Dawno, dawno temu, gdy chcieliśmy pochwalić przeciwników Legii za dobry mecz, pisaliśmy: zagrali bez kompleksów. Dziś, choć lada moment warszawski klub wystąpi w Lidze Mistrzów i organizacyjnie odjedzie reszcie ligi, kompleksów wobec drużyny Besnika Hasiego nie musi mieć żadna z pozostałych piętnastu ekip Ekstraklasy. To, patrząc na postawę i styl gry Legii, byłoby najzwyczajniej w świecie głupie. Napiszemy więc po prostu, że w meczu dwóch drużyn o zbliżonej w tym momencie klasie, lepsza okazała się Bruk-Bet Termalica.
Okazała się lepsza z wielu powodów, ale zacząć rzecz jasna musimy od Jakuba Rzeźniczaka. Kurczę, sprawa ciężka jak nie przymierzając Odjidja-Ofoe zaraz po przyjeździe do Warszawy. Z jednej strony skrzywdzilibyśmy Kubę, pisząc, że po raz kolejny jego gra jest głównym powodem porażki. Z drugiej – większą krzywdę na dziś wyrządza mu chyba Hasi, uparcie wstawiając do składu. Gość, który w piłkę potrafi grać przecież nie najgorzej (serio, nie udawajcie, że nie pamiętacie), nie wytrzymuje ciśnienia, a para leci uszami. Dziś łatwo oszukał go Gergel, głupia ręka w polu karnym, no i jedenastka, którą na bramkę zamienił Jovanović.
Żeby było sprawiedliwiej, od razu dodamy, że przy drugiej bramce (no i drugim karnym) ciała dał partner Rzeźniczaka ze środka obrony, Czerwiński. Choć odgwizdany został faul Kopczyńskiego, to debiutujący w Legii zawodnik swoją nieporadnością sprowokował tę sytuację. Co tu dużo mówić – nie ma Pazdana, jest problem.
Legia stwarzała sobie okazje do strzelenia bramki. Może – a raczej na pewno – nie urzekał nas styl gry, ale ten fakt nie podlega dyskusji. Czasami wynikały one z przypadku jak np. centrostrzał Langila, po którym piłka odbiła się od słupka, a Nikolić nie wykazał się odpowiednim refleksem przy dobitce, czasami były efektem przyśpieszenia gry i dobrej współpracy pomiędzy zawodnikami, ale niemal przez cały mecz kończyły się one w ten sam sposób – albo na posterunku był Pilarz, albo problemem było trafienie w bramkę. Dopiero w samej końcówce Nikoliciowi udało się zamienić na bramkę rzut wolny.
Wiemy, że przydałyby się jakieś pozytywy przez Ligą Mistrzów, no ale wybaczcie – my nie z tych, którzy pudrują rzeczywistość. Ale będziemy delikatni i ujmiemy to tak – Langil raczej nie zostanie najlepiej dośrodkowującym piłkarzem Champions League, wątpimy, by Odjidja-Ofoe załapał się do czołówki piłkarzy, którzy przebiegną w niej najwięcej kilometrów, Radovicia z dużym prawdopodobieństwem próżno będzie szukać wśród najlepszych dryblerów i tak dalej. Co gorsza, po tym co dziś zobaczyliśmy, wydaje się, że szanse na te osiągnięcia w przypadku rozgrywek Ekstraklasy wcale nie są zdecydowanie wyższe.
Zakładamy, że przedstawiciele Borussii Dortmund oglądali (lub obejrzą) to spotkanie. Co prawda Legii obawiają się pewnie tak, jak w ogóle niepijący Grzegorz Krychowiak badania alkomatem, ale to normalna praktyka, na tym poziomie nikt sobie nie pozwala na lekceważenie. Cóż, chcielibyśmy przeczytać raport z tej obserwacji, tak dla beki…
Panie Hasi, żarty niedługo naprawdę się skończą.
Nie zdziwilibyśmy nawet, gdyby obóz BVB cieszył się, że ich najbliższym przeciwnikiem nie będzie Bruk-Bet Termalica. Dziś podopieczni Czesława Michniewicza tworzyli bardzo dobrze zorganizowaną drużynę, która konsekwentnie wytrącała atuty z rak Legii grała swoją piłkę. Choć obie bramki padły po rzutach karnych, nie ma przypadku w tym zwycięstwie, jedenastki to tylko efekty dobrej postawy. Na Pilarza w bramce można liczyć (naszym zdaniem z przeciwieństwie do Treli), Putiwcew trzyma tyły, środek pola z Babiarzem, Kupczakiem i Jovanoviviem rozumie się coraz lepiej, Gergel powinien być solidnym wzmocnieniem, a Kędziora wnosi coś do gry jako rezerwowy. Wszystko idzie w dobrym kierunku.
Dziś w Niecieczy święto, bawcie się panowie, bo są powody. Trzy mecze z Legią w Ekstraklasie, dwa zwycięstwa u siebie, jeden remis.
A na koniec kącik z kontrowersjami.
Czy sędzia Frankowski mógł wyrzucić z boiska Guilherme (tego z Legii) za ostre wejście w pierwszej połowie? Mógł, wybroniłby się.
Czy Legii należał się rzut karny za faul na Łukaszu Broziu w pierwszej połowie? Raczej tak, przeciwnik w ogóle nie trafił w piłkę, a w nogę już tak.
Czy Bruk-Betowi należał się drugi rzut karny? Raczej tak, Kędziora wykorzystał nierozważne zachowanie legionisty.
Ale zakładamy, że nawet jeśli po wnikliwej analizie jakieś punkty za ten Legii wpadłyby w naszej niewydrukowanej tabeli, to nikt z tego powodu szampana by nie otwierał. I to nie dlatego, że to tylko nasza zabawa, chodzi o świadomość tego, że Legia zagrała kolejny bardzo słaby mecz. A w w związku z tym, mamy jeszcze więcej obaw, że po meczu z Borussią korek z butelki z dobrym trunkiem może wystrzelić tylko w księgowości warszawskiego klubu.