Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

redakcja

Autor:redakcja

08 września 2016, 16:03 • 5 min czytania 0 komentarzy

Na kogo dobrze byłoby trafić w ćwierćfinale rosyjskiego mundialu? Dlaczego to w zasadzie bez znaczenia, bo zaprocentuje doświadczenie z Francji, bo będziemy jeszcze bardziej zgrani i oblatani, bo Nawałka swoim zwyczajem w rezerwach Iskry Pasikurowice znajdzie następcę Djalminhy, a stare wygi będą tylko lepsze, szybsze, mocniejsze? Słowo daję – tuż po Euro miałem wrażenie, że głównie takie stawiano pytania o kadrę. Pytania z których przezierała absolutna pewność, że będzie tylko lepiej. Że Francja to początek, kamień węgielny znacznie większych sukcesów. Ja naturalnie doceniałem to, czego dokonali kadrowicze Nawałki, ale nie podzielałem hurraoptymizmu na przyszłość. Bo oczywiste jest, że to najlepsza Polska od lat, ale nawet najlepsza Polska od lat nie ma patentu na tej rangi osiągnięcia. Nie w tak konkurencyjnych czasach, rozwijającym się w takim tempie, że wkrótce nawet reprezentacja arktycznych pingwinów będzie miała przynajmniej dwóch reprezentantów otrzaskanych z Premier League.

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Rumuni nie położą się na wieść o tym ile kosztował Milik, na Duńczykach nie zrobi wrażenia liczba garniturów posiadanych przez Krychowiaka, w Czarnogórze latem “Pazdan Boy” nie był hitem dyskotek. Jesteśmy faworytem tej grupy, to fakt niepodważalny, ale też bez przesady: nie zapowiadało się ani przez chwilę na mecze Cleveland Cavaliers z Anwilem Włocławek. Jeśli nawet na papierze wyglądamy lepiej, to na pewno nie o taki dystans, bym miał pewność awansu. Takie różnice, jakie dzielą w tym momencie nas od Duńczyków czy Rumunów, futbol uwielbia wyśmiewać – jego specjalnością jest przecież niwelowanie na przestrzeni meczu różnic znacznie większych.

Zobrazował to mecz z Kazachstanem, w którym przyznam, że bardziej zaskoczony byłem tak kapitalnie bezbolesnym początkiem, niż roztrwonieniem prowadzenia. Ten remis w mojej opinii nie jest jednak powodem do walenia w bęben na alarm, wywieszania żałobnych flag, robienia jakichkolwiek nerwowych ruchów – nasze zwycięskie kampanie eliminacyjne usłane były gubieniem punktów. Engel dostał się na mundial pierwszy w Europie, dwa ostatnie mecze grał o nic, a wcześniej remisował u siebie z Walią, na wyjeździe z Armenią. Kampanię Beenhakkera grzebano już we wrześniu 2006, a na koniec w Serbii mógł robić przegląd wojsk. W Kazachstanie nie stało się wcale tak wiele, jak niektórzy chcą uważać. Nie oznacza to też rzecz jasna, że nie stało się nic.

Powiedzmy sobie jasno: po zmianie stron Polacy zlekceważyli Kazachów. Uśpiła naszą czujność znakomita pierwsza połowa, uśpiło może również rekordowe mercato, nowe kluby, nowe kontrakty. Bardzo rzadko zdarzało się w ostatnich latach, by Polacy w ogóle mieli szansę na wyraźne poczucie wyższości nad rywalem, teraz był pod to grunt i naszym się udzieliło. Wyszli rozprężeni, choć w Kazachstanie męczyła się niejedna solidna ekipa. Wyszli na miękkich nogach, choć lekceważenie kogokolwiek w dzisiejszych czasach to autostrada do eurowpierdolu. Wyszli dograć mecz, który miał wygrać się sam, zapominając, że żaden mecz nigdy w historii piłki sam się nie wygrał.

To co się stało było o tyle zaskakujące, że właśnie waleczności, jazdy równo z trawą i zaangażowania ani przez moment poprzednich eliminacji nie można było kadrowiczom odmówić. Tyrali ile fabryka dała bez oglądania się na okoliczności, wynik, rywala. Tutaj przygwiazdorzyli.

Reklama

Ale może właśnie dlatego to 2:2 będzie ukrytym błogosławieństwem dla tej drużyny, idealnym remedium. Jeśli w tych eliminacjach zdarzy się jakikolwiek moment zachłyśnięcia się, bo prowadzimy, bo nam żre, bo to my byliśmy ćwierćfinalistą Euro, to wystarczy, że ktokolwiek rzuci na boisku – hej, pamiętasz Kazachstan? Pamiętasz. A jak nie, to sobie dobrze przypomnij. I momentalnie schodzi soda, wchodzi koncentracja. Refleksja, że to jest piłka, tu z raju do piekła jedzie się naddźwiękową windą.

Piłkarze i trenerzy uwielbiają mówić, że jakiś mecz jest lekcją, że wyciągną wnioski. To zwykle mowa trawa, coś, co można rzucić dziennikarzom i sobie pójść. Ale tu pod każdym względem wygląda na to, że Kazachstan naprawdę okaże się świetną nauczką, która nie ma szans pójść w las.

Ta drużyna wie jak być zdeterminowaną, pokorną – ale nie bojaźliwą – i harującą o każdy metr boiska. Na tym według mnie opierała swoją siłę, nie na zrywach i błędach rywali. To, że teraz jest postrzegana inaczej niż dwa lata temu, nie znaczy, że ma drastycznie zmieniać swój charakter, by wygrywać.

***

Prawie wszystko co ostatnio pisze się o polskiej piłce klubowej siłą rzeczy kręci się wokół Legii. To zrozumiałe – awans do Champions League musi być głośny, jej transfery były głośne, wtopy w lidze również. Ale patrzę po transferach średniaków i trzeba podkreślić pozytywne trendy.

Zimą zeszłego roku do dołującego Śląska przyszedł Ryota Morioka, dziś już bez żadnych wątpliwości ligowy kozak. Termalica sprowadziła Guilherme z Rumunii, nie tak dawno czołowego defensora tamtejszych rozgrywek, który w dwumeczu ze Swansea robił trzy asysty, a ostatnio grał w barwach Steaua Bukareszt. Chomczenowskij z Jagiellonii to kadrowicz Ukrainy i facet z ciekawą przeszłością, Aleksander Sedlar z Piasta to tegoroczny reprezentant Serbii, nawet Korona, jak zawsze typowana do walki o utrzymanie, sprowadziła Miguela Palancę czy Daniego Abalo.

Reklama

Może ich Ekstraklasa wypluć, mogą się nie sprawdzić, Ukraińca już futbolu uczyły chłopaki z Finishparkietu. Ale to prawda – do ligi zza granicy trafiają ludzie o coraz poważniejszych CV. Nie piłkarze sierpnia trzeciej ligi rumuńskiej, nie wyróżniający się w turnieju dzikich drużyn przedmieść Lagos, ale tacy, którzy swoje widzieli, dobre mecze na sensownym poziomie rozgrywali. To budujące i jest kolejnym dowodem rozwoju Ekstraklasy. Tym istotniejszym, że pokazującym, iż rozwój – przynajmniej na tym polu – dotyczy wszystkich, a nie tylko najmożniejszych.

***

W zeszłym tygodniu, poza meczem kadry, wszystko co najważniejsze w polskiej piłce dotyczyło moim zdaniem regulaminów sędziowskich. W Anglii właśnie kompromituje się ów regulamin, a sęk w tym, że my mamy dokładnie ten sam. O sprawie pisałem na gorąco w poniedziałek, kto przegapił – zapraszam.

Leszek Milewski

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...