– Obejście Third Party Ownership to żaden problem. Różni ludzie w Premier League robią to cały czas. Wiem jak to zrobić. Można na tym zarobić wielką kasę – kogo na takich słowach przyłapało dochodzenie Daily Telegraph? Szemranego agenta trzeciej kategorii? Środowiskowego specjalistę od spiskowych teorii? Skompromitowanego działacza? Nie, nie i jeszcze raz nie – karierę utopił właśnie Sam Allardyce, świeżo wybrany selekcjoner reprezentacji Anglii. Z grubszej rury wypalić się nie dało.
Ta historia jest tak nieprawdopodobna, że najpierw należy uporządkować fakty.
W lipcu Sam Allardyce został wybrany następcą Roya Hodgsona. To nominacja jego życia – wielu zastanawiało się, czy to słuszny ruch federacji. Wielki Sam miał zarabiać trzy miliony funtów rocznie.
W sierpniu Sam Allardyce udziela porad z zakresu omijania zakazanego Third Party Ownership. To, jak skutecznie łamać prawo, tłumaczy biznesmenom reprezentującym podmioty z dalekiego wschodu (Hong Kong, Singapur, te rejony), nie wiedząc, że to tak naprawdę reporterzy Daily Telegraph od miesięcy prowadzący dziennikarskie śledztwo.
Allardyce na nagranym ukrytą kamerą nagraniu negocjuje pensję 400 tysięcy funtów rocznie, by stać się etatowym doradcą powstającej grupy zajmującej się TPO. “Przerabialiśmy to choćby z Ennerem Valencią w West Hamie” mówi ze znawstwem tematu Sam.
Oczywiście przy okazji miele ozorem na wiele innych tematów, nazywając angielską federację nie najbogatszą, a najbardziej zadłużoną, parodiuje i wyśmiewa Hodgsona, jedzie równo z angielskimi piłkarzami, ale wszystko tylko przyprawy do najpoważniejszej przewiny. Zresztą, wyobraźcie sobie jakbyście się czuli, gdyby jutro okazało się, że Nawałka dorabia na boku pomagając wciskać zagraniczny szrot do klubów Ekstraklasy, zarabiając przy tym jakieś prowizje. Szok i niedowierzanie, historia niemożliwa, skandal wszechczasów, a przecież to ten scenariusz przerabiają właśnie wszyscy angielscy kibice.
Czym jest samo Third Party Ownership? Tu macie wyczerpującą odpowiedź. W wersji skróconej natomiast podajmy wymowny przykład Marcosa Rojo:
W 2012 Sporting widział w Rojo wielką okazję transferową. Facet zbierał znakomite recenzje wcześniej Argentynie, a w Spartaku po prostu się nie zaaklimatyzował. Nic dziwnego – nie on jeden, Latynosi w Rosji często chorują na tę przypadłość. Co innego Portugalia, idealny kraj tranzytowy dla piłkarzy z Ameryki Łacińskiej. Argentyńczyk był do wyciągnięcia za małe pieniądze, chciał trafić do Lizbony, problem był tylko jeden: Sporting był wówczas spłukany. Wtedy do drzwi zapukał Doyen i zaoferował pieniądze, umożliwił przenosiny. Umowę skonstruowano tak: 75% praw do zawodnika należało do nich, zewnętrznej firmy a i Spartak miał dostać swoją sumę od ewentualnego transferu. Sporting dał zielone światło i podpisał cyrograf.
Dwa lata później Rojo był już srebrnym medalistą mistrzostw świata, którego chciał u siebie Manchester United. W Sportingu jednak umieją liczyć i szybko stało się dla nich jasne, że jakikolwiek transfer kompletnie im się nie opłaca. Po wszystkim mogą zarobić mniej, niż Polonia za Mierzejewskiego. Nieporównywalnie lepiej było zostawić go w klubie. I wtedy rozpętał się chaos, bo Doyen przypomniało o sobie. Zaczęło naciskać. Rozmawiać za plecami Sportingu z przedstawicielami United. A nawet wysyłać groźby do klubu. Mieli też po swojej stronie Rojo, który też chciał odejść i groził odmową treningów. Sporting wystąpił wtedy o unieważnienie umowy z Doyen, bo w myśl ich interpretacji przepisów, tamci złamali właśnie prawo próbując wmieszać się w politykę transferową klubu. Klub wydał też oficjalne oświadczenie, w którym czytamy:
– 23 lipca oświadczyliśmy, że intencją Sportingu jest zatrzymanie gracza. Byliśmy wcześniej zapewniani, że jeśli taka będzie nasza wola, będzie ona respektowana. Tak jednak się nie stało i wiemy, że przedstawiciele Doyen proponowali Rojo wielu klubom;
– Gdy przyjechali do nas kontrahenci z innego klubu, był z nimi CEO Doyen, Nelio Lucas. Przedstawiał się jako jeden z członków świty potencjalnego nabywcy naszego piłkarza;
– 7 sierpnia Sporting poinformował o złożeniu doniesienia na postępowanie CEO Doyen, Nelio Lucasa, jako że uznajemy jego działania jako próbę wpływu na naszą politykę transferową, a ta praktyka jest nielegalna;
– Tego samego dnia dostaliśmy SMS od Nelio Lucasa, w których, pisownia, zgodnie z wielkością liter, oryginalna: „MARCOS ROJO PRZEJDZIE DO (NAZWA KLUBU)”, a także „JEŚLI NIE POZWOLICIE MU PRZEJŚĆ, BĘDĄ PROBLEMY W AKADEMII”;
Futbol to dziś wielki biznes, a Premier League jest tego najdobitniejszym przykładem – tylko tego lata angielskie kluby wydały grubo ponad miliard euro. Takie kwoty muszą kusić ludzi różnych zamiarów i różnego kalibru. Ale że akurat Allardyce’a, którego stać na złote klamki?!
Dziennikarze Daily Telegraph przed publikacją materiału wysłali szereg wnikliwych pytań do Allardyce’a i jego współpracowników. Nie otrzymali odpowiedzi. Gdy podobne pytania przesłali do FA, odpowiedzi również brakło, a pojawiło się jedynie żądanie pozyskania nagrań.
Sam Allardyce jest skończony – gdy wydawało się, że nie da się bardziej skompromitować niż angielscy piłkarze na wielkim turnieju, pokazał, że zawsze może być gorzej. Największy problem angielskiej piłki polega jednak na tym, że Allardyce to tylko wierzchołek góry lodowej. Efektowny, zwracający uwagę – o takiej aferze tu nie słyszano. Niemniej dziennikarze od miesięcy nie prowadzili zasadzki na jednego trenera, tylko zgłębiali korupcję w angielskiej piłce, wszelkie finansowe przekręty.
Daily Telegraph zapowiada: to dopiero początek. Angielski futbol stoi u progu trzęsienia ziemi. Łapówkarz Allardyce to tylko pierwsze, ostrzegawcze wstrząsy.