Reklama

“Fajerwery” w Lubinie. Ten gość nie potrafi strzelać brzydkich goli

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

24 września 2016, 22:32 • 3 min czytania 0 komentarzy

Nie wiemy dokładnie, jaka jest definicja engelowego “futbolu na tak”, bo życie jest trochę za krótkie, by czytać tego typu książki, ale gdybyśmy mieli strzelać, mecz Zagłębia Lubin z Cracovią na pewno zmieściłby się w jej ramach. Aż odpaliliśmy 90minut.pl, by potwierdzić, że naprawdę pierwsi dopiero przed chwilą zakończyli wstydliwą serię bez zwycięstwa (stanęło na siedmiu spotkaniach), a drudzy z podobną ciągle się zmagają. Mocno zapachniało nam tu poprzednim sezonem, jak mawia Kamil Grosicki – były fajerwery. 

“Fajerwery” w Lubinie. Ten gość nie potrafi strzelać brzydkich goli

Patrząc przez pryzmat wyniku, trenerzy (szczególnie Jacek Zieliński) zadowoleni mogą być co najwyżej umiarkowanie, ale skupiając się na grze – to będzie przyjemny materiał do analizy.

Pierwszą połowę najłatwiej będzie podsumować za pomocną jednej statystki: 22 strzały oddali w jej trakcie piłkarze Zagłębia i Cracovii. To dokładnie tyle, ile padło w meczach Termaliki z Wisłą Płock i Pogoni z Górnikiem, ale przez 90 minut, oraz niewiele mniej niż w pozostałych spotkaniach, oczywiście również przez dwie połowy. Już suche liczby wyglądają bardzo przyjemnie, ale jak wiadomo – strzał strzałowi nierówny, więc trzeba jeszcze dodać, że w Lubinie mało było typowego rozdawania piłek kibicom na trybunach, a więcej realnego zagrożenia. W zasadzie już w 1. minucie Zagłębie mogło wyjść na prowadzenie, później inicjatywę przejęła Cracovia (dobra okazja Cetnarskiego, poprzeczka Szczepaniaka), następnie wróciła ona do gospodarzy i tak dalej, naprawdę fajnie się to kręciło.

Jednak co najważniejsze – były gole. Oba konkretne. Janoszka po zgraniu głową Papadopulosa sieknął dokładnie w to miejsce bramki, w które powinien. A Budziński… jak to Budziński, gość praktycznie oduczył się strzelania brzydkich bramek. Jak już trafia, to z pełną pompą.

Reklama

Nastrój ogólnej wesołości wynikającej z dobrej postawy obu drużyn utrzymywał się również na początku drugiej połowy. Mocniej, tak jak w pierwszej połówce, ruszyło Zagłębie, ale bloki defensywne zespołów – co przy tylu okazjach nie jest oczywistością – też należy za to spotkanie pochwalić. I na oko dopiero gdzieś w okolicach 60. minuty w głowach piłkarzy pojawiła się myśl: a może jednak wypada szanować ten punkt?

No dobra, w ich głowach nie siedzimy, ale właśnie tak zaczęła wyglądać gra, wkradło się kunktatorstwo. W wielu przypadkach właśnie w tym okresie nota zjechała o jeden poziom niżej.

Szczerze mówiąc, byliśmy trochę sceptyczni, jeśli chodzi o ustawienie Zagłębia dwójką napastników, bo wiadomo – ta drużyna zrobiła krok do przodu w dużej właśnie dzięki rozgrywającemu, którym był Filip Starzyński, a Jan Vlasko wydawał się nie najgorszą opcją na zastępstwo, ale naprawdę ma to ręce i nogi. Duet Nespor-Papadopulos momentami wygląda jakby walczył w oktagonie, a nie murawie, ale obrońcy muszą czuć respekt, zgrywanie długich piłek w kierunku do skrzydłowych też tworzy realnie zagrożenie. Plus dla Stokowca za elastyczność.

Zaczyna nam być trochę szkoda Cracovii. Licząc Puchar Polski, od derbów Krakowa “Pasom” nie udało się wygrać żadnego z siedmiu spotkań. Gra niezła, wyniki złe, lekki absurd.

UcYkVeV

Reklama

Fot. 400mm.pl 

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

0 komentarzy

Loading...