W Anglii już grają, w Hiszpanii też, w Polsce kopią od ponad miesiąca… Prędzej czy później siłą rzeczy musieli ruszyć więc też we Włoszech. Już na starcie postanowiono wyjechać z ciężką artylerią i uraczyć nas jednym z tamtejszych klasyków – chcący w końcu zdominować nie tylko krajowe podwórko Juventus podejmował u siebie Fiorentinę. Należy sobie powiedzieć, że hit kolejki z pewnością nie rozczarował i nie był pozbawiony dramaturgii.
Szczególnie ciekawi byliśmy rzecz jasna tego, jak Juventus zaprezentuje się w swoim pierwszym ligowym spotkaniu już bez sprzedanego za rekordową sumę do Manchesteru United Paula Pogby. Cóż, trzeba przyznać, że – przynajmniej dziś – „Stara Dama” pozbawiona Francuza na tle silnego przecież rywala w zasadzie ani przez chwilę nie przypominała drużyny, którą dopiero co pozbawiono mózgu. Przeciwnie – turyńczycy nie mieli większych problemów ze sprawnym rozgrywaniem i zachowywaniem sporej intensywności w grze.
Z fajnej strony pokazał się Lemina, wstydzić się czego nie miał Asamoah, a tyły umiejętnie zabezpieczał Khedira. Ten ostatni wyprowadził zresztą Juventus na prowadzenie strzałem głową po dośrodkowaniu Chielliniego. Przy odrobinie szczęścia Niemiec mógł nawet trafić do siatki wcześniej, jednak nie umiał wykorzystać fatalnego błędu bramkarza i koncertowo schrzanił sam na sam. Choć w drugiej linii nie dało się uświadczyć przesadnej efektowności, z efektywnością problemów nie stwierdzono. Cała machina funkcjonowała bowiem bez zarzutu. W skrócie – był Pogba, nie ma Pogby. Był Juventus, jest Juventus.
Fiorentina na tle mistrzów Włoch nie potrafiła zdziałać zbyt wiele, w niemal każdym aspekcie była gorsza od rywala. Trzeba sobie powiedzieć jasno, że wynik 2:1 dla gospodarzy tak naprawdę dość mocno zamazuje przebieg boiskowych wydarzeń. Mimo to wciąż dalecy bylibyśmy jednak od stwierdzenia, że „Viola” wyglądała jak przypadkowa zbieranina. Odnieśliśmy raczej wrażenie, że mimo kompletnego braku pomysłu na sforsowanie świetnie zorganizowanej obrony „Juve”, widzieliśmy zespół, który jest w stanie ulać w mazak zdecydowaną większość stawki, jednak w starciu z monopolistą wyżej dupy po prostu nie podskoczy. A przecież Fiorentina i tak była blisko utarcia nosa potentantowi, gdy ni stąd ni zowąd po rogu wyrównał Kalinić.
Wtedy jednak po raz pierwszy do akcji postanowił wkroczyć ten, o którym do tej pory nie wspominaliśmy z pełną celowością – Gonzalo Higuaín. Gruby, stary, przepłacony… Dziś po raz pierwszy miał okazję odpowiedzieć na krytykę i dokonał tego w najlepszy możliwy sposób. Wszedł, posnuł się przez dziesięć minut, znalazł się tam, gdzie być powinien, grzecznie podziękował, po czym mógł dalej zająć się zbijaniem wagi. Jeśli Juventus wydał na napastnika taki szmal, to podejrzewamy, że właśnie po to, by potem zwracał się on w taki sposób, jak dziś.