Reklama

Jako wychowanek nie byłem brany na serio. W Cracovii stałem się piłkarzem pełną gębą

redakcja

Autor:redakcja

19 sierpnia 2016, 07:47 • 13 min czytania 0 komentarzy

Jak wyglądało stopniowe budowanie sobie pozycji w szatni i czy bez pewności siebie można dobrze radzić sobie na boisku? Czy dwójka dzieci może pomóc 23-latkowi w grze w piłkę? Jakie mankamenty ma jeden z najlepszych pomocników Ekstraklasy, który gdyby nie kontuzja prawdopodobnie pojechałby na Euro? Damian Dąbrowski w pierwszym tak długim wywiadzie w swojej karierze. 

Jako wychowanek nie byłem brany na serio. W Cracovii stałem się piłkarzem pełną gębą

Daleko mieszkasz od galerii, w której rozmawiamy?

Trochę daleko, bo pod Krakowem. Jakieś siedem kilometrów pewnie.

Gdy dowiedziałeś się, że twój uraz to jednak nie zerwanie więzadeł, spadł ci spory kamień z serca. Myślisz, że było słychać huk aż tutaj?

Starałem się do tego podejść – tak jak generalnie podchodzę do życia – raczej na chłodno. Ta opuchlizna była tak wielka, że wiedziałem, iż muszę trochę poczekać z diagnozą. Wiadomo było, że to nie jest zwykłe skręcenie, pewne było też, że noga nie jest złamana. Mogłem normalnie na niej stanąć, kopanie piętą też nie sprawiało mi większego bólu. Przez pierwsze dni nic nie można było stwierdzić. Możliwe było zarówno to, że jestem prawie zdrowy, jak i to, że cała noga jest zniszczona. Potem rezonans stwierdził, że uszkodzone są dwa więzadła, USG niby to potwierdziło, ale też jeszcze nie na sto procent. Pewne jest, że nie mam jednego więzadła. Co do drugiego – są wątpliwości.

Reklama

Rozmawiałeś po tym starciu z Łukaszem Tymińskim?

Na świeżo nie, później wiem, że do mnie dzwonił, ale nie odbierałem, bo telefony się rozdzwoniły, a ja nie bardzo chciałem wtedy rozmawiać. Potem dostałem sms-a z przeprosinami. Mój pech, że trafiłem na Łukasza, który czasami nie przebiera w środkach, ale nie doszukuję się tu żadnej celowości.

Jakbym ci powiedział, że jutro zmieniamy przepisy i osoba, która fauluje zawodnika, musi pauzować tyle, ile trwa jego powrót do zdrowia, ucieszyłbyś się?

Nie, kompletnie. To czy Łukasz dostał dwa mecze kary czy dostałby więcej zupełnie nie zmienia mojego położenia.

Ale wiesz, może drugim razem by nie sfaulował.

Wolałbym, by sędziowie podejmowali na boisku lepsze decyzje i od razu karali za takie coś czerwoną kartką, a nie dopiero później to rozpatrywali. Na szczęście wszystko idzie w tym kierunku, że będę mógł się wyleczyć bez zabiegów i za chwilę pewnie będę gotowy do gry. Całe szczęście, bo na widok gabinetów miałem już trochę odruch wymiotny. Wzmocnię całą nogę i będę grał bez tych dwóch więzadeł. Rozmawiałem z lekarzami i uznaliśmy, że to nie będzie mi przeszkadzać w niczym. Obecnie jestem na etapie treningów indywidualnych, dość mocno dociążam tę nogę, by dostała sygnał, że bez więzadeł też można sobie poradzić.

Reklama

Ta kontuzja barku, która przytrafiła ci się w marcu – to był najboleśniejszy cios w twojej karierze? Wiadomo, w jakim momencie się wydarzyła.

Tak. Pierwszy mocny uraz, pierwszy zabieg… To było najgorsze. Pamiętam jak byłem u dwóch lekarzy w Bielsku i Katowicach i obaj potwierdzili, że potrzebna będzie pauza. Powrót samemu do domu pod wieczór był ciężki. Myśli kołatały, wróciłem do domu i musiałem wlać do szklanki czegoś mocniejszego, żeby się z tym pogodzić. Od rana już czysta głowa i same pozytywne myśli. Każdy, kto ze mną rozmawia mówi, że uciekło mi Euro. Jakie Euro, jak ja nigdy nie byłem jeszcze na reprezentacji?

Od powołania do wyjazdu była bardzo krótka droga, pokazał to chociażby Starzyński czy Wszołek.

Ale ja i tak nie podchodzę do tego w ten sposób. Uciekło mi co najwyżej powołanie i tyle. Może bym się na tej reprezentacji nie pokazał z dobrej strony i nawet jeśli byłbym zdrowy, to też bym nie pojechał? Nie było jakiegoś załamania, pracowałem, odbudowałem się, zaraz wrócę po kolejnym urazie i prę dalej, żeby coś się urodziło znowu w kierunku reprezentacji. Ale Euro oglądałem zupełnie na luźno, bez jakiejś traumy. Mocno się emocjonowałem, kibicowałem, do tego grał Bartek Kapustka z mojej drużyny, więc czułem się trochę bliżej tego wszystkiego.

Ile razy patrzyłeś w lustro po meczu ze Szkendiją?

Sporo. Wiele osób może się ze mnie śmiać, ale ja uważam, że oni byli od nas lepsi. Możemy mówić, że mają większy budżet, że zawodnicy są lepiej opłacani, ale ja nawet nie chcę iść w tym kierunku. Byli lepsi. Po prostu.

Masz jakieś przemyślenia po czasie? Zlekceważenie? Brak zaangażowania?

Wszystko po trochu. Do tego mało czasu na przygotowanie się, nie była to dla nas normalna sytuacja. W pierwszym meczu mieliśmy fajną okazję na początku, gdyby Jendrisek strzelił sam na sam, losy inaczej by się pewnie potoczyły. Potem nam strzelili, ogłuszyło nas, potem dodali drugą i było pozamiatane. Czuliśmy się jak dzieci we mgle. U siebie chcieliśmy gonić wynik, ale to już nie było to. Oni mieli idealnie ułożony zespół pod kontry. Potem pod koniec bez problemu nas rozklepali.

Traktujesz to jako życiową kompromitację?

Aż tak to nie, ale na pewno jest to dla nas bolesne, serio. Uważam, że zasłużyli na wygraną, ale mimo wszystko chciałbym to naprawić, lecz się nie da. Po meczu wielkiej rewolucji nie było. W szatni byliśmy – hmm – bezradni. Nie było nerwów, krzyków, nikt nie wiedział, co się dzieje. Zostało nam teraz zasuwać w lidze i spróbować za rok.

KRAKOW , STADION IM JOZEFA PILSUDSKIEGO 14.12.2015 POLSKA EKSTRAKLASA PILKA NOZNA SEZON 2015 / 2016 RUNDA WIOSENNA 20 KOLEJKA CRACOVIA KRAKOW - KORONA KIELCE NZ RAFAL GRZELAK ( KORONA ) DAMIAN DABROWSKI ( CRACOVIA ) FOT MICHAL NOWAK / 400mm.pl KRAKOW 14.12.2015 FOOTBALL POLISH EKSTRAKLASA SEASON 2015 / 2016 ROUND 20 CRACOVIA KRAKOW - KORONA KIELCE MICHAL NOWAK / 400mm.pl

Masz 23 lata i już dwójkę dzieci – ta szybka stabilizacja ma przełożenie na twoją karierę?

Tak do tego podchodzę. Mam stabilizację, spokój, mam dla kogo to wszystko robić…

Nie masz czasu na głupoty.

Tak się przyjęło. Ale jestem chyba na tyle rozsądny, że gdybym był kawalerem, te pokusy by mnie raczej nie pochłonęły. Lubię spędzić czas w domu, w restauracji, niekoniecznie muszę iść na dyskotekę. Ale tych imprez czy wyjść na miasto na pewno byłoby więcej, to normalne. Na pewno nigdy nie zamieniłbym tego co mam teraz na bycie kawalerem. Uwierz mi, że nie ma nic lepszego niż to, jak wracasz zbity jak pies – nawet po takim urazie, gdy nie czujesz się najlepiej – i syn poprawia ci humor na tyle, że zupełnie zapominasz o kontuzji. Brakuje ci sił czy masz gorszy okres – wystarczy chwilę pobawić się z dzieckiem i wszystko wraca do normy.

Praca piłkarza raczej nie sprzyja szybkiej stabilizacji. Wyjazdy, przeprowadzki, stres, podporządkowanie całego życia.

Czapki z głów przed moją żoną. Ona musi mieć przede wszystkim siłę, a mało kto z boku to docenia. W naszej pracy fajne jest to, że o ile w weekendy nas nie ma, to w tygodniu jestem w stanie rano zaprowadzić synka do przedszkola, iść na trening i już o 13 mogę go odebrać i on spędza ze mną większość dnia. Nie muszę iść do pracy o 7 i wracać przed 17. Z drugiej strony jak ostatnio były Światowe Dni Młodzieży to żona wyjechała z córką na tydzień, potem ja od razu na 1,5 tygodnia na mini-obóz. Jak wróciłem to chciałem się przywitać z córą, ale ta… wpadła w płacz (śmiech). Nie poznała. Z synkiem tak nie miałem, jak ja wyjeżdżałem na obóz to jeszcze nic nie kumał, a przy następnym już kumał na tyle, że mnie od razu poznawał jak wracałem.

Damian opowiadając przestawia mój telefon tak, by leżał równolegle względem jego telefonu.

To ten twój pedantyzm, przez który jesteś podobno koszmarem kolegów na zgrupowaniach?

Koszmarem? Mało kto narzekał jak wracał do wysprzątanego pokoju (śmiech). Poprawiłem ci, bo musi leżeć równo. U mnie wszystko musi być równiutko, w szafeczkach, poukładane. Uważam to za zaletę.

Generalnie jesteś bardzo ułożonym człowiekiem. Zdarzyły ci się w ogóle jakieś błędy młodości?

Większe nie. Wypady na miasto, ktoś cię zauważył, potem musiałeś się tłumaczyć – to normalne, zdarza się. Mój rozwój idzie raczej harmonijnie. Może powiem tak: w paru sytuacjach dałbym z siebie więcej, ale widzę to dopiero teraz. Wtedy myślałem, że więcej się nie da. Na przykład moje testy za małolata w Derby County to totalny niewypał. Pierwszy wyjazd z domu, wiesz, czułem się strasznie przygaszony. Wypadłem tam bardzo słabo. W Fulham było trochę łatwiej, ze swoich źródeł słyszałem, że wypadłem dobrze, ale i tak nic z tego nie wyszło. Wtedy byłem młody, przestraszony, wszystko robiłem na alibi.

Kiedy nabrałeś tej pewności siebie? Był taki jeden moment?

Chyba dopiero w Cracovii zacząłem ją systematycznie łapać, dopiero tu stałem się piłkarzem pełną gębą. W Lubinie – jak to wychowanek – nie byłem traktowany na serio. „Dzieciaki z Lubina, ich się nie słucha”. Nie miałem w szatni zbyt wiele do powiedzenia. W Cracovii zauważyłem, że jestem zupełnie inaczej postrzegany. Mogę powiedzieć, co myślę i ktoś się z tym liczy. To nie było tak, że ciach, przełamanie, jestem innym człowiekiem. Stopniowo przychodziła coraz większa pewność siebie. Zrozumiałem w końcu, że równo z nią  będzie rosła forma sportowa. No i tak było.

Pamiętasz swoje pierwsze wejście do dorosłej szatni?

Pamiętam. To było za trenera Smudy. Raz w tygodniu lubił zabierać chłopaków na treningi do pierwszego zespołu. Smuda to starsze pokolenie trenerów, ja nie wiem, czy z nim w ogóle kiedyś słowo zamieniłem. Chyba nie. On miał taki styl, że na rozgrzewce nigdy go nie było, dopiero potem przychodził i dawał jakieś instrukcje. Do szatni zacząłem wchodzić tak naprawdę za trenera Bajora. Na początku było skromniutko, ale jestem na tyle normalnym chłopakiem, że nie miałem problemu ze znalezieniem wspólnego języka z chłopakami. Myślę, że taka skromna postawa jest lepsza niż to jak wchodzi gość do szatni i w pierwszych dniach mówi do mnie:

– Siema, Dąbro! Co tam u ciebie kolego?

No nie. Ja jestem typem, który nie przekonuje się szybko do ludzi. Potem słyszę opinię na swój temat, że jestem zimny, zamknięty, dopiero jak ktoś mnie pozna to zmienia o mnie zdanie. Dlatego jak bym widział takiego „fafarafa”, to u mnie zbyt lekko by nie miał. Zdarzają się skromni, zdarzają się kozaczki, ale – co za banał – boisko wszystko weryfikuje. Zaraz mała gierka, trzeba pokazać technikę i od razu widać klasę takiego zawodnika. Bartek Kapustka też zaczął od „dzień dobry, co u pana słychać?”. Był bardzo skromnym gościem.

On chyba idealnie umie połączyć skromność i pewność siebie.

Tak, jest sobą, nie chce się zmieniać i za to szacunek. Najważniejsze, żebyś był kozakiem na boisku. On nie musiał się odzywać w szatni, wychodził na boisko, robił swoje i miał taki sam szacunek jak ci, którzy odzywali się najwięcej.

Dlaczego odpaliłeś dopiero rok-dwa lata temu? Musiałeś najpierw poczuć się panem piłkarzem?

Powiem ci szczerze, że się nawet nad tym nie zastanawiałem, ale wygląda na to, że tak trzeba stwierdzić. Potrzebowałem rozegrać kilka meczów od dechy do dechy. Na początku w Cracovii wszystko grałem na pół ze Sławkiem Szeligą, nie mogłem rozwinąć skrzydeł. Z trenerem Podolińskim współpraca układała już się dobrze, dawałem symptomy mojej wysokiej formy. Ale nie da się ukryć, że u trenera Zielińskiego przyszedł największy progres.

Trener Zieliński otworzył ci oczy na coś szczególnego?

Po pierwsze – dał mi mega kredyt zaufania. Czułem, że na mnie liczy i będzie na mnie stawiał. Po drugie – jako drużyna dostaliśmy bardzo duży luz. Wiedział, że mamy takich piłkarzy, że powinniśmy grać piłką, prowadzić grę, wymieniać dużo krótkich podań, improwizować. Trener to odczytał, pozwolił nam to robić z pewną swobodą i to wypaliło. Przyszły dobre wyniki, szybko poczuliśmy, że właśnie takiego trenera potrzebujemy. Mamy taki zlepek ludzi, że się lubimy poza boiskiem i lubimy ze sobą grać. Na treningu wymienimy kilka szybkich podań i się wzajemnie nakręcamy.

Wcześniej byliście usztywnieni?

Za trenera Podolińskiego było mniej luzu. Oczekiwał od nas pewnych zagrań, musieliśmy wykonywać wszystko, co było nakreślone taktycznie. Zawsze zwracał uwagę na przykład na to, by defensywa była szczelna, a z przodu miało coś wpaść.

No i to słynne 3-5-2.

Nie wiem, może nasze głowy nie chciały się na to otworzyć? Próbowaliśmy, z tygodnia na tydzień wyglądało to coraz lepiej, ale nie było czasu, wyniki nie powalały, trzeba było coś zmieniać. Akurat przy 4-4-2 zdarzył się zwycięski mecz i trochę zostaliśmy przy tym ustawieniu, ale i tak wiedzieliśmy, że trener chce prędzej czy później wrócić do 3-5-2. Na pewno było trochę gadania w szatni. Słabszy mecz, siadasz, łatwiej jest nie mieć pretensji do siebie, a rzucić na forum „kurwa, panowie, 3-5-2 to nie jest to”. Wiesz jak to jest w szatni. Jeden drugiego tym nakręcał i mieliśmy w głowie, że lepiej było grać klasycznie. Gdybyśmy zagrali w 3-5-2 szybko dobre mecze – oswoilibyśmy się. Ale wyników nie było i się podświadomie nastrajaliśmy.

KRAKOW 2016.02.26 T - MOBILE EKSTRAKLASA PILKA NOZNA SEZON 2015 / 2016 24 KOLEJKA CRACOVIA KRAKOW - KGHM ZAGLEBIE LUBIN NZ DAMIAN DABROWSKI CRACOVIA FOT MICHAL STAWOWIAK / 400mm.pl KRAKOW 2016.02.26 FOOTBALL T - MOBILE EKSTRAKLASA SEASON 2015 / 2016 ROUND 24 KOLEJKA CRACOVIA KRAKOW - KGHM ZAGLEBIE LUBIN FOT MICHAL STAWOWIAK / 400mm.pl

Nie wiem jak wspominasz z kolei trenera Stawowego, ale z tego, że musiałeś grywać na środku obrony, raczej nie byłeś zachwycony.

Trener jest bossem, mówi, że masz zagrać na środku obrony to wychodzisz i grasz. Stawowy ma swoje wewnętrzne zasady. Po treningu każdy musi iść do niego – zwykle do pokoju – podać rękę i podziękować. Dzięki temu codziennie zamieniłeś z nim kilka zdań. Miał takie coś, że wychodziłeś po treningu i mówiłeś, że za takiego faceta możesz oddawać zdrowie. Umiał rozmawiać, emanował spokojem. Szkoda, że nie był elastyczny i chciał zawsze robić to, co uważał za słuszne. Chciał, byśmy zawsze operowali piłką. Zawsze. Do bólu. Czasem byliśmy w gorszej formie i już nie dawaliśmy rady, nie mieliśmy takich umiejętności.

Co do pozycji – nie ma co ukrywać, nie czułem się naturalnie na tej pozycji, swoje paluchy umaczałem przy paru bramkach. Bardziej ciągnie mnie do pozycji numer osiem niż do stopera. Brakuje mi czasem tego, by podłączyć się za akcją. Chociaż nie wiem, czy to nie byłoby za dużo, skoro Miro Covilo podłącza się praktycznie co atak, trener by chyba zawału dostał (śmiech). Jak oglądam i analizuję to widzę, że środkowi pomocnicy – Karol Linetty na przykład to ma – zagrywają do boku i idą za akcją. Potem piłka do nich trafia w polu karnym i strzelają bramki. Czasem sobie myślę „kurde, jakbym to jeszcze miał, to by było naprawdę fajnie”. Ale to nie jest takie łatwe.

Pracujesz jakoś nad tym?

Ja tego nie zrobię zagrywając na treningu na sucho. Trzeba sobie pewne rzeczy przestawić w głowie. Podczas meczów staram się próbować. Złapałem się na tym parę razy, że miałem sytuację, w której nie chciałem biec, ale powiedziałem sobie „dobra, idę”, potem dostawałem piłkę i była z tego sytuacja. Dostajesz sygnał: jednak można. Takim sposobem staram się to przełamywać. Z czasem dochodziłem też do tego, by często ryzykować. Jedna i druga piłka nie przejdzie, trzecia już tak i będziesz miał asystę. Teraz już często gram do przodu.

Przy golu Szczepaniaka z Piastem mega piłka.

Cieszyliśmy się strasznie. Mieszkamy na jednym osiedlu, śmialiśmy się potem:

– Dziki, ja kilkanaście asyst, ty kilkanaście bramek i wyjeżdżamy stąd razem, znowu na jedno osiedle!

Nie spodziewałem się szczerze mówiąc, że tak dobrze skończy tę akcję.

A propos – łączy was jedno, obaj przebiliście się dopiero wyjeżdżając z Lubina. Dziwiłeś się, że Zagłębie tak lekką ręką cię odpuściło?

Pewnie, że tak. Ja jestem wychowankiem, uważałem, że mogę oddać dla tego klubu wiele serca i dziwiłem się, że mnie oddają. Może dobrze się stało, bo nie wiadomo gdzie bym dzisiaj był, gdybym nie odszedł. Chciałbym tam jeszcze kiedyś zagrać. Jak przychodzę na stadion Zagłębia, widzę wokół znajome twarze. Lubin to moje miejsce, po karierze pewnie tam osiądę.

Masz fajną szkółkę, masz wielu zdolnych młodych, a klub zamiast na nich stawiać ściąga jakichś obcokrajowców nie wiadomo skąd. Patologiczna była ta polityka.

Zagraniczni piłkarze, zagraniczny trener, zaciąg czesko-słowacki miał wówczas dość mocną pozycję. Całe szczęście, że poszli po rozum do głowy i tych wychowanków jest znacznie więcej, co zresztą widać po wynikach. Przykro się robi, kiedy się patrzy teraz na stare grupy młodzieżowe. W roczniku 91 wszyscy byli na poziomie Adiego Błąda czy Mateusza Szczepaniaka. Ba, wielu było nawet lepszych. A dziś zastanawiają się, co dalej w życiu robić. Postawili wszystko na piłkę, a piłka się już skończyła, nie jest łatwo się teraz odnaleźć.

Ty z kolei myślisz już o kolejnym kroku wprzód?

Nie ukrywam, że marzę o wyjeździe, ale nie narzucam sobie sztywnych ram czasowych. Nie interesuje mnie wyjazd za wszelką cenę, żeby zarobić pieniądze i tyle. Niekoniecznie muszę mieć dużo lepsze pieniądze, a dużo lepszy rozwój, żeby stamtąd postawić jeszcze jeden krok. Przykład Bartka Kapustki działa na wyobraźnię. Gość na naszym poziomie – bo przecież graliśmy w jednym klubie – nie odstaje w reprezentacji i idzie do mistrza Anglii…

To co, widzimy cię w reprezentacji obok Krychowiaka?  

Dobrze by było. „Kapi” od nas odszedł, a ktoś z Cracovii musi być.

„Marsz, marsz, Dąbrowski” – nawet hymn pod ciebie jest ułożony.

Dopóki nie dostanę powołania nawet nie chcę sobie wyobrażać, jakie to może być uczucie.

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

fot. 400mm.pl

Najnowsze

1 liga

Problemy z obsadą bramki Wisły rozwiązane? Golkiper w końcu zgłoszony do I ligi

Arek Dobruchowski
0
Problemy z obsadą bramki Wisły rozwiązane? Golkiper w końcu zgłoszony do I ligi
Hiszpania

Dudek: Real zawdzięcza półfinał Łuninowi. Dobrze zastępuje Courtoisa

Szymon Piórek
1
Dudek: Real zawdzięcza półfinał Łuninowi. Dobrze zastępuje Courtoisa

Cały na biało

Anglia

Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City

Michał Kołkowski
2
Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City
Polecane

Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

redakcja
3
Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

Komentarze

0 komentarzy

Loading...