Niby każdy się tego spodziewał. Niby każdy wiedział, że Borussia Dortmund uprawia inną dyscyplinę sportu. Generalnie jednak cała ta otoczka, euforia spowodowana powrotem polskiej drużyny na salony, sprawiała że człowiek starał się nie tracić wiary i gdzieś tam w środku tliła się ta iskierka nadziei. A nuż, może się uda. A może to właśnie jest jeden z tych wieczór, kiedy wszelkie logiczne podstawy wywracane są do góry nogami, a na boisku dzieją się rzeczy irracjonalne. Niestety – takiego poniżenia, jakiego doznała dziś Legia nie pamiętają chyba nawet nasi dziadkowie…
Już pierwsze siedemnaście minut spotkania błyskawicznie wskazało miejsce w szeregu polskiej piłce klubowej. Siedemnaście minut w trakcie których Borussia załadowała trzy bramki, a których poziom trudności był praktycznie zerowy. Tym samym stołeczni błyskawicznie sprawili, że usłyszał o nich świat…
📷 @BVB‘s 3-0 lead after 17 mins is fastest three-goal lead for away side in #UCL history 🔥🔥🔥 pic.twitter.com/0JU3zstHp2
— FIFA.com (@FIFAcom) 14 września 2016
W zasadzie można więc powiedzieć, że wszystko przebiegło zgodnie z planem. Borussia grała, Legia patrzyła. No właśnie – patrzyła. Widzieliśmy w swoim życiu wiele klasycznych konfrontacji Dawida z Goliatem. I rzeczywiście – czasami te mecze kończyły się ostrym laniem. Ale nigdy nie widzieliśmy chyba słabszej drużyny, która tak jawnie odpuściłaby jakąkolwiek walkę. Zero zaangażowania. Zero determinacji. Zero waleczności. Coś na zasadzie – są lepsi? A to chuj, niech nas leją. Powiedzieć, że z drużyny (?) w białych koszulkach bił brak ambicji, to nic nie powiedzieć.
Legia wyglądała dziś po prostu tragikomicznie. Już nawet nie chodzi nam o sam wynik, ale o postawę stołecznej drużyny. Ci goście naprawdę na co dzień ze sobą trenują? Znają się, kojarzą? Wiedzą jak ten facet obok ma na imię? Mają języki w gębie i potrafią się komunikować? No sory, odnieślimy wrażenie, że ktoś zebrał naprędce tych, którzy mieli dwie nogi i kazali ze sobą zagrać. Nikt nie wiedział po co, nikt nie wiedział jak – po prostu wyjdźcie i coś tam poudawajcie.
Kompletny brak zgrania. Zupełna dezorganizacja gry. Niby na kartce było to jakoś rozpisane, niby piłkarze byli przypisani do swoich pozycji, ale tak po prawdzie to nikt chyba nie wiedział gdzie ma biegać. Totalne improwizacja. Być może coś takiego wypadłoby fajnie w starciu ze Swornicą Czarnowąsy, ale na pewno nie z Borussią Dortmund.
Nie ma chyba sensu na gorąco krytykować każdego z osobna, bo na temat tego co dziś wyprawiali czy to Bereszyński, czy to Dąbrowski można by napisać elaborat. Besnik Hasi długo mydlił oczy swoim pracodawcom – opowiadał bajeczki o tym, że broni go wynik, że w końcu wyprowadził Polaków z ciemnogrodu i zaprosił na salony, że forma ma przyjść właśnie teraz i generalnie nie będzie tak źle. No i trach – wszystko nagle runęło. Boże, co za wstyd…
0:6 (słownie: zero do sześciu). My to tu tylko zostawimy…
fot. FotoPyk