Strasznie trudno zabrać się za ten mecz. Wiele spotkań widziałem, wiele opisywałem, ale teraz… No głupio się przyznać, ale czuję się trochę bezradny.
Jak świat światem, a piłka piłką, tak 5:1 to pogrom. Wychowałem się na meczach, które jeśli kończyły się wynikiem 5:1, to wspominano to tygodniami. Jeśli ktoś kogoś pokonał 5:1, to mówiło się, że zmiażdżył, zniszczył, zmasakrował, rozdeptał, wytarł podłogę. Nie czarujmy się – przez całe dziesięciolecia porażka w stosunku 5:1 oznaczała kompromitację totalną.
Tylko że piłka się rozwarstwiła. To nie są lata osiemdziesiąte, gdy w Realu mogli grać jedynie dwaj obcokrajowcy i gdy rynek transferowy dopiero kiełkował. To nie są lata osiemdziesiąte, gdy wyjechać z polskiej ligi było bardzo trudno, więc siłą rzeczy ci najlepsi Polacy podnosili jakość naszej ekstraklasy. To nie są lata osiemdziesiąte, kiedy różnice budżetowe nie były tak gigantyczne, co przekłada się przecież na jakość warunków do treningu czy regeneracji. Kiedyś dawno nasze drużyny przegrywały z Realem Madryt nieznacznie, ale obawiam się, że te czasy już nigdy nie wrócą. Dokładnie na tej zasadzie już żaden z naszych informatyków nie stworzy wyszukiwarki, która nawiąże walkę o podział rynku z Google, a firma Unitra już nigdy nie będzie tak blisko Samsunga, jak była czterdzieści lat temu. Niektóre pociągi już odjechały.
Jesteśmy w epoce pogromów. Nie ma sensu grzebać w historii i zastanawiać się, jakim cudem kiedyś nasze zespoły nawiązywały wyrównaną walkę. Dzisiaj i w przyszłości wyjazd na Santiago Bernabeu czy Camp Nou oznaczać będzie nie walkę o zwycięstwo, nawet nie walkę o remis, ale o zachowanie godności. Zawsze będziemy tymi, którzy mogą sobie – niczym w filmie – wybrać rodzaj śmierci. – Ma boleć, czy nie boleć? – pyta czarny charakter.
Dzisiaj nie bolało.
Z punktu widzenia telewidza Legia zachowała godność. Dopiero co byłem na meczu Barcelona – Celtic, zakończony wynikiem 7:0. Spodziewałem się dziś podobnego widowiska, ale podobne nie było. Mistrz Polski odgryzł się, na ile mógł. Podjął walkę. Walkę z góry przegraną, ale jednak. Nie musiałem przejść się po mieszkaniu z zażenowania, nie zgrzytałem zębami, nie wyłem do księżyca. Zobaczyłem zwykły mecz piłki nożnej, w którym lepsi pokonują słabszych, ale wszystko to odbyło się na normalnych zasadach. Ba, nawet kilka razy szeroko ze zdziwienia otworzyłem oczy.
Na 100 meczów z Realem w Madrycie Legia przegra 100. Ale myślę, że 90 w gorszym niż dzisiaj stylu.
KRZYSZTOF STANOWSKI