Prędzej E.T. wyląduje na Picadilly Circus w Londynie, niż obronimy tytuł – powiedział niedawno Claudio Ranieri. Widać, że na faceta wciąż działa grawitacja i nie odleciał po sukcesie, bo rzeczywiście konkurencja jest mocna – największe firmy są wściekłe po poprzednim sezonie, wzmocniły się, a do Anglii zleciała czołówka trenerów żądna sukcesów. Rzeczywiście, Lisom idzie na razie średnio, bo po dwóch kolejkach mają ledwie jeden punkt.
Leicester nie miało dziś łatwo szczególnie w pierwszej połowie – to Arsenal prowadził grę, trzymał piłkę nieprzyzwoicie długo (65 % czasu) i choć nie miał specjalnie groźnych sytuacji, to prędzej pieniądze można było stawiać na gola Kanonierów, niż gospodarzy. Jasne, to jest gra ekipy Ranierego – oddajmy im piłkę, a potem bezlitośnie skontrujmy. Problem w tym, że tych ataków zza podwójnej gardy było mało, żeby nie napisać – nie było ich wcale. Temperatura podniosła się głównie na końcu, kiedy w polu karnym orła wywinął Drinkwater. Karny? Dla Clattenburga – nie, dla nas po kilku powtórkach – też nie. Dowód:
WHAT A TACKLE KOSCIELNY! pic.twitter.com/TBTGIYbGTz
— Fans of Arsenal (@FansofArsenal2) 20 sierpnia 2016
Natomiast w drugiej połowie, gdy Bellerin zahaczył Musę, tak, tam już karnego podyktować trzeba było. Owszem, Nigeryjczyk upadł trochę nienaturalnie, ale kontakt był i po takim arbitrze wymagamy, żeby podobne sytuacje rozstrzygał bez problemu.
Druga połowa była o wiele ciekawsza od pierwszej – nie wypada, żeby w spotkaniu mistrza i wicemistrza po 45 minutach statystycy mogli odnotować tylko jeden celny strzał. Dobrze, że piłkarze oddali nam trochę emocji, szczególnie pod koniec spotkania, nie wiadomo było, kto weźmie dziś całą pulę. Arsenal? Jednak nie, strzały Walcotta bronił Schmeichel. Leicester? Też nie, Vardy raz w dobrej sytuacji spudłował, potem uderzenie Musy wyjął Cech, a rzut wolny z dobrej odległości zaprzepaścił Andy King, trafiając… w pośladki kolegi.
Więc remis, 0:0. Jednak pamiętajmy – sędzia zabrał Lisom stuprocentową sytuację.
*
Wiedząc o tej decyzji Clattenburga i mając w pamięci to, co działo się dziś wcześniej, naprawdę czasem nie potrafimy wyjść z podziwu, co potrafią wymyślić angielscy sędziowie – niektórzy z nich chyba starają się zdefiniować futbol na nowo. „Błysnął” też Mike Dean, który podyktował dziwaczną jedenastkę, bo trudno powiedzieć, co przeskrobał Sterling gdy niby faulował Shawcrossa (na marginesie – ciekawie rozpisane krycie). A przewinienie samego obrońcy? To już możemy zrozumieć, bo piłkarzy trzeba oduczyć łapania za koszulkę. Jednak i tak nam się wydaję, że Dean trochę pomieszał sporty i przez chwilę sędziował jak w koszykówce, ale tu też wykazał się niekonsekwencją – nie powinno być karnego za faul Sterlinga, a dwa osobiste. Potem było jeszcze widać, jak kusi go by gwizdnąć kroki i błąd 24 sekund, ale ostatecznie się opanował.
Jedenastkę dla gospodarzy co prawda wykorzystał Krkić i niby był to gol kontaktowy, ale w ostatecznym rozrachunku ta bramka okazała się być tylko honorowa. Widać, że to nie jest jeszcze to City, jakie chce oglądać Guardiola, bo jego podopieczni potrafili pogubić się w tyłach, ale i tak może mieć powody do optymizmu – z przodu ma mnóstwo jakości, a jeszcze jego ludzie wyglądają na dobrze przygotowanych fizycznie do sezonu. W tygodniu cisnęli Steauę do upadłego, dziś potrafili dobić Stoke w końcówce. Nolito strzelił chyba dwa najłatwiejsze gole w swojej karierze, pierwszego do praktycznie pustej bramki, drugiego do pustej już kompletnie. 4:1 dla City – wynik odzwierciedlający różnice klas tych zespołów
*
Ciekawym zawodnikiem jest Vincent Janssen, widać, że bardzo chce dać radę w Tottenhamie. Szybki, dziś starał się być wszędzie, walczył z obrońcami, był dla nich niezwykle upierdliwy, Scott Dann jak nie miał na niego pomysłu to po prostu go powalił i wyłapał żółtko. Choć oczywiście dobrze, że Janssen jest aktywny, to Pochettino oczekuje od Holendra bramek, a dziś napastnik mógłby grać pewnie pięć godzin i nic by nie wpadło. Z dystansu – w buraki. Dobitka – obroniona. I wisienka na torcie, czyli podanie od Allego, który wypuścił go sam na sam z bramkarzem. Serio, trudniej było tego nie trafić, niż wcelować w ten przeklęty prostokąt. A Janssen spudłował i to tak solidnie.
White Hart Pain – trafnie skomentował ten mecz Przemysław Rudzki, bo były to lekkie męczarnie dla Tottenhamu, jak i dla widzów. Koguty dążyły do zwycięstwa, ale dość nieporadnie, a gdy już udawało się dojść do sytuacji, świetnie bronił Hennesey. Goście natomiast ograniczali się do murowania bramki i nieśmiałych kontrataków, więc dodając to wszystko, oglądaliśmy średnio ciekawe widowisko.
Ale jednak z bramką – Wanyama dał upragnione trzy punkty strzałem głową po rzucie rożnym. 1:0 dla Spurs.
Incase you missed it here is Victor Wanyama’s winning goal: pic.twitter.com/YTtjjCO36T
— ThePochWatch (@ThePochWatch) August 20, 2016
*
Conte celebrating the 2 goals. #CFCpic.twitter.com/NbiRKTZ9Rf
— Conteholic (@Conteholic) 20 sierpnia 2016
Jeśli mamy oglądać takie obrazki co tydzień, śmiało – Chelsea może przesądzać o meczu w ostatnich minutach. Dziś scenariusz był podobny do tego zaproponowanego przy okazji starcia z West Hamem, też Diego Costa dał wygraną w końcówce, też było 2:1 dla Chelsea. Conte żyje meczem, ale widać też, że ogarnia co się dzieje, choćby po zmianach. Wpuścił Batshuayia to ten strzelił gola, wprowadził Fabregasa, a Hiszpan zanotował asystę przy zwycięskim golu.
*
Co do meczu Liverpoolu, ciekawostka od Squawki:
Dziś bramkę Mignoleta dwukrotnie podziurawiło Burnley, konkretnie Vokes i Gray, a podopieczni Kloppa nie zdążyli odpowiedzieć, tak jak w meczu z Arsenalem. Źle to wygląda – dwa mecze i pięć straconych goli, teraz nie pomogli też koledzy z ofensywy. Strzelali bowiem koszmarnie, aż 13 razy niecelnie. 2:0 utrzymało się więc do końca spotkania.
*
Komplet wyników: