Tak, to prawda, nie mamy wypłat od sześciu miesięcy, ale paradoksalnie to zbliżyło drużynę. Pożyczamy sobie na paliwo, zresztą na mecze jeździmy prywatnymi samochodami. Jednego młodszego kolegę eksmitowali, więc mieszka teraz ze mną. Kto ma oszczędności próbuje się dzielić, bla, bla, bla. Słyszeliśmy tę historię milion razy. W polskich klubach, gdzie często jedynym asortymentem w lodówkach jest żarówka oświetlająca puste półki, ta klisza była używana wielokrotnie, w różnych miejscach w kraju.
Ruch Radzionków na kilka miesięcy przed wycofaniem z ligi. ŁKS tuż przed odebraniem licencji na grę w Ekstraklasie. Polonia Bytom. Stilon Gorzów Wielkopolski. Liczne kluby z Górnego Śląska, tradycyjnie próbujące załatać dziury powstałe w wyniku wycofania ze sponsoringu kopalń i hut. Zawsze scenariusz jest w miarę podobny. W klubie piszczy bieda, nie ma na odżywki, pranie strojów i wyjazd na dzień przed meczem. Ale jednak – drużyna gra lepiej, niż w czasach „prosperity”. Kibice dopingują głośniej. Bramki padają częściej a w mediach piłkarze wyrastają na herosów, którzy ponad pieniądze stawiają dobro klubu i sam fakt gry w piłkę.
Nie jest to jakaś szalenie skomplikowana filozofia, zjawisko dość trafnie odczytują i piłkarze, i trenerzy, i eksperci, i wreszcie dziennikarze. Ciepło rozleniwia i spowalnia ruchy. Wiarygodny jest tylko głodny artysta. Wspólny wróg jednoczy, wspólne problemy zbliżają. Prawdziwych przyjaciół z kolei poznaje się w biedzie. Cała mądrość ludowa i – nazwijmy ją szumnie – socjometryczna znajduje doskonałe potwierdzenie swoich tez w świecie biednych klubów piłkarskich.
Budowanie drużyny. Nie: ustawianie jedenastu zawodników na kawałku trawy. Budowanie drużyny, budowanie grupy ludzi, którzy najwyższe wyniki mają osiągać współpracując ze sobą, pomagając sobie nawzajem i wspólnie ciągnąc wózek. Czasem bandę wykształci charyzmatyczny trener, czasem stworzą ją okoliczności, takie jak wspomniana bieda.
W ostatnich tygodniach mieliśmy trzy interesujące wydarzenia związane właśnie z budową drużyny. Pierwsza, która uderzyła mnie najmocniej – Jacek Magiera przekonujący, że woli 3:3 po takim meczu z Realem, niż wymęczone 1:0 po jednej kontrze. Na początku się zaśmiałem, że równie dobrze mógłby przekonywać, że woli efektowne zwycięstwa i sumienną pracę w Zagłębiu Sosnowiec, niż wyzwania stawiane przed nim w Legii. Takie kurtuazyjne wstawki – „wolałbym wygrać 1:0 niż zremisować 3:3 po moich trzech golach”, albo „wolę raz wygrać i dwa razy przegrać, niż trzy razy zremisować” zazwyczaj nie mają wiele sensu. Ale tutaj?
Jakie były największe problemy Legii Warszawa w lidze? Ospałość. Lenistwo. Mylne przekonanie, że wystarczy być Legią Warszawa, by rywale rozkładali czerwone dywany we własnym polu karnym. Legionistom brakowało ikry, werwy, wiary w to, że da się strzelać gole, że da się grać ładnie, że nie trzeba wcale narzekać na obecność sześciu rozgrywających w drużynie, można zamiast tego z każdego z nich zrobić użytek, ba, wystawić kilku jednocześnie.
Legia – chcąc zająć w Lidze Mistrzów trzecie miejsce – tak czy owak będzie musiała ograć Sporting (albo Borussię!), niezależnie od swojego wyniku w starciu z Realem. Jeden czy trzy punkty na koncie – to właściwie bez znaczenia, jeśli zgodnie z przewidywaniami Borussia ogra Legię, a Real Sporting. W obu przypadkach w ostatniej kolejce trzeba ograć Portugalczyków. Ale już styl? Ale dowód na to, że potrafimy wrócić z wyniku 0:2 w meczu z obrońcami tytułu i jedną z kilku najlepszych drużyn świata? Dowód, że da się im strzelić trzy gole?
Jaką rolę w budowaniu drużyny odgrywa przekonanie zawodników, tak drastyczne, mocne i dobitne, że potrafią grać w piłkę? Zgadzam się tutaj z Jackiem Magierą – w kontekście nadchodzących wyzwań w lidze, ale nawet w kontekście meczu ze Sportingiem – piłkarzy lepiej napompuje taka strzelanina na 3:3, niż szczęśliwe, „efemowe” 1:0, w strzałach 1:23.
Podobne wrażenie, choć w mniejszej skali, mam obserwując Nenada Bjelicę i jego wejście w Lechu. Na Weszło ukazało się mocne zestawienie początkowych miesięcy pracy w wykonaniu Bjelicy i jego poznańskich poprzedników. Niewiarygodna sprawa – najlepsze wyniki na początku miał Urban, za jego plecami Bakero, dalej Skorża i Zieliński, na końcu Bjelica, Rumak i Smuda. Ci, którzy w Lechu zostawili największy i najgłębszy ślad (choć nie mistrzostwo!) – zaczynali mizernie. Smuda od porażek z Tiraspolem, podczas gdy Bakero od pamiętnych meczów w Lidze Europy.
Ważniejsze w pierwszych tygodniach od „efektu nowej miotły” wydają się decyzje i działania podjęte w pracy z poszczególnymi zawodnikami, w pracy ukierunkowanej właśnie na budowę drużyny. Może faktycznie trzeba było posadzić kapitana, zapłacić punktami w Gdańsku i przejść przez etap: „gramy lepiej, wyniki przyjdą z czasem”, by wreszcie rozstrzelać Ruch na jego terenie?
Kownacki. Bednarek. Robak. Nawet Majewski czy Gajos. Każdy z nich wygląda lepiej, niż przed kilkoma tygodniami. Czy na tym etapie sezonu nie jest to ważniejsze niż wyniki? Piłkarze widzieli, jak mecz po meczu gra zaczyna się zazębiać, jak obrońcy zaczynają wygrywać pojedynki biegowe, a pomocnicy podawać nie tylko do tyłu i boku, ale i do przodu. Wydaje się, że uwierzyli. A bezradny brak wiary, gdy Tetteh wymieniał podania z Trałką, wydawał się największym problemem Lecha.
No i wreszcie najgorętszy teren i najgorętsza drużyna. Reprezentacja Polski po strzale od „Przeglądu Sportowego”, który mocno zamieszał w ekipie. Można się śmiać, że to dziennikarska megalomania, możne wyszydzać, że piłkarze z tej półki nie zwracają uwagi na to, co „paplają pismaki”, ale reakcja Adama Nawałki, reakcje poszczególnych zawodników, rozmowy najważniejszych ludzi w tym zespole potwierdzają: doszło do wstrząsu. Wstrząsu, który paradoksalnie może być bardzo silnym bodźcem budującym drużynę. Niezależnie od tego jak się zachowają poszczególni bohaterowie – już teraz wiadomo, że to raczej szansa, niż zagrożenie. Szansa na stworzenie oblężonej twierdzy atakowanej przez wścibskich paparazzi, albo chociaż paki, która nawet w chwilach kryzysu trzyma się razem.
Sposób rozwiązania – bez widowiskowych medialnych kar, bez ujawniania nazwisk i innych drastycznych ruchów – może wywołać pozytywny skutek, nie będzie rozdzierania szat, prania brudów w tabloidach i podziału na grupy. Zamiast tego zjednoczenie, ale z jednoczesnym wyraźnym ostrzeżeniem – to był pierwszy i ostatni raz, gdy granice zostały tak wyraźnie przekroczone.
Możliwe, że Legia Jacka Magiery zamiast uwierzyć w strzelanie największym znów utonie w bylejakości, możliwe, że Nenad Bjelica za moment zurbanieje, Kownacki znów się roztyje a najwięcej podań w drużynie będzie notował Trałka. Możliwe wreszcie, że w kadrze zaczną się fochy, wkurwienie na bezkarność kluczowych zawodników, albo przeciwnie, jakieś szukanie kretów czy tym podobne polowanie na sprawcę przecieku. Na ten moment jednak wydaje się, że tak jak Ruch Radzionków miał swoją biedę cementującą skład i poprawiającą wyniki, tak i w tych trzech drużynach mają na czym budować.
I co ważniejsze – trenerzy chyba wiedzą jak.