to czy…

Trochę niecodzienna sytuacja jak na polską szatnię. Ale takie są trendy w całej Europie, taka idea trenera Rumaka, ja jestem od tego, by pójść do pracy, zasuwać. Czy będę dzielił szatnię z Polakiem czy obcokrajowcem – nie mam na to wpływu, ja z nimi stworzę zespół tak czy tak. Kompletnie mi to nie przeszkadza.

WARSZAWA 23.07.2016 MECZ 2. KOLEJKA LOTTO EKSTRAKLASA SEZON 2016/17 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH IN WARSAW: LEGIA WARSZAWA - SLASK WROCLAW 0:0 KAMIL BILINSKI IGOR LEWCZUK FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Twoja droga do pierwszego składu Śląska – wydawało się – będzie krótka, tymczasem ty poszedłeś zupełnie na około, przez Litwę i Rumunię. O Litwie mówiło się, że to będzie twój sportowy upadek. Ale jak się przeanalizuje, chyba dużo dał ci ten wyjazd.

To nie był ani krok do przodu, ani do tyłu. W bok. Miałem nastrzelać tam bramek i wyjechać do lepszego klubu. Wypaliło z nadwyżką. Miałem tam wicemistrzostwo, mistrzostwo, brakło mi tylko króla strzelców. Czułem się jak w jednej wielkiej rodzinie. Dyrektor sportowy i właścicielka traktowali nas jak synów. Nieważne, czy miałeś lat 20 czy 38. Wszystko załatwiali tak, żeby było dobrze. Wiedziałem, że mnie nie skrzywdzą, że mi pomogą, że mnie wypromują i będę mógł odejść. Miałem czystą głowę, mogłem pracować ze świadomością, że klub pomoże mi wskoczyć na trampolinę. To był dziwny krok, przyznaję. Nikt się nie spodziewał, co to będzie. Ale z drugiej strony co miałem do stracenia? W Polsce wybór był taki: albo rezerwy Śląska Wrocław, albo drugoligowa Wisła Płock. Oferty z Ekstraklasy były, ale Śląsk nie chciał mnie puścić. „Jak nie u nas, to nigdzie indziej”. Pies ogrodnika.

Tak jakbyś miał odejść do jakiejś Korony Kielce i strzelić tam trzydzieści bramek, z czego w meczach bezpośrednich ze Śląskiem osiem.

Dziwne, nie? Wy mnie nie chcecie, OK, tylko po co mnie blokujecie? Oni się bali, że pójdę gdzieś, nagle odpalę, strzelę kupę bramek, a wy jako prasa zjedziecie ich, że oddali takiego dobrego piłkarza za darmo. Tylko Żalgiris był możliwością. Gdyby Wisła Płock została w pierwszej lidze – może bym tam został. Druga liga mi się nie kalkulowała.  Udało się w końcu przebić do składu Śląska, ale – jak powiedziałeś – trochę na około, przez dwa kraje.

Oglądałem bramki, które zdobyłeś na Litwie. Strzelanie generalnie nie sprawiało ci wtedy większych problemów. Umiałeś się w ogóle cieszyć z tych bramek?

A na filmikach jak to wyglądało?

No celebrowałeś.

No właśnie. Wiedziałem, że każda bramka przybliża mnie do tego, żeby się wypromować.

Ale musiałeś mieć z tyłu głowy, że strzelasz półamatorom.

Kogo to interesuje? My musieliśmy każdy mecz wygrać, być mistrzem kraju. Czy graliśmy z ostatnim zespołem czy takim, co nas napierał, cel był taki sam. W Żalgirisie byliśmy taką Legią. Mieliśmy reprezentantów kraju, najlepszych piłkarzy. Gdy oni chcieli mieć kogoś u siebie – po prostu go zabierali. W pierwszym sezonie do mistrzostwa zabrakło nam jednego punktu. Wygraliśmy trzynaście meczów z rzędu. W przerwie ostatniego meczu byliśmy mistrzem, bo Ekranas remisował. W drugiej odmienił jednak losy meczu…

Jakie to było uczucie grać mecz na stadionie, tfu, boisku, które nie miało trybun, a przez środek szła ścieżka, którą wydeptali ludzie? Tak mówił o nim Marek Zub.

 Wiem, chodzi ci o stadion Kruoji. Najśmieszniejsze było to, że ten zespół potem grał w pucharach i to chyba nawet z Jagiellonią. Ale już nie na tym stadionie, a na Ekranasie. Jedziesz tam na totalne zadupie, dookoła nie było nic, tylko stadionik z kilkoma barakami i małą trybunką, a ty masz rozgrywać mecz…

kru

Nie wierzę, że nie pomyślałeś sobie ani razu „kurwa, gdzie ja jestem”.

Oczywiście, że pomyślałem, jasne. Ale najgorsze było w tym to, że pojechałeś tam po trzy punkty. Wiadomo, że takich meczów nie wygrywa się łatwo i przyjemnie. Boisko rozwalone masakrycznie, nie dało się tam grać w piłkę. Trzeba było się zmusić, zacisnąć zęby i zapieprzać. Ja jeszcze byłem z innym bagażem doświadczeń, ale taki Andrus Skerla, który miał 38 lat, z niejednego pieca jadł chleb, był wiele lat w Szkocji… Wyobraź sobie, jaką on pracę musiał wykonać w głowie. Chciałeś strzelić jak najszybciej 2-3 bramki i wyjechać stamtąd jak szybko tylko się da. Każdy miał takie podejście.

Dużo było takich boisk?

Był jeszcze stadion Taurasu Taurogi, na którym graliśmy puchar. Boisko jak zaorane traktorem, wierz mi. Piłka skakała, nie dało się jej kopnąć. Ale co możesz zrobić, musisz to wygrać i iść dalej, do finału. Ale szok był. Co my tutaj robimy? Zróbmy swoje i uciekajmy.

U was organizacyjnie też szału nie było, skoro nawet nie mieliście własnego stadionu.

Gdy przychodziłem, to klub był w procesie odbudowywania swojej potęgi. Żalgiris ma super historię, ale wtedy byli trzynaście lat bez mistrzostwa. W tamtym tygodniu Żalgiris zdobył mistrza czwarty raz z rzędu, klub dąży do tego, żeby był wreszcie stadion. Generalnie umieli to poukładać. Polityka transferowa też nie była na łapu-capu. Wiedzą, że Litwa – jako ogół – nie przyciąga, więc chcą zaproponować puchary, dużą historię, szukają piłkarzy, którzy chcą się pokazać. Moim zdaniem największą bolączką tego regionu jest to, że to nie jest liga bałtycka. Gdyby zrobić jedną ligę z Litwy, Łotwy i Estonii poziom by się bardzo podniósł. Pomysł – z tego, co wiem – był już cztery lata temu, jak odchodziłem, ale chyba tylko na pomyśle się skończyło.

Do Polski się nawet chcieli podłączać!

Wiadomo, że to gruba sprawa i raczej by to nie przeszło.

Dlaczego? Od czwartej ligi – zapraszamy.

Ale doskonale wiesz, że oni by na to nie poszli. Trzy małe kraje zrobiłyby ligę, wyjazd z Rygi do Wilna to 300 kilometrów. Zagraliby po pięć zespołów z każdego kraju i tyle. Największym problemem jest chyba to, co zrobić, jakby się nagle okazało, że do eliminacji pucharów idą – przykładowo – trzy zespoły ligi litewskiej, a reszta zostaje z niczym.

Co sobie pomyślałeś, jak zobaczyłeś transparent „Litewski chamie klękaj przed polskim panem”?

Smutno mi było. Tym bardziej, że większość z tych Litwinów albo mówiła po polsku, albo chociaż to rozumieli. Tak samo jak u nas we Wrocławiu kibice wywiesili ostatnio transparent i było coś tam o Portugalczykach.

Tak. „Chcemy w Śląsku wychowanków, dolnośląskich piłkarzy, a nie portugalskich kelnerów czy hiszpańskich sklepikarzy”.

I oni od razu się pytają: – Co tam jest napisane? Coś o nas?

No przecież nie będę durnia z siebie robił i ich oszukiwał… Przetłumaczyłem. Takie sytuacje bolą, trzeba się szanować i normalnie do tego podchodzić. To tylko sport a nie gierki polityczne.

Wyszła podwójna wiocha, nie dość, że kompromitujący transparent, to jeszcze przegrana.

Dobrze, że tak się to skończyło. Byliby lepsi – to tyle, podajemy sobie rękę, idziemy dalej. Wydaje mi się, że była przez to w Żalgirisie jeszcze większa mobilizacja. Po losowaniu, gdy dowiedzieliśmy się, że trafiliśmy na Lecha, wiedzieliśmy, że my z trenerem Markiem mamy coś do udowodnienia, bo nasza pozycja w Polsce była różna. Litwini poszli z nami w ogień, oni mają takie przekonanie, że są gorzej traktowani przez Polaków. Uważają, że my walczymy za bardzo o swoje. Było widać na boisku, że grają do upadłego. To było fajne. Byliśmy jak rodzina i wiedzieliśmy, że przygoda w pucharach jest dla nas czymś szczególnym.

Trener Zub wspominał u nas, że na początku myślałeś, że Polak Polakowi pomoże i miejsce należy ci się z urzędu.

Nie, tak nie było. Wiedziałem, że na mojej pozycji jest Calum Elliot i trzeba będzie walczyć. Ale wiedziałem też, że nie wzięli mnie po to, bym siedział na ławce i patrzył w ścianę.

Trener wbija ci też inną szpilkę. Mówi, że powinieneś strzelić dla Żalgirisu 40 bramek, a nie 25.

Ja się z tym zgadzam.

Z tego wynika, że nie do końca wykorzystywałeś potencjał.

Tak, w takim zespole jaki mieliśmy każdy mecz powinienem kończyć trzema bramkami. Nie każde spotkanie mi wychodziło, były wahania. Jakbym strzelił 40 to już w ogóle bym zamknął usta. Czasami byłem mniej skoncentrowany, ale i tak uważam to za bardzo dobry wynik. Jak patrzyłem w ostatnich sezonach po topowych strzelcach, rzadko zdarzyło się, że ktoś przekroczył 20-tkę bramek. Wiesz, z trenerem Zubem to była w jakiś sposób specyficzna relacja. Trener nie chciał się spoufalać, żeby nie wyszło, że Polak z Polakiem sobie pomagają. Trzymaliśmy się razem, ale był dystans między relacją trener-piłkarz a relacją Polak-Polak. Też z Kubą Wilkiem musieliśmy zapierniczać, udowadniać, że nam się należy miejsce w składzie. W Polsce trener Zub jest trochę niedoceniany, ale u nas jak już łatka przylgnie, to ciężko ją odkleić. Możesz super pracować, rozwinąć się, a wszyscy i tak będą ci doczepiać kartkę na plecy. Do nas przyjechał i zaczął mówić w kilku językach. Po rosyjsku, po francusku, bardzo dobrze po angielsku. Z każdym od razu była gadka. Szybko to poukładał. Jako jeden z nielicznych zespołów w lidze graliśmy taktycznie. Nie że tylko umiejętności i jakoś to będzie. O dobrej pracy świadczy zresztą to, że trener był bardzo bliski objęcia reprezentacji Litwy, wysypało się na ostatniej prostej.

Coś cię zaskoczyło w samym życiu na Litwie?

Zaskoczyło mnie, że Wilno – jak na europejską stolicę – jest takie spokojne. Nie ma takiego tempa życia jak w Warszawie, gdzie spacerując widzisz, jak ludzie pędzą do metra. Tam – spokój. Czułem się bardziej jak…

Bardziej w Bydgoszczy niż stolicy.

Pod względem życia tak. Ale większych różnic raczej nie było. Kraje podobne do siebie.

A w samej szatni?

Miałem takiego oryginała, Egidijus Vaitkunas, to obecnie kapitan Żalgirisu. Miał jedną piosenkę, która zawsze musiała lecieć przed meczem. Trener mówi:

– Dobra, za trzy minuty wychodzimy.

A Egidijus: – Nie, nie! Stop! Piosenka, szybko!

Ale najlepsza była jego mania do numeru osiem. Zawsze musiał mieć koszulkę z tym numerem, w klubie, w reprezentacji. Gramy sparing – też trzeba było mu kołować koszulkę z numerem osiem, inaczej nie ma szans, żeby wyszedł. Wychodziliśmy z szatni przed meczem, on stawał w drzwiach, blokował i przepuszczał licząc.

– Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, stop! Teraz ja!

Zawsze sobie jaja z niego robiliśmy, czekaliśmy, aż będzie ktoś siódmy i próbowaliśmy mu się wpierniczyć w kolejkę. On zawsze z pełną powagą i groźną miną łapał gościa.

– Nie! Ja muszę! Ja osiem!

Zastanawiam się tylko, jak on teraz wychodzi na mecze, skoro został kapitanem. Podejrzewam, że system się nie zmienił.

OLSZTYN 12.08.2015 MECZ 1/16 FINALU PUCHAR POLSKI SEZON 2015/16 --- 1/16 FINAL OF POLISH CUP FOOTBALL MATCH: STOMIL OLSZTYN - SLASK WROCLAW 1:5 KAMIL BILINSKI FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Nie bałeś się jechać do Rumunii? Musiałeś przecież czytać, co tam się dzieje, widziałeś zdjęcia umierających rumuńskich stadionów.

Trochę się bałem. Popatrzyłem po zespołach, popatrzyłem po zawodnikach… nie do końca wiedziałem, czego się spodziewać. Przesądził moment, gdy znalazłem na YouTube filmiki z trybun z kibicami Dynama. Ciarki na całym cele. Serio. Świetnie było tego doświadczyć na własnej skórze. Oni generalnie na wszystko reagują bardzo żywiołowo. Trener Stoican na przykład wydawał się zawsze elegancki, garnitur i te sprawy. Przegraliśmy mecz w 88. minucie po karnym i fartownej bramce, wpadł do szatni, rzucił marynarką, złapał za koszulę, rozerwał ją, guziki poleciały po szatni (śmiech). Masakra. Rozniósł wszystkich. Rumuni tacy są, krew im szybko do głowy podchodzi. Inna sytuacja: gramy mecz, patrzę, a tu jestem do zmiany. Była 32. minuta… Sfiksował, coś mu nie pasowało, bo nie grałem bardzo słabo. Osiem tysięcy ludzi zrobiło mi standing ovation, a jego chcieli z kolei zlinczować. Po tym meczu go wywalili. Najśmieszniejsze jest to, że po trzech miesiącach Stoican wrócił do klubu i byliśmy najlepszymi kumplami (śmiech).

Rumunia!

Tam będąc trenerem nie jesteś w stanie żyć spokojnie. Żyjesz na gorącym krześle. Wstajesz rano, dzień jak co dzień, idziesz do pracy, a tu może nie ma już do czego iść. Nie liczą się z trenerami kompletnie. Ja tam w 1,5 roku przeżyłem trzech trenerów i jednego tymczasowego. Chociaż w sumie w Śląsku rok temu przeżyłem to samo (śmiech). Śmiałem się z Piotrkiem Celebanem, że czujemy się jak w Rumunii. Stoican miał styl jak trener Tarasiewicz. Mało mówił, ale gdy wszedł do szatni i powiedział dwa zdania, wiedziałeś, że musisz mordować. Potem przyszedł trener Teja i on próbował funkcjonować bardziej w technologii. Nowoczesne treningi, ćwiczenia takie, żeby się za bardzo nie zmęczyć. U nas się to nie sprawdziło. Mieliśmy ludzi do rąbanki, trener Teja długo tam nie wytrzymał, mimo że wyników nie mieliśmy złych. Wszyscy czuli po prostu, że potrzebują kija w plecy. To był zespół Czerwonych Psów. Brali ludzi, którzy potrafili skoczyć do gardła, a nie do grania w piłeczkę i lelum polelum.

Jak tyle mocnych charakterów to pewnie w szatni dym co chwilę.

Nie do końca. Ale tam treningi to prucie. Kolega nie kolega – walisz po nogach i się nie przejmujesz. Nie było „a dzisiaj nie, bo za dwa dni mecz jest”. U nich najważniejsze jest przygotowanie fizyczne, rąbanka, gra do przodu. Często zapomina się o taktyce.

Co ciekawe, byłeś liderem tej bandy.

Tak, pięć czy sześć meczów wyszedłem jako kapitan. Mam charakter jaki mam, nie boję być liderem, stwierdzili widocznie, że sie nadaję. Uświadomiło mi, jak ważną osobą dla nich jestem. Czasem brakowało umiejętności, ale serce zawsze oddawałem. Często kosztem profitów dla siebie grałem dla zespołu. Do dzisiaj mam na Facebooku od groma wiadomości od ludzi, żebym wrócił, żebym znowu był ich psem. Wyszedłeś na miasto i ludzie cię co chwilę zaczepiali. Tam wszyscy żyją piłką, uwierz mi.

– Ty jesteś Biliński? Daj autograf, zróbmy zdjęcie! Co tam u ciebie? Jak się czujesz?

Od razu w gazetach pojawiło się, że przyjechałem z żoną i dzieckiem, wszyscy pytali, co tam u nich, jak się tu odnajdujemy. U nas ktoś może wiedzieć, że ty to jesteś ty, ale nie podejdzie. W życiu. On ma się zniżyć do tego poziomu? Nigdy! W Rumunii jest otwartość, przyjście i podanie ręki to standard. Chcesz gadać – okej. Nie – idziesz dalej, rozumieją to. Bardzo mi się to podobało, bo sam taki jestem. Nie ma tak jak u nas, że „trochę się interesuję piłką, a trochę nie”. Piłkarze są na okrągło w telewizji, w gazetach. U nich taki kanał z ligą jak Canal+ jest ogólnodostępny. Dziennikarze łapią kogoś i jeżdżą za nim cały dzień, żeby znaleźć jakiś skandal, aż ten piłkarz coś odwali. Albo dostają cynk, że ktoś gdzieś chodzi i się na niego zasadzają.

Mogę potwierdzić. Pisałem kiedyś artykuł o Janosie Szekelym i znalazłem w rumuńskich mediach absurdalne informacje. Skandal z tego, że jakaś laska wchodziła do jego mieszkania po balkonie. Nikomu w Polsce nie chciało by się czekać na takie rzeczy.

Aferki, skandaliki, normalka. U nas czasem coś takiego się zdarza, ale raczej rzadko, media raczej nie szukają takich sensacji.

Z tobą też coś było?

Nie, ja byłem z rodziną, prowadzę trochę inne życie. Nie wychylałem się.

Jeździli za tobą?

Nie mieli gdzie (śmiech). Dom – baza treningowa, dom – baza treningowa. Czasem się wyszło z rodziną na obiad i tyle, miałem czyste kapcie. Ale moi koledzy z zespołu mieli akcje, że ktoś jechał za nimi cały dzień i kamerował. W klubie przez takie zdjęcia w gazetach już nawet nieszczególnie robili problemy. Może czasem wzięli kogoś na dywanik i tyle. Traktowali to raczej jako codzienność. Ważne było, byś zostawał zdrowie na boisku.

Jak to jest usłyszeć od właściciela klubu, że klub przechodzi w stan likwidacji?

Nie wiedziałem, czego się spodziewać. Z drugiej strony nie był to klub pokroju klubu Piotrka Celebana i Jakuba Wilka, gdzie właściciel mógł zwinąć się w pięć minut i mieć wszystko w dupie. W Dynamie była zbyt duża historia, zbyt duża przeszłość, nikt nie mógł tego zamknąć na kłódkę. Pieniądze niby były płacone, ale wiesz… Chwilę ich nie było, potem były, potem znowu nie było. Zagmatwane to wszystko. Ale zapewniano nas, żeby się nie obawiać. Właściciel kupując klub wiedział o jakiejś kwocie zadłużenia i powiedział „dajcie mi kilka lat, ja to pospłacam”. I tak było, wszystko się układało. Nagle okazało się, że Dynamo ma kolejna kwotę do spłaty. Wyrosła spod ziemi, nie wiadomo skąd.

– Sorry, tak się nie umawialiśmy. Tego nawet nie ruszam – powiedział.

Po tej informacji klub dostał zakaz gry w pucharach, a w moim pierwszym sezonie zajęliśmy czwarte miejsce i powinniśmy w nich wystąpić. „Nie ma pucharów, jest dług – ja nie będę tego tak tolerował”. Posypało się. Było kilka chorych sytuacji. Odszedłem, bo zaproponowali mi obniżenie kontraktu do absurdalnej kwoty. Zgadzasz się – zostajesz. Nie zgadzasz – na razie, cześć. Zespół się osłabił, zawodnicy zaczęli odchodzić, wiedziałem, że muszę się dogadać. Ale w sumie rozeszliśmy się w dobrych relacjach.

Niewiele na to wskazywało, pod koniec nawet odmówiłeś wyjazdu na zgrupowanie.

Nie chciałem, by było tak, że pojadę do Włoch a będę za dwa dni wracał, bo już wtedy wiedziałem, że tam nie zostanę. Nie musieli płacić biletu czy za mój pobyt, więc trochę nawet im ułatwiłem życie.

WROCLAW 19.07.2015 MECZ 1. KOLEJKA EKSTRAKLASA SEZON 2015/16: SLASK WROCLAW - LEGIA WARSZAWA 1:4 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH: SLASK WROCLAW - LEGIA WARSAW 1:4 KAMIL BILINSKI FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Jak patrzysz na Kamila Bilińskiego, który zdobywał króla strzelców Młodej Ekstraklasy – bardzo się zmieniłeś?

Bardzo. Pod każdym względem. Masa doświadczeń boiskowych i prywatnych. Mając dwadzieścia lat byłem sam, teraz mam żonę, trzyletniego synka, jestem odpowiedzialny za trzy osoby, nie tylko za siebie. Ogromna zmiana. Wtedy patrzyłem na życie swobodnie, teraz wiem, że nic nie ma za darmo. Myślałem, że nigdy nie wyjadę z Wrocławia, bo będę grał zawsze w Śląsku, a co dopiero z kraju…

Trener Tarasiewicz mówił o tobie, że miałeś masę braków mentalnych. Fizycznie dorosłeś, ale byłeś dużym dzieckiem.

Może i tak, wtedy wydawało mi się, że gra w Śląsku mi się należy. Brakowało mi zawsze osoby, weźmie mnie na bok, złapie za ryj i powie „pracuj, bo jesteś o krok od tego, by być kimś ważnym. Ale musisz robić to i to”. Każdy tylko chodził i głaskał. Bila jest zajebisty, będzie zawsze strzelał bramki, poradzi sobie. Mogłem sobie poluzować, wydawało mi się, że nie muszę robić wszystko na sto procent. W tym momencie, w którym jestem teraz, mogłem być kilka lat wcześniej. A teraz mogłem być w dobrym klubie europejskim. Chociaż i tak nie mam czego żałować i nie żałuję.

Twoją ówczesną mentalność dobrze opisuje sytuacja, gdy u trenera Kudyby w Gawinie Królewska Wola dostałeś wędkę po dwunastu minutach.

Jak jakaś łatka przylgnie do kogoś, to trudno ją odkleić. Młodzieńcza fantazja wzięła górę. Zszedłem tak naprawdę bez powodu.

Trener mówił, że na boisku poprawiałeś tylko grzywkę.

Jeżeli ktoś mnie zna i wie jaki jestem, nigdy by tego nie potwierdził. Kilka bliskich osób było wówczas na stadionie i każdy miał inne zdanie. Wszedłem do szatni, trzasnąłem drzwiami, zacząłem się pakować. Powiedziałem, że już więcej tu moja noga nie postanie – nawet jakbym miał pół roku nie grać w piłkę. Nie dam z siebie robić głupka. Cały ja, jestem mocny psychicznie, nie lubię takich sytuacji. Moim szczęściem było to, że był tydzień do zamknięcia okna transferowego . Mogłem wrócić do Śląska. Wprawdzie tylko do czwartoligowych rezerw, ale zawsze to lepsze niż siedzenie w próżni. Ze strony trenera najłatwiej było przedstawić, że to ja jestem zły.

Ale generalnie trenerzy z dawnych lat nie mają o tobie dobrych opinii. Oprócz Tarasiewicza i Kudyby jeszcze trener Ignasiak mówi, że trzeba było stać nad tobą z batem.

Dajmy spokój, gdzie jest w tej chwili trener Ignasiak?

Nie wiem.

No właśnie. Tyle mi wystarczy. Jeśli gdziekolwiek jest jeszcze trenerem, niech pokaże swoje osiągnięcia. Wypadałoby powiedzieć, że Kamil Biliński pomógł w przygodzie trenerskiej, bo gdyby nie ja w Młodej Ekstraklasie by nie zaistniał. Trener… Heh, za duże słowo. Pan Ignasiak od dłuższego czasu nie pracuje w zawodzie, więc nie róbmy jaj.

Twoja kariera to generalnie ciągłe udowadnianie. Byłeś w drugiej lidze, strzelałeś, wszyscy mówili – dobra, to tylko druga liga. W pierwszej – dobra, to tylko pierwsza. Na Litwie – dobra, to tylko Litwa. W Rumunii – a, kiedyś strzelał więcej. Całe życie coś.

Jeżeli w swojej karierze strzeliłem sto bramek i dla kogoś to tylko coś tam – fajnie. Ja uważam, że wiele osób miałoby problem, by coś takiego zrobić. Zawsze byłem w zespołach, które grały bardzo mocno ofensywnie, ja byłem typem kilera. W Śląsku zespół nastawiony jest na inne granie. Zawsze się denerwuje, że mam tylko tyle bramek. Wielu wskazało tamten sezon w Śląsku jako niewypał, bo Biliński strzelił tylko siedem bramek. Ale nikt nie powie, że to siedem bramek było najlepszym wynikiem w drużynie.

Nie no, to był słaby rezultat.

No słaby, ale popatrzmy na zespół.

Z szacunku do ciebie tak mówią. Jakby to wyglądało gdyby cię chwalili za to, że strzeliłeś siedem bramek.

Ale nikomu nie przyjdzie do głowy, że zespół też grał słabo, dlatego taki a nie inny dorobek. Biorę to na klatę, bo się tego nie boję. Pod względem statystycznym to był najsłabszy mój sezon od kilku lat. Mam trochę większe ambicje, bo mój dorobek zawsze się kręcił koło 15 bramek.

Nigdy nie miałem wrażenia, że na boisku jakoś szczególnie brakuje ci charakteru, z drugiej strony sam powiedziałeś, że kiedyś miałeś letnie podejście do pracy. W którym to zaczęło być łatką a nie faktem?

Był jeden moment, w którym zrozumiałem wiele rzeczy. Wróciłem z wypożyczenia z Górnika Polkowice i to był najgorszy czas w mojej przygodzie z piłką i pod względem piłkarskim, i życiowym. Totalna klapa, odcinam się od tego okresu, nie było go. Wróciłem do Wrocławia, mówiłem sobie: trzeba odżyć. Nagle obudziłem się z ręką w nocniku. Miesiąc przygotowywałem się z MKS-em Kluczbork, byłem pewny tego, że tam zostanę u trenera Kowalskiego, Pojechałem na sparing, miałem podpisać umowę, badania lekarskie zrobione, nagle… trenera odsunęli za jakieś sprawy korupcyjne. Nowy powiedział wprost: nie chcę cię. Nie chciałem być w rezerwach Śląska, wiedziałem, że stać mnie na granie co najmniej w pierwszoligowym zespole. Trener Grembocki chciał mi pomóc i zaprosił do Bałtyku Gdynia, który był w drugiej lidze. To była jedyna opcja. Pamiętam jak dziś. Siedziałem w domu i pakowałem się, byłem kompletnie załamany. Ja… Do Bałtyku… Przecież miałem grać w Ekstraklasie… Nie ujmując temu klubowi, to był tylko Bałtyk Gdynia, który bronił się przed spadkiem w drugiej lidze. Po drodze zatrzymałem się w Płocku u mojej dziewczyny, dziś żony. Na drugi dzień miałem być w Trójmieście. I teraz wyobraź sobie sytuację. Dzwoni do mnie pan Dmoszyński z Wisły Płock.

– Nie przyjechałbyś do nas na trening?

– Mogę być za trzydzieści minut.

Gwiazdka z nieba. Taki zbieg okoliczności. Jechać do Gdyni i bronić się przed spadkiem a jechać do Płocka i walczyć o awans – nie było nawet wyboru. Zbawienie. Szybko się dogadaliśmy. W jedną rundę byłem wicekrólem strzelców. To było odbiciem się i pójściem do góry. Przestawiłem sobie w głowie, że muszę zapieprzać. Zacząłem dostrzegać, ile mogę stracić, bo wkrótce nawet Bałtyk Gdynia się nie zgłosi i będę musiał rzucić piłkę. Nie chciałem już być tak bezsilny, żyć w pustce, zacząłem walczyć o swoje.

Wcześniej każdy głaskał, myślałeś, że wszystko jest spoko.

Widzisz… Z tym głaskaniem jest tak, że najpierw głaskają, a potem od razu dają kopa w dupę.

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

Fot. FotoPyK

Najnowsze

EURO 2024

Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu

Antoni Figlewicz
0
Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu
Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
12
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Cały na biało

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...