Kiedy rodzice notorycznie się kłócą i wszystko wskazuje na to, że nie mają zamiaru już żyć dalej wspólnie, dzieci panicznie boją się jednego pytania: – Kogo bardziej kochasz, mamę czy tatę? Z kim chciałbyś mieszkać?
Mniej więcej w takiej sytuacji postawieni zostali kibice Legii Warszawa – kogo bardziej kochają, Bogusława Leśnodorskiego i Macieja Wandzela czy Dariusza Mioduskiego?
Ze zdumieniem obserwuję, że dla niektórych dziennikarzy mamy niemal walkę dobra ze złem i taki właśnie wybór: dobro czy zło? Zupełnie jakby – trzymając się początkowej metafory – dziecko miało wybrać między kochającą mamą a agresywnym, permanentnie pijanym tatą, który wyszedł z kryminału. Tymczasem moim zdaniem obie strony tego konfliktu zasługują na uznanie i szacunek. Wybór komu kibicować w tym starciu na szczycie nie jest taki prosty, nie ma tu czarnego charakteru i pozytywnego bohatera z rewolwerem. Jest po prostu trzech ludzi, z których każdy dużo sobą reprezentuje. Aż szkoda, że się pokłócili.
* * *
Wybierać jednak trzeba, bo perspektywa separacji jest bardzo wyraźna, w przeciwieństwie do perspektywy ewentualnego rozwodu, bo jego warunki są na dziś zbyt mgliste. Nie jest bowiem tak, jak można było wywnioskować z tekstu w „Gazecie Wyborczej”. Nie istnieje żadna wcześniej ustalona sztywna suma, za którą jeden wspólnik może wykupić udziały drugiego. Istnieje stały system wyliczania takiej sumy, a to zupełnie co innego. Koszt transakcji uzależniony byłby przede wszystkim od przychodów klubu, które akurat w tym sezonie – dzięki Lidze Mistrzów – wystrzeliły w kosmos. Z tego względu wykup udziałów to też kosmiczny wydatek i trudno się spodziewać, by ktoś podobne pieniądze wyłożył. Zwłaszcza, że samo wpłacenie ich byłoby nie końcem sprawy, a dopiero jej początkiem i faktyczne przejęcie udziałów mogłoby nastąpić nawet kilka lat później, a pieniądze leżałyby zamrożone. I zdecydowanie nie mówimy w tym momencie o dziesięciu, dwudziestu czy pięćdziesięciu milionach złotych… Zdecydowanie nie.
Dlatego nie rozwód, ale separacja. Razem, ale osobno.
To jest o tyle interesujący konflikt, że każdy w nim znajdzie coś dla siebie. Wolisz ludzi, którzy skracają dystans, dość szczerze o wszystkim mówią, są totalnie naturalni i nie przejmują się konwenansami – wybierasz Leśnodorskiego. Kusi cię elegancja, niemal szlachectwo, pewna powściągliwość, gładkie słówka i wypastowane buty – wybierasz Mioduskiego.
Ja wolę funkcjonować na bazie faktów. Fakty są takie, że moim zdaniem Bogusław Leśnodorski to najlepszy prezes w polskiej lidze, jaki pojawił się w XXI wieku, a pewnie i w XX byłoby ledwie kilku, którzy mogliby z nim konkurować. Ktoś w tym momencie zakrzyknie – bzdura! Ktoś inny parsknie śmiechem. Jak zawsze pojawi się w komentarzach tekst, że bronię kolegów (nie moja wina, że znam ludzi – polecam wam to samo, poznawać ludzi).
A ja powiem, że kadencja Leśnodorskiego to:
– Trzy mistrzostwa Polski na cztery możliwe
– Trzy Puchary Polski na cztery możliwe
– Trzy razy faza grupowa Ligi Europy
– Faza grupowa Ligi Mistrzów
I wreszcie to co równie ważne:
– Zwielokrotnienie wpływów, poprzez rozkręcenie klubu na niwie marketingowej.
– Rozbudowa klubu na wielu poziomach (muzeum, sklepy itd.), w zasadzie wypromowanie marki „Legia”
– Odbudowanie wielosekcyjności klubu
Legia kilka lat temu a Legia dzisiaj to dwie zupełnie inne firmy, dysponujące zupełnie innymi budżetami (2012 – 90 milionów złotych, 2016 – 215 milionów złotych). To wszystko nie stało się samo, tylko było efektem codziennej, ciężkiej pracy. Bogusław Leśnodorski nie jest prezesem, który wysyła maile z jachtu, tylko człowiekiem, który codziennie zakłada klubową bluzę z kapturem i od rana do wieczora siedzi w klubie. Na swój sposób udało się w Legii sprawić, by trochę stała się molochem, a trochę jednak firmą rodzinną. Taką, w której prezes jest członkiem załogi, a nie jakimś odległym bytem. Wiecie dlaczego niedawno był w Kongo? Bo poleciał na pogrzeb dziadka swojego pracownika. Tak, do Kinszasy. To trochę pokazuje funkcjonowanie klubu od środka.
Za Leśnodorskim przemawiają fakty, suche liczby, wszystko to, co zostało zbudowane. A Dariusz Mioduski? Intuicyjnie czuję, że to również mądry człowiek i dobry organizator, ale słowo „intuicyjnie” jest naprawdę istotne – bo w jego przypadku możemy mówić wyłącznie o intuicji, a nie faktycznych dokonaniach w Legii. Nigdy nie był człowiekiem od codziennego zarządzania, raczej mówiono o nim, że jest człowiekiem idei. Moim zdaniem nigdy nie zdarzy się to, iż Dariusz Mioduski usiądzie w fotelu prezesa Legii i będzie nią dzień w dzień kierował. To nie jego bajka.
* * *
Mioduski mówi: potrzeba zmian, potrzeba innego podejścia, potrzeba nowego zarządu. Nie mówi natomiast, jakich zmian potrzeba, jakiego podejścia i kto miałby w nowym zarządzie siedzieć. Bardzo bym chciał zgodzić się z wizją Dariusza Mioduskiego albo z nią polemizować, ale na dziś nie mogę, bo czytam tylko okrągłe, niewiele wnoszące zdania. Jeśli mówi, że trzeba rozwiązać problem z kibicami to ja się z nim nawet zgadzam, ale niestety nie wiem, jak go rozwiązać. I boję się, że on też nie wie. Gdyby wiedział, to chyba by powiedział, prawda?
Najwięcej pretensji do Leśnodorskiego jest właśnie za kwestię kibiców, których trzyma się zbyt blisko. Tylko niestety funkcjonujemy w takich, a nie innych realiach i nie chodzi o to, by mnożyć utopijne wizje, lecz aby porozmawiać o możliwych rozwiązaniach. Jeśli uprościmy, że może istnieć metoda kija (ITI, chyba też Dariusz Mioduski) i marchewki (Bogusław Leśnodorski) to ta druga wydaje mi się jednak skuteczniejsza. Legia dzisiaj nie ma problemów z kibicami, tylko je miewa. Czyli nie jest to problem permanentny, lecz incydentalny. Natomiast za czasów ITI Legia problemu nie miewała, tylko go miała. Non-stop.
Gdybym potrafił doradzić, co trzeba z kibicami zrobić, to doradziłbym. Ale nie wiem, dlatego się w tym temacie specjalnie nie wymądrzam. Wiem, że wyganianie awanturników zakazami stadionowymi jest słuszne i klub prowadzony przez BL właśnie to robi. A że osobom, które dostały zakazy po meczu z Jagiellonią owe zakazy się skończyły i zrobiły to samo na meczu z Borussią – cóż, jak temu zapobiec?
Powiedzieć można wszystko, papier też wszystko przyjmie (np. to, że Dariusz Mioduski złożył wniosek o odwołanie zarządu Legii – nie jest to prawda). Elegancki Dariusz Mioduski w medialnej przepychance z często zakapturzonym Bogusławem Leśnodorskim ma wizerunkową przewagę, którą w pełni kupuje jego grupa docelowa, wygrzewająca tyłki w korporacjach. Ale chciałbym coś usłyszeć nie o przewadze wizerunkowej, tylko merytorycznej.
* * *
Konflikt narastał od pewnego czasu, a wydarzenia ze spotkania z Borussią Dortmund stanowiły pretekst, by starcie przenieść na inny poziom. Z poziomu dyskretnego gryzienia się po kostkach – do poziomu okładania się maczugami. Narracja Mioduskiego wymierzona w Leśnodorskiego – „to twoja wina” – nie oznacza, że on faktycznie tak uważa, ale oznacza, że to dobry moment, by takie słowa padły.
Występ Bogusława Leśnodorskiego w moim programie wywołał ogromne poruszenie. On nie czuł się dobrze z tym wszystkim co powiedział, ale też nie miał poczucia, że mógł zachować się inaczej. Kiedy spytałem go o tę przesadną szczerość, odparł: – Kiedyś przyjąłem zasadę, że jako prezes Legii będę mówił prawdę, bez mydlenia oczu. I tego się trzymam.
Czy popełnił błąd? Zupełnie tego nie rozpatruję w ten sposób, zwłaszcza że generalnie doceniam u ludzi szczerość i nawet mnie trochę śmieszą dziennikarze, którzy pytają: – Jak mógł? To oznacza, że woleliby być okłamywani.
Leśnodorski jest trochę z innej bajki, oryginał w świecie futbolu. Nie robi tajemnic, rozmawia otwartym tekstem, jak zadasz pytanie to udzieli odpowiedzi, zamiast skierować do rzecznika. On generalnie nie robi sztucznych problemów, nie traktuje swojej funkcji jakoś nadzwyczajnie. Nie mówisz do niego „wasza ekscelencjo”, nie całujesz w pierścień, masz sprawę to pytasz, proste. Widywałem bardziej zadufanych w sobie rzeczników prasowych.
O ile więc rozumiem zaskoczenie, że nagle prezes powiedział więcej niż zazwyczaj, to nie rozumiem oburzenia. On po prostu taki jest. Maciej Wandzel umie bardziej lawirować, Dariusz Mioduski sączy swoją wersję kropelka po kropelce, natomiast Leśnodorski to pistolet.
Jakie miał możliwości? Mógł być dalej podgryzany przez DM, co przy braku reakcji stanowiłoby zachętę do częstszego i mocniejszego podważania jego pozycji. Mógł też odpowiedzieć raz a dobrze, powiedzieć „sprawdzam”. W zasadzie rzucił drugiej stronie wyzwanie – powiedziałeś A, powiedz B, zobaczymy ile możesz. I teraz właśnie zobaczymy, kto ile może.
* * *
Życie pisze różne scenariusze. Na dzisiaj znacznie łatwiej mi sobie wyobrazić Legię bez Dariusza Mioduskiego (to w zasadzie banalnie proste do wyobrażenia, po prostu kamera nie pokazałaby go w czasie meczu, nic więcej by się nie zmieniło) niż Legię bez Bogusława Leśnodorskiego. Oczywiście mogę się mylić i niewykluczone, że za Leśnodorskiego przyjdzie inny prezes, który okaże się jeszcze mądrzejszym facetem i w ogóle Legia wystrzeli do poziomu FC Basel.
Ale jakoś mi się to nie widzi.
Przeczuwam, że pat trwać będzie do jesieni 2019 roku, kiedy kończy się obecna kadencja zarządu. To sporo czasu. Chyba wystarczająco, by wszystkie strony zdążyły wypracować porozumienie, bo na dzisiaj sytuacja wygląda jak w starym powiedzonku: złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma.
KRZYSZTOF STANOWSKI
PS Traktujcie to jako mój cotygodniowy felieton, tyle że napisany dzień wcześniej niż zazwyczaj. No chyba że jutro przyjdzie mi do głowy kolejny temat, ale wątpię.