Kiedy podczas losowania IV rundy eliminacji wybierano rywala dla Dundalk, pozostały już tylko dwie kulki, a wśród nich Legia. Warszawianie mieli wtedy 50 procent szans na najlepszy strzał z możliwych (czyli trafienie właśnie na Irlandczyków) oraz 50 na strzał najgorszy, bo oprócz Dundalk zostało już tylko Dinamo Zagrzeb. Tuż po wyczytaniu Legii wśród warszawskich kibiców musiała wybuchnąć wielka radość, jak po zdobyciu naprawdę ważnego gola. Kto wie, czy to właśnie trafienie Irlandczyków nie było najważniejszym trafieniem legionistów ostatnich lat.
Dziś można snuć teorie, że Legia latami pracowała na tak dobre losowanie, ale któż by o tym pamiętał, gdyby jednak przyszło się mierzyć z mistrzem Chorwacji?
W Warszawie zapanowała jednak w pełni uzasadniona euforia, bo droga do upragnionej Ligi Mistrzów wydaje się nieprawdopodobnie szeroka. Jakkolwiek spojrzeć, Legii jeszcze w trakcie losowania udało się przejść do historii. Albo zaliczy pierwszy od dwudziestu lat polski awans do fazy grupowej Champions League albo historyczną kompromitację na stulecie istnienia klubu, bo w tych kategoriach należałoby patrzeć na potencjalne odpadnięcie z półamatorami i wypuszczenie z rąk takiej szansy. Oba wydarzenia z pewnością odbiłyby się w kraju szerokim echem.
Kibice Legii, zanim w ogóle zdążyli wczoraj ochłonąć, dostali kolejną dobrą wiadomość – Dundalk przerżnęło wieczorem ligowy mecz z zupełnie ogórkowym Galway United (5. miejsce w tabeli). I to w składzie zbliżonym do optymalnego. Co prawda menedżer zespołu, Stephen Kenny trochę zamieszał w wyjściowej jedenastce, ale finalnie z Galway zagrało trzynastu z czternastu piłkarzy, którzy wystąpili w wygranym 3:0 rewanżu z BATE. Inna sprawa, że siódma pozycja Legii w Ekstraklasie jest z kolei przez Irlandczyków postrzegana jako dobry omen. Chociaż akurat fani Dundalk powinni rozumieć, czym jest ustawienie priorytetów na Champions League. Dość napisać, że starcie z Galway było pierwszym od miesiąca ligowym meczem Dundalk. Trzy poprzednie zostały przełożone właśnie ze względu na udział drużyny w eliminacjach do Ligi Mistrzów.
Irlandczycy nie tracą jednak rezonu. Tak jak Legia trafiła najniżej notowanego rywala w grupie nierozstawionych tak oni trafili najniżej notowanego wśród rozstawionych. Jak podkreślają tamtejsi dziennikarze, niżej notowanego niż BATE, które zebrało w Irlandii spektakularny oklep. Dominuje opinia, że było to dobre losowanie i z pewnością mogło być znacznie gorzej. Stephen Kenny najbardziej nie chciał trafić na Celtic, a o Legii się nie wypowiadał, bo – jak sam później przyznał – za wiele o najbliższym rywalu nie słyszał i dopiero zaczyna proces pozyskiwania wiedzy. Na początek zorganizuje sobie wycieczkę do Warszawy, by już jutro z poziomu trybun obejrzeć mecz Legii z Piastem Gliwice.
W lokalnej prasie panuje umiarkowany optymizm. Wszędzie przytacza się ogromne pieniądze czekające po awansie do fazy grupowej oraz fakt, że Dundalk dzieli już tylko 180 minut od historycznego sukcesu. Tegoroczne wyniki Legii w europejskich pucharach nie zrobiły na Irlandczykach wielkiego wrażenia i właściwie trudno się im dziwić. Na Zielonej Wyspie pamiętają jednak dwumecz sprzed dwóch lat z St. Patricks oraz pamiętne starcia w kolejnej rundzie z Celtikiem, który cieszy się u nich naprawdę dużą renomą. Nawet Stephen Kenny w swoich pierwszych słowach na temat Legii nawiązał do wygranego 6:1 dwumeczu z mistrzem Szkocji. Ten wynik do tej pory wprowadza Irlandczyków w osłupienie.
Wiadomo już, że mecz z Legią odbędzie się na stadionie narodowym w Dublinie, mogącym pomieścić przeszło 50 tysięcy kibiców. Czy Dundalk będzie w stanie wypełnić ten obiekt po brzegi? Kenny pozostaje optymistą, bo twierdzi, że wysokie zwycięstwo z BATE podziałało na wyobraźnię wszystkich Irlandczyków. Walczące o awans do Ligi Mistrzów Dundalk jest dziś dobrem narodowym i powinno przyciągnąć na stadion nie tylko fanów samego zespołu, ale też fanów irlandzkiej piłki w ogóle. Może się więc zdarzyć, że mecz w Dublinie odbędzie w atmosferze piłkarskiego święta, a rywale będą niesieni dopingiem tysięcy gardeł.
Irlandzkie optymistyczne reakcje to jednak dla Legii żaden powód do zmartwień, a bardziej świadectwo mimo wszystko nie najlepszej reputacji, jaką cieszy się w Europie warszawski klub. O dystansie pomiędzy obiema drużynami najlepiej świadczy fakt, że w cenie jednego transferowego hitu legioniści mogliby pozyskać wszystkich zawodników rywali. Ale tak drastyczne ruchy raczej nie będą potrzebne, bo mistrzowie Polski spokojnie powinni wywalczyć awans na boisku. Inną opcję naprawdę trudno sobie wyobrazić.