Reklama

Wisła nie szoruje po dnie, ona powoli puka w nie od spodu

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

26 sierpnia 2016, 22:31 • 3 min czytania 0 komentarzy

Piątek. Końcówka wakacji, upalny wieczór, gwieździste niebo… Grillujący sąsiedzi już kilka godzin temu z fazy jedzenia zdążyli przejść do fazy picia. A my? My postanowiliśmy dzielnie trzymać się naszego ambitnego postanowienia i wieczór zarezerwowaliśmy sobie na mecz Wisły ze Śląskiem lub też – jak kto woli – na starcie drużyny, która traci najwięcej goli z zespołem, który strzela ich najmniej.

Wisła nie szoruje po dnie, ona powoli puka w nie od spodu

Tak czy owak, po prostu wiedzieliśmy, że tutaj – wbrew wszelkiej logice – nie może paść bezbramkowy remis. I o ile przez większą część pierwszej połowy wszystko przebiegało jeszcze według dotychczasowego algorytmu, o tyle potem byliśmy świadkami zjawiska paranormalnego.

Śląsk ostatecznie strzelił bowiem pięć bramek. ŚLĄSK STRZELIŁ PIĘĆ BRAMEK. Zdanie, w którym na cztery słowa jeszcze przed momentem zdołalibyśmy wyłapać pięć kłamstw. Trzeba jednak przyznać, że zespół Mariusza Rumaka nie grał nie wiadomo jakiej tiki taki. Jasne, bylibyśmy hipokrytami, gdybyśmy napisali, że wrocławianie pokazali formę z poprzednich tygodni. Nie, było już zdecydowanie lepiej. Ale to też nie jakieś fajerwerki.

Goście przeprowadzili dziś przede wszystkim wykład z efektywności. Pierwszy z brzegu dowód – Ryota Morioka. Japończyk był niczym ninja. Przez większość spotkania kompletnie niewidoczny, truchtający sobie gdzieś za plecami Bilińskiego, aż tu nagle pach – jeden gol, pach – drugi. Podobnie Stjepanović – niby nie błyszczał, jednak mecz kończył z trafieniem i asystą. Zamiast fajerwerków siła prostoty. Biliński? Dostał szansę i ją wykorzystał. Do tego jeszcze Goncalves, 5:1, robota wykonana, kamienna twarz do ostatniej minuty, można się rozchodzić do domów.

Jeśli chodzi natomiast o Wisłę, w najbardziej trafny sposób o smutnej rzeczywistości przy Reymonta wypowiedział się ostatnio na jednej z konferencji Dariusz Wdowczyk. “To już nie jest Wisła Żurawskiego, Frankowskiego czy Sobolewskiego”, stwierdził. My z kolei dodamy od siebie jeszcze, że nie jest to już też Wisła Brożka i Głowackiego w dyspozycji sprzed kilku sezonów. Ba, to nie jest też już Wisła Brożka i Głowackiego w dyspozycji sprzed kilku miesięcy. Gospodarzy było dziś stać co najwyżej na stwarzanie sobie – jak sformułował to w przerwie Michał Miśkiewicz – zalążków sytuacji. Choć i tak jest to określenie raczej dość mocno na wyrost. Nawet ten rzut karny Adama Mójty po ręce Celebana nieomal nie skończył się dla byłego gracza Podbeskidzia połamaniem karku.

Reklama

Sześć porażek z rzędu, ostatnie miejsce w tabeli i marne perspektywy… Co tu się rozwodzić – katastrofa. O ile jednak do tej pory Wisła szorowała po dnie, o tyle teraz powoli można już mówić o tym, że “Biała Gwiazda” jest na najlepszej drodze, by zacząć pukać w nie od spodu. Naprawdę nie mamy zamiaru wyżywać się na Wiśle. Nie o to w tym wszystkim chodzi. Uwierzcie – wcale nie czerpiemy dzikiej satysfakcji z patrzenia na to, jak stopniowo postępuje upadek tak zasłużonego klubu. Nawet dla nas jest to bowiem najzwyczajniej w świecie smutne.

grafapomeczowa

Fot: 400mm.pl

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

0 komentarzy

Loading...