Jeszcze nie tak dawno zawodnicy i kibice Realu na samą myśl o meczach z Espanyolem uśmiechali się od ucha do ucha i jedynie zastanawiali się, jak szeroko tym razem drużyna z Barcelony rozłoży przed nimi nogi. Dziś jednak „Los Pericos” doszli najwyraźniej do wniosku, że po dwóch sześciobramkowych oklepach z zeszłego sezonu, wypadałoby w końcu postawić jakikolwiek opór. Choć „Królewscy” namęczyli się nieco bardziej niż zwykle, to jednak i tak w miarę spokojnie poradzili sobie bez wrzucania najwyższego biegu.
Był to w sumie dość dziwny mecz. Real niby przeważał, niby sprawniej operował piłką, coś tam próbował sklecić, jednak akcje podopiecznych Zinédine’a Zidane’a wciąż wydawały się mimo wszystko dość kwadratowe. Wszystko fajnie, ale tylko do pewnego momentu – kiedy przychodziło bowiem co do czego, coś zawsze stawało na przeszkodzie.
A to ktoś się poślizgnął, a to w kluczowym momencie ktoś spartolił ostatnie podanie, a to ktoś z kimś się nie zrozumiał i tak dalej, i tak dalej… Po zawodnikach „Los Blancos” ani przez moment nie było jednak widać jakiegokolwiek zniecierpliwienia czy nadmiernych frustracji. Nawet wówczas, gdy dwa razy o krok od wyprowadzenia gospodarzy na prowadzenie był Leo Baptistao.
O wygranej „Królewskich” przesądziły ostatecznie pojedynczy błysk Jamesa i jedna z naprawdę niewielu składnych akcji, które udało im się skonstruować. Najpierw Kolumbijczyk tuż przed przerwą machnął dwóch graczy Espanyolu po czym przybił po ziemi gwoździa przy samym rogu, a kolejną sztukę dołożył w drugiej części gry Benzema po zagraniu Lucasa Vázqueza wzdłuż bramki. Ogólnie rzecz biorąc, przez większość spotkania mieliśmy jednak do czynienia z typową – choć trzeba przyznać, że prowadzoną w dość żwawym tempie – obustronną szarpanką.
Zawodnicy Realu wyglądali trochę tak, jak gdyby na murawę wyszli święcie przekonani o tym, że jeśli tylko nie położą się na boisku i od czasu do czasu kawałek się przebiegną, wygra się samo. I mieli rację. Nawet jeśli Espanyol momentami starał się odgryzać i w ogólnym rozrachunku nie zagrał źle, to jednak wyżej dupy podskoczyć nie potrafił.
„Królewscy” pozostają więc na pozycji lidera i znajdują się w o tyle korzystnej sytuacji, że w przyszłym tygodniu w bezpośrednim starciu Barcelony z Atlético ktoś z głównych rywali w walce o majstra siłą rzeczy będzie musiał stracić punkty. Żeby jednak nie było zbyt kolorowo, Realowi w następnej kolejce również nie przyjdzie się mierzyć ze statystami z „Na dobre i na złe” – na Bernabéu przyjedzie bowiem Villarreal.