Bundesliga ligą dwóch drużyn? Zwolennicy tej teorii dziś musieli się delikatnie skrzywić. Ani Bayern Monachium nie zdołał odskoczyć na dodatkowe trzy punkty Borussii Dortmund, ani Borussia nie zbliżyła się do Bayernu. Jedni zremisowali u siebie z zaskakująco dobrym w tym sezonie FC Koeln, drudzy – po raz pierwszy od 2007 roku przegrali w Leverkusen. Zresztą, BVB po świeżej porażce ogląda również plecy Herthy Berlin.
I Borussia, i Bayer grały w środku tygodnia w Lidze Mistrzów. Ale to tym pierwszym bardziej dało w tyłek 90 minut z klasowym rywalem, tym bardziej że w Dortmundzie gościł Real. Wywalczony w samej końcówce remis spowodował, że dziś podopieczni Thomasa Tuchela wyglądali na nieco zmęczonych – przebiegli mniejszy dystans (115,97 do 119,98 km), zaliczyli mniej sprintów (220 do 235) i choć wymieniali znacznie więcej podań, utrzymując się częściej przy piłce, nie potrafili we właściwym momencie przyspieszyć. Bardzo dobrze na środku obrony prezentował się w duecie z Tahem Toprak, którego przecież latem chciała sprowadzić Borussia.
Pierre-Emerick Aubameyang obrońcom Bayeru urwał się tylko dwukrotnie – na początku meczu po podaniu Piszczka uderzył w środek bramki, a w 73. minucie, przy stanie 0:1, przegrał pojedynek z Leno. To były dwa z czterech celnych uderzeń gości.
Na nieco więcej w ofensywie pozwalali sobie gospodarze. Burki błysnął refleksem, broniąc z bliska Chicharito strzał, ale już przy główce Mehmediego, który przyblokował tracącego równowagę Weigla, był bez szans. Niespełna kwadrans przed końcem meczu Meksykanin sam wpisał się na listę strzelców, wykorzystując świetne dogranie Calhanoglu wzdłuż linii bramkowej. Turek zaliczył dwie asysty, choć gdybyśmy mieli szukać głównych bohaterów tego meczu to raczej wśród dwójki Kampl-Aranguiz, znakomicie zabezpieczających środek pola.
Borussia? Jeśli najwyższą notę od Bilda otrzymuje bramkarz, to komentarz wydaje się zbędny.
**
Osiem meczów i osiem zwycięstw, w bramkach 27:1 – podsumowaliśmy przed tygodniem dotychczasowy bilans Carlo Ancelottiego w Monachium. Ale jego Bayern już w poprzedni weekend niemiłosiernie męczył się w Hamburgu, oddając do przerwy jeden celny strzał, by ostatecznie podziękować za jedynego gola Kimmichowi. To był mecz, który wysłał niepokojące sygnały i pokazywał, że ta passa za moment może dobiec końca. No więc w środku tygodnia Bawarczycy w pełni zasłużenie przegrali 0:1 z Atletico, a dziś stracili punkty z FC Koeln. Juz sam skład – bez Lahma, Alaby, Boatenga, Vidala, Ribery’ego czy Muellera – zapowiadał niespodziankę…
Bayern bił przez większość czasu głową w mur, co wynikało przede wszystkim z nastawienia gości: głęboka defensywa, pressing zaczynający się na swojej połowie i próby ataków uruchamiane długi piłkami, ewentualnie dośrodkowaniami ze skrzydeł. Efekt był połowiczny: Koeln nie dochodziło do sytuacji podbramkowych, ale z nimi problem miał też Bayern. W końcu po dograniu Bernata tyłek mistrzom Niemiec znów uratował Kimmich. Żaden Robben, Coman czy Lewandowski, tylko Kimmich.
Ale jeśli oczekiwaliście, że to zamknie mecz – musieliście poczuć rozczarowanie. Modeste wybiegł zza pleców Martineza i nietypowo uderzając, przechytrzył Neuera. Kung-Fu-Tor, jak napisali Niemcy. A jeszcze w samej końcówce mógł trafić Zoller…
Największe zaskoczenie? Koeln po sześciu meczach ma na koncie zero porażek, czyli dwie mniej niż Borussia Dortmund. I tyle samo punktów.
**
Komplet sobotnich wyników Bundesligi.
LiveSports.pl