Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

redakcja

Autor:redakcja

15 września 2016, 16:01 • 8 min czytania 0 komentarzy

Na gorąco, wczoraj, wszyscy nagle poczuliśmy się jakby wciągnięto nas za kołnierz prosto w środek jednej z opowiastek o ołomuńskiej szajce: lokal socjalny środowisko całe w ekskrementach. Ostatnio sąsiadka opowiadała mi o weselu, na którym jeszcze przed rosołem panna młoda zaczęła się szarpać z jakąś kobitą, obu wkrótce z podartych kiec wypadły cycki, a potem po parkiecie latały zęby – jak wczoraj na Legii. Miało być święto, miał być ą ę, bal wiedeński, wyszła potańcówka w OSP Wodzierady, i to tak po czwartej rano.

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Na chłodno człowiek jednak zauważa, że powinien być rezultatem 0:6 tak zaskoczony, jak tym, że po środzie przychodzi czwartek, że w nocy jest ciemno, a od deszczu można zmoknąć. Legia – Borussia 0:6 – wynik w boskiej harmonii ze zdrowym rozsądkiem. No bo co miała pokazać Legia nie dająca sobie rady z Górnikiem Łęczna i Termaliką w starciu z Borussią Dortmund? Zespół grobowej atmosfery, zespół rozbity, podzielony wewnętrznie, pełen bojaźni, a w rywalizacji z maszyną? Maszyną, gdzie nie tylko wszystkie pozaboiskowe aspekty wyglądają znacznie lepiej – współpraca piłkarzy z trenerem, nastroje, przygotowanie fizyczne – ale czysto piłkarsko dysproporcja jest gigantyczna?

Podświadomie myślało się jednak: a, to futbol. Dyscyplina, która za punkt honoru stawia sobie kpienie ze zdrowego rozsądku. Mało to zespołów przegrywało jak leci, prezentowało się skandalicznie, by potem nagle wybuchnąć eksplozją jakości? Czasem na jeden mecz, a czasem tak w bólach rodziła się Drużyna? Przypomnijcie sobie które miejsce w tabeli zajmował Lech, gdy robił wyniki z Manchesterem City i Juventusem.

Tak, futbol ciężko zapracował sobie na swoją nieprzewidywalną łatkę, każdego obdarza uzasadnioną nadzieją przed pierwszym gwizdkiem, ale to nie Święty Mikołaj. Na szansę trzeba pracować. Jak Celtic kiedyś wygrał z Barcą mimo zerowego posiadania piłki i bodaj dwóch groźnych akcji, to jednak był skuteczny i heroicznie się bronił. Legia tymczasem miała zero pomysłu, zero ataku, zero obrony, zero zgrania, zero wybiegania, a co najgorsze – zaskakująco mało serca włożonego w grę przez niektórych graczy. Podsumowując, Legia wyglądała wczoraj tak na miejscu, jak kastrat na planie filmu porno.

I należało się tego spodziewać, przesłanek było mnóstwo. Problem polega na tym, że jest to równanie tak bezlitosne dla Legii sygnowanej nazwiskiem Hasiego. Nie wiemy i nigdy nie dowiemy się, jakie byłoby dla Legii sygnowanej niedźwiedzim sztabem szkoleniowym Czerczesowa.

Reklama

Ja gdy usłyszałem, że Czerczesow będzie trenerem Legii, byłem w szczerym szoku. Uważałem, że to trener, którego w Polsce może skusić wyłącznie reprezentacja. Oto nie przychodzi tylko znane nazwisko jak Bakero, ale fachowiec, który od lat się sprawdza, nie mając wcale cieplarnianych warunków. Trener, który nie jedzie na renomie sprzed dwudziestu lat, tylko przed chwilą robił fajne wyniki. Czerczesow wykręcał ponadprzeciętne rezultaty z Terekiem i Amkarem, klubami zasobniejszymi od Legii, ale w skali ligi rosyjskiej takimi, które powinny bić się o utrzymanie, tymczasem kręciły się wokół pucharów. Doceniony kontraktem w Dynamie Moskwa, gdzie mógł wydać kilkanaście milionów na zawodnika, odszedł skłócony z zarządem, nie przez wyniki.

Taki Kasperczak w Wiśle to była wielka trenerska marka, zgoda. Facet jeździł na mundiale, prowadził poważne kluby we Francji. Ale tuż przed Wisłą zaliczył katastrofalny pobyt w Bastii, prowadził Al Wasl w Emiratach, jakiś chiński Shenyang Sealion. Delikatnie mówiąc, nie był u szczytu swojej kariery. W Rosji natomiast każdy dziwił się, że Czerczesow wybiera Polskę – jego CV przerastało rozgrywki znacznie bardziej niż kogokolwiek, kto w ostatnich latach trafił do Ekstraklasy, bez podziału na trenerów czy piłkarzy.

Żeby nie było – nie znam szczegółów rozstania Legii z Czerczesowem. Nie wiem dokładnie, jak wiele żądał, o co poszło. Szanujmy się, jego praca, owszem, rokowała, ale nie była tak dobra, by zatrzymywać go absolutnie za wszelką cenę, spełniać wszystkie zachcianki. Jak chciał zrujnować finanse w jedno okienko – krzyż na drogę.

Niemniej pozostaje pytanie, czy Legia flirtując z Hasim nie była znowu tak zdeterminowana, by pójść na kompromisy, na które bez Hasiego na horyzoncie mogłaby pójść, zarazem nie stawiając wszystkiego na jedną kartę.

Na tle Czerczesowa najlepiej widać wszystkie braki Hasiego. Obaj uchodzą za trenerów o twardej ręce. Ile to się nasłuchaliśmy zimą od piłkarzy Legii, że tak ciężko nigdy nie trenowali. Ile to było żartów o dodatkowych karnych kółkach wokół Syberii. Ale Czerczesow zarazem potrafił tych ludzi wokół siebie zjednać. Wymagał, ale szanował, traktował po ludzku. Jak przyciskał, to do ziemi, jak odpuszczał, to wiedział kiedy. Zastanawiam się czy świadomie pogrywał sobie z dziennikarzami – na pewno w szatni Legii każdy jego żart z pismaka cieszył się dużym uznaniem, przypomnijcie sobie jak byli wtedy obrażeni.

Umieć wdrożyć dyscyplinę, zarazem wygrywając serce szatni – unikalne połączenie. Wyjątkowa sztuka. To jeszcze niedawno miała Legia. Zamiast tego jest trener o ręce twardej, ale taki, który tymi zagrywkami budzi niechęć, może nawet śmiech.

Reklama

Po prostu krzykacz bez osiągnięć. Ja też mogę jutro wejść do szatni i pokrzyczeć, ale zamiast spodziewanych efektów bardziej prawdopodobnej jest, że za moimi plecami zaczną mi pluć do kawy.

Nie chodzi o to, żeby mizdrzyć się do piłkarzy, patologią jest oddanie zawodnikom władzy, ale Hasi szatnię już przegrał. Wymaga wyjątkowego specjalisty, by z takiej sytuacji wyjść, szczególnie w Polsce. To są fakty.

***

Czwarty sierpnia. Dzień, o którym najlepiej powie fakt, że wszyscy jeszcze byli podekscytowani transferem, którego bohaterem był Odjidja-Ofoe. Dzień, w którym wysmażyłem czwartkowy felieton pełen pytań. Musimy dziś do nich wrócić.

Patrzę na Ofoe, Langila, Moulina i zastanawiam się jak te nabytki mają się do polityki transferowej uprawianej przez Legię w ostatnich latach? Dlaczego nie ma żadnych punktów stycznych? Czy naprawdę w Legii doszli do wniosku, że ostatnio robiono wszystko źle i trzeba wcisnąć reset?

Który z tej trójki jest jeszcze na wznoszącej, który jest autentyczną inwestycją?

Czy można zaryzykować tezę, że piłkarze sprowadzani w ostatnich latach niemal zawsze byli takimi, dla których Legia była największym klubem, w jakim przyszło im grać?

Co wyzwalało naturalną motywację? Bo już trafienie do Legii było dla nich sukcesem, względnie – kolejnym krokiem do przodu, podczas gdy dla dla takiego Ofoe to raczej zesłanie?

Czy sytuacja, w której sięgamy po zachodniego legionera ostatnio kroczącego wyboistą ścieżką, a dla którego Warszawa i Legia jest – siłą doświadczeń – prowincją, nie skompromitowała się za czasów Novo i Blanco?

Jak duże jest ryzyko, że ci goście stworzą swoją zamkniętą grupkę i ni cholery nie zintegrują się z resztą?

Czy oni na pewno świetnie odnajdą się w naszym kręgu kulturowym?

Czy ktokolwiek w Legii będzie mógł powiedzieć: „tak, oglądaliśmy Ofoe od dawna, mamy szczegółowe raporty jego gry z ostatnich dwóch sezonów, jesteśmy pewni, że to gracz, jakiego nam trzeba”? A może jedyne co mogą powiedzieć to „no dobra, Besnik, przekonałeś nas, że on coś tam umie, niech będzie. Nie spierdol tego”.

Czy ten Ofoe, który ostatniego gola strzelił za króla Kraka, regularnie grywał za Poniatowskiego, w Premier League zaistniał jak Czerkas w Championship, natomiast w szczytowym okresie z jego Brugią jak równy z równym rywalizował Lech Poznań, to naprawdę jest oczywisty kandydat na najlepiej zarabiającego piłkarza w historii Ekstraklasy?

Czy reszta szatni nie będzie trochę się czuć na zasadzie: kurwa, my zrobiliśmy mistrza, a tu treneiro sprowadza swoich kolesi, którzy – skoro tyle zarabiają – mają być z miejsca liderami drużyny? NASZYMI liderami? I czy trudno podejrzewać, że mogą tego nie kupić?

Jeden „swój” Moulin nikogo nie razi, naturalna sprawa. Ale gdy sprowadza się trzech, w tym jednego, który będzie najlepiej zarabiającym w szatni, to już ściąga się na plecy poważny bagaż odpowiedzialności. Jak oni nie wypalą, nie zaczną ciągnąć zespołu, to pociągną trenera na dno – z ich przydatności też będzie rozliczany. Czy skrajnie nieprawdopodobne z tego względu jest myślenie, że dostaną nieco więcej kredytu zaufania, więcej szans, co zarazem może wkurwić wszystkich innych?

Czy jak powinie się Hasiemu noga nie będą chcieli spieprzyć czym prędzej gdziekolwiek na zachód?

Bilans dla Guardioli z Albanii mocno negatywny. Wyrażane pytaniami wątpliwości nabierają coraz realniejszych kształtów. Można tylko dopisywać:

Czy jeśli Hasi odejdzie, Legia latami będzie użerać się z kontraktem Ofoe? Czy znajdzie się ktokolwiek, kto zaoferuje mu 600 tysięcy euro rocznie?

Czy ktoś widział kiedyś większe marnotrawstwo pieniędzy?

Kto wierzy, że ten facet wróci do takiej formy, że dorówna do łatki najlepiej opłacanego piłkarza w historii ligi?

Jak w porównaniu do belgijskiego eksperymentu wyglądają poprzednie strategie Legii, który dały tyle punktów UEFA, a w konsekwencji awans do LM?

Co będzie kosztować więcej: wciśnięcie kolejny raz resetu, czy też dalsze brnięcie z Hasim nie wiadomo dokąd?

***

Czy to się komuś podoba czy nie, Superliga wydaje się coraz bardziej nieuchronna, przepaść między czołówką a drużynami kolejnych kategorii jest olbrzymia. Tylko w pierwszej kolejce tegorocznej Ligi Mistrzów Legia oberwała 0:6, Rostów 0:5, Celtic 0:7 – to wytrąca obrońcom dzisiejszej koncepcji wszelkie argumenty. Sprawdzam rezultaty sprzed dziesięciu lat: jedno samotne 5:0 Barcy nad Panathinaikosem przez całą edycję, największe lanie, ale zarazem… Koniczynki u siebie Barcę zatrzymały 0:0.

Nowy prezes UEFA nazywa Superligę pomysłem skandalicznym. Poważny sojusznik obrońców aktualnych porządków na takim stanowisku, brzmi nieźle. Ale może być już po ptakach. Rozwarstwienie jest tak wielkie, że za chwilę wysłannicy potęg wskażą Legię i zapytają – co wzbudza większy niesmak, więcej miejsc dla silnych drużyn, czy może wpuszczanie tylnymi drzwiami ekip na poziomie dołu tabeli 2. Bundesligi?

Najnowsze

Moto

Motorsport był dla facetów. Ale ona się tym nie przejmowała. Historia Michèle Mouton

Błażej Gołębiewski
2
Motorsport był dla facetów. Ale ona się tym nie przejmowała. Historia Michèle Mouton

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...